Piotr Szutka

Tagi: 

Jestem człowiekiem, który prawdopodobnie nie mógłby żyć bez dwóch rzeczy: pracy i muzyki. Wdzięczny więc jestem niezmiernie Sile Wyższej, że udało mi się te rzeczy połączyć w jednym życiu. Ukończyłem podstawową klasę akordeonu dzięki czemu zdobyłem podstawy zasad muzyki, jednak dopiero w szkole średniej zaczęła się moja przygoda z instrumentami. Na jej początku zakochałem się w instrumentach perkusyjnych: conga, djemba, dun-dun i inne, uderzane dłońmi lub pałkami stały się całym moim światem. Z racji specyfiki mojej szkoły (technikum mechaniczne) miałem możliwość wykonania dla siebie pierwszych dłut i tak to się zaczęło.

Dawne to czasy… później nastąpiła kilkuletnia przerwa: Niemcy, Szwajcaria, Holandia, podróże, praca i nowe horyzonty. W Berlinie nastąpiło moje pierwsze zetknięcie z dudami. Na tej samej ulicy co ja mieszkał pewien człowiek imieniem Hans (nazwiska nie pomnę), który wykonywał właśnie te instrumenty. Zaprosił mnie do swojej pracowni, której atmosfera mnie, laikowi, kojarzyła się z pracownią alchemiczną. I tak zakochałem się w dudach. Trochę wody musiało jednak jeszcze upłynąć zanim zrobiłem swój pierwszy instrument. Były to dudy z pojedynczym stoikiem i z jednym bąkiem, w naturalnej skórze kozy. Wyglądały archaicznie i tak też grały ale, jak to mówią – pierwsze koty za płoty.

Jestem samoukiem-praktykiem, potrzebne informacje zdobyłem w internecie, wertując książki i sprawdzając tę wiedzę na żywo. W ten sposób przerobiłem już całą górę drewna (góra rośnie do dziś). Jakieś trzy lata temu kolega mój Jan Gałczewski, zainteresował mnie dudami zachodniej Europy: gaita, dudy średniowieczne i szkockie. To co je łączy to podwójny stroik, stożkowa przebierka, głośność i przenikliwość dźwięku. I znowu się zakochałem. Teraz dzielę czas miedzy dwie miłości: wschodnią i zachodnią. Poza dudami buduję również fujarki bezotworowe, otworowe, kavale, proste klarnety bezklapowe, bębny dwustronne. W swojej pracy wykorzystuję gotowe plany, ale też tworzę nowe instrumenty, według własnych rozwiązań lub pomysłów i życzeń ludzi, dla których je wykonuję. Moim ulubionym tworzywem jest drewno gruszy ale wykorzystuję również czereśnię, śliwę, jawor, jesion i czarny bez.

Jestem przede wszystkim idealistą. Moim marzeniem jest, aby dudy znów stały się popularne jak przed wiekami i trafiły pod strzechy, tak jak kiedyś stamtąd wyszły.

Zdjęcia z archiwum Piotra Szutki

 

KONTAKT

Piotr Szutka
tel:792839555.
Kraków
facebook.com/piotr.szutka

Adam Olejnik

Tagi: 

Każdemu z nas od dzieciństwa niezapomniany nastrój niedzielnej Mszy św. czy nabożeństwa kojarzy się z dźwiękiem organów. Trudno o instrument bardziej odpowiedni dla zacisza sakralnej świątyni. Wkomponowany w architekturę nawy głównej, swą muzyką oraz majestatem zwraca uwagę słuchaczy na rzeczywistość transcendentalną, pozaziemską.

Znaczenie organów w życiu kościelnym nie maleje. Każde zgromadzenie wiernych, każda parafia starają się o to, żeby w ich kościele podczas nabożeństwa rozbrzmiewały dźwięki muzyki organowej. Naprzeciw tym potrzebom wychodzi mój Zakład Organmistrzowski ARS ORGANUM, który w oparciu o studia nad budownictwem organowym, wypracował własną filozofię oraz strategię działania, zmierzającą do przywrócenia wszelkich zniszczonych instrumentów organowych do użytku liturgicznego.

Adam Olejnik

Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum

zdjęcia Piotr i Dorota Piszczatowscy

KONTAKT
www.olejnik-organy.pl

 

 

 

Stanisław Lewandowski

Tagi:

Umiem zrobić wiele rzeczy sam np. betoniarkę, śrutownik. To i bęben umiem zrobić! Miałem stary, stuletni bębenek na wzór. Trochę go zmniejszyłem, bo Janek Gaca mówił: „A na co ci taki duży?”. To zmniejszyłem. I taki jest, jak teraz.

Obręcz robię z jesionu, podobnie jak przetaki. Najgorzej to męczyć się z tym wyginaniem. Drewno moczę dwie noce, trzeba się silnie z tym mocować. Człowiek się z tym zmorduje, żona pomaga i syn, jak przyjdzie. No i naciąganie skóry obrączką – to wylizie, to zemknie – trudno jest.

Skrzypce pierwsze miałem z deski. Wojsko zostawiło drut telegraficzny i z tego były struny. Potem Rokicki zrobił skrzypce dłubane i ja podpatrzałem. Wróciłem do domu i robię sobie! Jeden muzykant – Siwiec z Bąkowa wziął te skrzypki.  Ale mu się podobały! Potem koledzy kupili i nie wiadomo, gdzie one są. Trza było trzymać, to dzisiaj byłoby ładnie grane!

Robię bębenki, barabany. Hoduję pszczoły, gołębie pocztowe i ozdobne. To i z tego jestem wesoły!

Spisał Piotr Piszczatowski

Zdjęcia Piotr Piszczatowski

Kontakt 

Stanisław Lewandowski 
Brogowa
tel: 603680952

Jan Wochniak

Tagi: , , ,

Sztuki robienia barabanów właściwie nauczyłem się sam. Ale podejrzałem dużo u sąsiadów muzykantów – rodziny Wlazłów z Kłudna. Jak wracali z wesela, baraban był przeważnie potłuczony, poturbowany. Prawie zawsze trzeba było skórę naciągać z powrotem. To człowiek się napatrzył…

Skóry to najlepsze były z psa, źróbaka albo młodego cielaka. Garbowało się to w końskej gnojni, w której przebywało tydzień czasu pod końskim pośladkiem. To znaczy, że koń musiał na to scyć, żeby sierść wylazła. Później, jak się to wyciągło z obornika, wtenczas dopiero brało się na stół i ściągało się sierść. I ona wtedy łatwiuśko wyłaziła. Sierść ściągało się szpachelką metalową, a ta nie powinna być ostra! Później nabijało się skórę na wrota, żeby ona stanęła wyschła. Po wyschnięciu szlifuje się papierkiem ściernym no i później na baraban! Najpierw skórę moczy się na wodzie, żeby ona dała się naciągnąć i nakłada na ubo i obrączkę. Zawsze tak się mówiło ubo, czyli ramka.

Potrafię zrobić baraban i bębenek jednostronny. Instrumenty robię tylko dla siebie i przyjaciół, jak się im coś uszkodzi na co lepszym weselu. Chętnie też uczę młodych sztuki robienia bębnów, a że niezgorszy ze mnie bębnista to i barabanić nauczę. Często gęsto uczę też tańca.

Spisał: Piotr Piszczatowski

Zdjęcia: Piotr Piszczatowski

Kontakt

Jan Wochniak
Kłodno koło Wieniawy
tel: 721297515

Mateusz Raszewski

Tagi: 

Buduję instrumenty, ponieważ strasznie lubię zapach iglastych wiórów spadających na podłogę. Pracuję w ciszy to najpiękniejsza muzyka.

W ciągu całego mojego życia dorobiłem się niewielu przodków. Po kądzieli są to mieszczanie i historia lutnicza związana z przedwojennymi Jeżycami w Poznaniu. Po mieczu to weselni muzykanci w południowej Wielkopolsce.

Historia pracowni sięga początków XX wieku a swój okres świetności przeżywała w dwudziestoleciu międzywojennym. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, ponieważ nigdy nie spotkałem pradziadka Władysława, swojej wiedzy o budowaniu instrumentów nie zdążył mi przekazać. Na podstawie dziedziczonych narzędzi i osobliwie wielkiej wiary w słuszność sprawy, reaktywowałem pracownię.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Skąd wiem, jak zbudować dajmy na to basy kaliskie nie mając żadnych nauczycieli? Lubię włóczyć się po wsiach, najbardziej tych w dolinie Prosny i bywa, że spotykam ludzi, starych ludzi, którzy wiedzą różne rzeczy albo znają tych co wiedzą to co jest mi właśnie bardzo potrzebne. Bywa też, że w taki właśnie sposób odnajduję instrumenty przykryte grubą warstwą lat i wyciągam je ze strychów na światło dzienne. Tak dotarłem do XIX wiecznych basów i bębenka obręczowego. Analiza instrumentu odkrywa wtedy większość tajemnic, inne się jeszcze ukrywają.

Interesuje mnie dyscyplina form, dlatego zajmuję się instrumentami tradycyjnymi nie unowocześniając ich. Ważną dla mnie rzeczą jest lokalny rodowód budowanych instrumentów oraz drewna, z którego je wykonuję, w tym wypadku są to otaczające mnie lasy wielkopolskiej puszczy Zielonki. Proces ten obejmuje wybór odpowiedniego starodrzewu, zwózkę z lasu, przetarcie, na ogół własnoręczne na podwórku pod pracownią i wreszcie ułożenie w odpowiednim miejscu do sezonowania na wolnym powietrzu. Lubię budować dłubane skrzypce i mazanki (świetne do kieszeni), trzystrunowe basy klejone, dłubane z jednego pnia dwustrunowe basy kaliskie, dłubane bębny sznurowe i bębenki obręczowe, ale też starsze – już właściwie prasłowiańskie – np. gęśle. Bębenków mam już dość, zrobiłem ponad sto.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Czas pracy nad instrumentem? W przypadku saharyjskich przyjaciół to było 12 miesięcy. Ale dla odmiany trzystrunowe basy klejone udało się zmieścić w dwóch tygodniach. Sytuacja była nieco groteskowa. Wielkimi krokami zbliżały się poprawiny weselne, na których do tańca miała grać u nas kapela Jana Gacy a ja już dawno planowałem na tę okoliczność poczynić basy jako prezent dla żony. Czternaście dni z czternastoma nocami okazało się wystarczyć. Na ogół jednak lekce sobie ważę czas powstawania instrumentu, dzięki czemu otrzymuje on ode mnie dokładnie tyle, ile potrzebuje.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Zupełnie poza tym głównym nurtem zapomnianych instrumentów smyczkowych pracownię opuściło też kilka gitar, które poszły na wędrówką po tym bożym świecie. Jedna z nich, kawałek polskiego drzewa orzechowego, jest u zachodnio saharyjskich rebeliantów, ludu Tamashek.

fot. z archiwum Mateusza Raszewskiego

Pracownia Raszewskich
Mateusz Raszewski
Pod Lasem 2
62-095 Kamińsko
woj. Wielkopolskie
raszewski.org
mj.raszewski@gmail.com

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Piotr i Paweł Kowalcze

Tagi: 

Lutnictwo to dziedzina twórczości, w której spotykają się umiejętność pracy w drewnie – elementy stolarstwa, snycerstwa, rzeźby, intarsji i inkrustacji, ze światem muzyki – dźwięku (akustyki) wyrażonego w melodii i harmonii współbrzmień i akordów podczas ekspresji muzycznej – w czasie muzykowania czy profesjonalnej twórczości muzycznej. To spotkanie ulotności muzyki, która istnieje tylko wtedy, gdy ją wykonujemy, z niezwykłym owocem ziemi i matki natury, jakim jest drzewo. To niezwykła historia ludzkiego instrumentarium rozwijanego poprzez stulecia od niepamiętnych czasów do współczesności, to historia, w której człowiek zafascynowany dźwiękami przyrody i możliwościami własnego głosu (pierwszego instrumentu, jaki podarował nam Stwórca), a także odkrytymi właściwościami akustycznymi drewna, zapragnął głębiej poznać, zrozumieć i okiełznać tę rzeczywistość, by dźwięk zaklęty w drewnie wydobyć i by stał się człowiekowi posłuszny.

Nasza historia z lutnictwem zaczyna się w domu rodzinnym, który przeniknięty był tymi światami – rzeczywistością drewna i muzyki, w takim zwyczajnym wydaniu. Nasz dziadek był z zawodu stolarzem i w młodości robił meble, (które bywały ładnie inkrustowane), a później prowadził zakład rzeźniczy. W domu rodzinnym do dzisiaj mamy zrobione przez niego intarsjowane łóżko. Z kolei ojciec był z zawodu rzeźnikiem, ale całe życie pracował na kolei i dodatkowo wykonywał w domu, przez długi czas, różne wyroby z drewna – przedmioty codziennego użytku, a tylko czasem na potrzeby wsi zajmował się rzeźnictwem. W domu zachował się przez niego zrobiony drewniany młynek do kawy z zamontowanym metalowym mechanizmem i różne narzędzia do obróbki drewna – piły, strugi, dłuta i, stuletni już, stół stolarski – jeszcze po dziadku. Z odpadów drewna starszy brat Andrzej robił nam drewniane zabawki – samochody i pociągi.

Ojciec pięknie śpiewał. Śpiewać nauczył się od operowego śpiewaka, który zamieszkiwał dom dziadków w latach międzywojennych. Mama też bardzo lubiła śpiewać, to zamiłowanie miała po swoim ojcu, który letnią porą siadywał pod lasem i wyśpiewywał różne pieśni kościelne i ludowe – więc śpiewaliśmy w domu przy okazji świąt i innych spotkań rodzinnych. W domu był fortepian – który mama odkupiła ze szkoły muzycznej, mandolina, skrzypce po wujku, a później gitara. Na instrumentach grało starsze rodzeństwo, chodząc na lekcje fortepianu do klasztoru sióstr urszulanek w Rokicinach Podhalańskich, mieszczącego się w dawnym dworze. Na mandolinie uczyły się grać moje siostry w Szkole Wychowawczyń Przedszkolnych w Rabce.

My, bracia bliźniacy Piotr i Paweł, jeszcze jako dzieci rozprawiliśmy się ze skrzypcami, bawiąc się nimi pod nieobecność starszyzny i to chyba był początek naszego lutnictwa. Długi czas nikt nie wiedział, jak je dobrze naprawić, a mandolina też szwankowała. Gdy pojawiła się w domu gitara i gdy rodzeństwo zaczęło na niej grać, wówczas do muzykujących dołączyliśmy i my najmłodsi. Całe rodzeństwo miało też uzdolnienia plastyczne – siostry malowały, wyszywały, robiły na drutach, szyły, dziergały serwetki itp.

Gdy kończyliśmy szkołę podstawową, trzeba było zastanowić się, co dalej. Jedna z sióstr Teresa pracowała w Zakopanem i zaprosiła nas do obejrzenia wystawy prac uczniów Liceum Plastycznego, gdzie zobaczyliśmy wykonane przez nich skrzypce, gitary, wiolonczele i inne instrumenty. Nasz zachwyt przerodził się w pragnienie tworzenia takich instrumentów.

W Liceum Plastycznym im. Antoniego Kenara poznawaliśmy budowę instrumentów, metody obróbki i zdobnictwa drewna, elementy technologi i akustyki, historię sztuki i lutnictwa, uczyliśmy się spojrzenia na to, co piękne oraz posiedliśmy kryteria estetyki, a także wiedzę z przedmiotów plastycznych i ogólnych pod kierunkiem znanych nauczycieli, m.in. Jana Łacka i Stanisława Marduły. Popołudniami biegaliśmy do szkoły muzycznej, by móc też nabyć trochę wiedzy muzycznej. Tutaj wreszcie dowiedzieliśmy się, jak naprawić mandolinę i stare skrzypce po wujku.

Poznaliśmy też historię rodów lutniczych m.in. Grobliczów i Dankwartów. (Paweł) Instrumenty te wywarły na mnie tak mocne wrażenie, że zapragnąłem móc kiedyś zrobić kopię niektórych z ich dzieł i inspirować się nimi w swojej twórczości. Stało się to możliwe dzięki dalszej edukacji w Poznańskiej Akademii Muzycznej im. I. J Paderewskiego na wydziale Instrumentalnym w Zakładzie Lutnictwa Artystycznego. Wówczas mogliśmy poznać bliżej twórczość europejskich rodów lutniczych, a także działających w Polsce lutników m.in. Grobliczów i Dankwartów. Spotykaliśmy ich instrumenty osobiście, gdyż nieliczne ich egzemplarze znajdowały się w Poznańskim Muzeum Instrumentów Muzycznych, gdzie miewaliśmy wykłady z historii lutnictwa u prof. Kamińskiego. Mieliśmy również możliwość zobaczenia ich dokładnie z bliska podczas korekt i napraw przeprowadzanych przez lutników w pracowni lutniczej muzeum.

Nasze doświadczenia i wiedzę nabytą o tych instrumentach zawarliśmy w pracach magisterskich. (Paweł) ,,Viole do gamba ze Szkoły Krakowskiej w Muzeach Polskich”. Praca ta dotyczyła viol da gamba autorstwa rodu Grobliczów zachowanych do naszych czasów w placówkach muzealnych w Poznaniu i Krakowie. Praca ta stała się również dla mnie inspiracją do dalszej mojej twórczości. Budowane przeze mnie viole inspiruję właśnie twórczością Grobliczów – ich instrumentami (modele, zdobnictwo – stylistyka). Dodam, że ród ten został zapoczątkowany przez Marcina Groblicza zwanego pierwszym, działającego w Krakowie na przełomie XVI i XVII w. który był lutnikiem królewskim. Następni członkowie rodu zgodnie z dawną tradycją cechową, dziedziczyli po ojcu nie tylko nazwisko, ale także imię. Dlatego w przeciągu dwustu lat działalności rodu wszystkie zachowane instrumenty z ich pracowni – posiadające wyjątkowe, dające się wyodrębnić cechy stylu i zdobnictwa, mają sygnatury „Marcin Groblicz” i datę powstania dzieła. Historycy lutnictwa Z. Szulc i prof. W. Kamiński – zadziwieni tą długowiecznością Marcina Groblicza – uporządkowali tę twórczość, ze względu na indywidualne cechy stylu, datę i miejsce powstania instrumentu oraz inne dokumenty archiwalne i doszli do wniosku, że musiało być Grobliczów sześciu, a ostatni z nich działał we Lwowie pod koniec XVIII w. Na początku XX w. znawcy szczycili się znajomością ok. 100 instrumentów grobliczowską robotą robionych. Do dzisiaj zachowało się ich kilkanaście, ale ciągle jeszcze odnajdywane są po świecie ich instrumenty, rozproszone w wyniku przemieszczania się ich właścicieli, ale także w wyniku niespokojnych wydarzeń historycznych na naszych ziemiach. Pod koniec lat osiemdziesiątych odnaleziono skrzypce roboty grobliczowskiej w Australii, które później zakupiło Muzeum Narodowe w Poznaniu. Pod koniec ubiegłego tysiąclecia (koniec lat 90.) odnaleziono skrzypce Groblicza z roku 1606 w Korei Południowej. Ich właściciel przybył z nimi nawet do Polski, gdzie odbywał spotkania z muzykologami i lutnikami. W Niemczech, będąc na festiwalu lutniowym w Füssen, wpadliśmy na trop violi da gamba znajdującej się w Dusseldorfie, zbudowanej przez Grobliczów w Krakowie w 1720 r. Przypuszczam, że viola barytonowa znajdująca się z zbiorach Instytutu Teatru i Kinematografii w Petersburgu, w literaturze przedstawiana jako anonimowa, jest, sądząc po cechach stylu i modelu, instrumentem autorstwa Grobliczów.

(Piotr) Moja praca ,,Teorbany w muzeach Polskich” dotyczyła analizy zachowanych w muzeach krajowych lutni. Wiedzę tę wówczas nabytą wykorzystuję obecnie. Inspiruję się też twórczością lutników europejskich, ale przede wszystkim zachowanymi egzemplarzami lutników polskich – Stanisława Zwierzyńskiego, Mateusza Kwiatkowskiego czy też lutnika A. Beera działającego w Wiedniu, z którego twórczości zachowane są trzy lutnie – w Bostonie, na zamku w Ptuj w Słowenii i jeden w Muzeum Narodowym w Krakowie. Moim największym wyzwaniem była gruntowna konserwacja tego intarsjowanego instrumentu wykonana dla Muzeum Narodowego W Krakowie. Zamierzam również przywrócić do istnienia instrument z dawnych kresów Rzeczypospolitej zwany bandurą arystokratyczną, albo też teorbą ruską, którego zachowało się po kilka egzemplarzy w muzeach w Polsce i na Ukrainie.

W zawodzie lutnika pracujemy od 1992 r. Zajmujemy się budową instrumentów smyczkowych i szarpanych, dawnych i współczesnych. Są to: skrzypce, altówki, wiolonczele, lutnie, wiole da gamba i gitary, tworzone według wzorów lutników polskich i europejskich. Wykonujemy także naprawy i odnowy instrumentów lutniczych oraz smyczków. Swoje prace tworzymy dla muzyków zawodowych z kraju i z zagranicy oraz dla uczniów szkół, liceów i ognisk muzycznych, studentów Akademii Muzycznych, amatorów i muzyków ludowych. Współpracowaliśmy z Muzeum Narodowym w Krakowie odnawiając instrumenty zabytkowe. Razem, wykonaliśmy dokumentację rysunkową, fotograficzną i opisową kilku cenniejszych instrumentów lutniczych (lutni i viol) zachowanych w muzeach polskich. Jako lutnicy i muzycy współpracujemy także z Bractwem Lutni z Dworu na Wysokiej prowadzonym przez lutnistę Antoniego Pilcha oraz z zespołami i muzykami góralskimi działającymi w Rabce Zdroju i okolicy.

« 1 z 2 »

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

 

Kontakt

Piotr i Paweł Kowalcze
Chabówka 

www.facebook.com

Paweł Kowalcze
tel. 78 23 82 546
pptwins@wp.pl

Piotr Kowalcze
tel. 605 063 172
pklutnik@gmail.com

Marcin Biegun i Jakub Kalfas

W naszej galerii zajmujemy się sprzedażą instrumentów muzycznych nowych i używanych. Wykonujemy naprawę, korektę oraz renowację instrumentów smyczkowych. Celem galerii jest także promocja młodych artystów, organizowanie wystaw, pobudzanie zainteresowań miejscową kulturą ludową.

Zdjęcia z archiwum Marcina Biegusa i Jakuba Kalfasa

Kontakt

Marcin Biegun +48 517 959 268,
Jakub Kalfas +48 505 787 989

Węgierska Górka
e-mail: galeriakb@wp.pl
www.galeriakb.pl

Ryszard Dominik Dembiński

Tagi: 

Od dziecka miałem kontakt z muzyką, ponieważ w domu rodzinnym wszyscy śpiewali i muzykowali. Od 5 roku życia uczyłem się grać na pianinie. W 14 roku życia zacząłem naukę gry na flecie prostym i gitarze a także na puzonie w orkiestrze przyklasztornej u o. Filipinów na Świętej Górze. Od dziecka trochę rzeźbiłem, pomagałem ojcu w naprawie dawnych mebli, próbowałem też zrobić instrument muzyczny (to było skrzyżowanie rozwalonego pudła rezonansowego skrzypiec z szyjką zniszczonej gitaro-lutni) Instrument oczywiście nie grał ale dość ciekawie wyglądał (mam go do dziś).

Tak naprawdę moja przygoda z instrumentami wiąże się z zespołami muzyki dawnej, które prowadzę. Sam początek jest dość ciekawy…
W 1991 r. założyłem zespół muzyki dawnej „Rocal Fuza” , zaczęliśmy grać oczywiście na NRD-owskich używanych fletach. Było to straszne ale zawsze jakiś początek. Po dwóch latach dzałalności poproszono nas o oprawę Międzynarodowych Targów Turystycznych w Stadthalle w Görlitz. Dzieciaki oczywiście pobrały ze stoisk, na pamiątkę, różne foldery. Po dwóch dniach przyszła do mnie Kasia, żeby pokazać mi jaki dziwny instrument jest na jednym ze zdjęć . Tym instrumentem okazała się lira korbowa…. byłem w szoku… tego nam było potrzeba! Niewiele myśląc napisałem do tego Biura Podróży ze Szwarcwaldu, prosząc aby przekazano (załączony) mój list do pana, który trzyma lirę korbową.

Jak nie trudno się domyślić, prosiłem owego budowniczego dawnych instrumentów o kontakt ponieważ interesuje mnie lira korbowa. Po sześciu dniach otrzymałem list od Tibora Ehlrsa (owego lutnika) który zapraszał mnie do siebie, żebym mógł obejrzeć instrumenty a poza tym bardzo był zainteresowany tym, że prowadzę młodzieżowy zespół muzyki dawnej. Oczywiście czym prędzej wybrałem się „maluchem” do Szwarcwaldu. Wszedłszy do domu Tibora oniemiałem z zachwytu! Prawie wszystko co znajdowało się w domu grało… Po obiedzie usiedliśmy w pokoju dziennym – muzeum (samych viol da gamba wisiało na ścianach ok. 20-tu).

Lirę korbową, jak się okazało, dla mnie miał już gotową choć mieliśmy dopiero o niej rozmawiać. Właściwie po stosunkowo krótkiej rozmowie zabrał mnie do pracowni i zacząłem pomagać mu w budowie zaczętego instrumentu. Zostałem zarażony!!! Od tego czasu nie wyobrażałem sobie mojej egzystencji bez budowania dawnych instrumentów. Wiele lat jeździłem do Tibora aby się uczyć. Płytę którą nagrał mój zespół „Rocal fuza” – „…poszukiwanie brzmienia średniowiecza…” dedykowaliśmy Tiborowi Ehlersowi naszemu wielkiemu mecenasowi i przyjacielowi. Ponieważ w tamtych czasach w Polsce oprócz NRD-owskich fletów ciężko było zdobyć dawne instrumenty zacząłem przywozić od Tibora wspólnie zbudowane instrumenty (Scheitholt, fidele kolanowe, harfy, Gemshorny..) . Po kilku latach, dzięki pomocy Tibora zacząłem sam budować kopie dawnych instrumentów. Założyłem kolejne zespoły: „Tiboryus”, Ugly racket quartet”, „Rustica puellae” „Dominiques consort” i najnowszy „Od Nova” (który gra już głównie na moich instrumntach). Obecnie buduję violę da gamba i wiolonczelę barokową dla duetu „Oak Brothers” (moich synów, którzy studiują a tych instrumentach na Akademii Muzycznej we Wrocłwiu).

Prowadziłem seminaria na temat dawnych instrumentów i wystawiałem moje prace m. in. na Akademii Muzycznej we Wrocławiu, w PSzM II st.w Głubczycach, na zamku w Łęczycy, w Muzeum Ziemi Kaliskiej w Kaliszu, w Krakowie, P.Sz.M w Sopocie, P.Sz.M. w Zgorzelcu, w P.Sz.M. W Legnicy podczas festiwali: Zabrzańskie Dni Muzyki Dawnej, Maj z Muzyką Dawną we Wrocławiu oraz „Wielki Renesans” w Akademii Muzycznej w Niżnym Nowgorodzie w Rosji. Od 1993 roku organizuje Międzynarodowe Spotkania z Muzyką Dawną w Świeradowie-Zdroju, gdzie można zobaczyć i posłuchać moich instrumentów, które grają obecnie w wielu polskich zespołów.

Buduję instrumenty: dawne harfy, liry korbowe, fidele da braccio i kolanowe, cymbały, tubmaryny, viole da gamba, Scheitholty, citole, gitterny, cister, mandory, rebeki, psałteria.

zdjęcia:
Piotr i Dorota Piszczatowscy
oraz  archiwum Dominika Dembińskiego

 

KONTAKT
Dominik Dembiński

www.facebook.com/pages/Rocal-Fuza
tel: 504 962 727

 

Jan Karpiel-Bułecka

Tagi: , , , , , , , ,

Jan Karpiel-Bułecka urodził się w 1956 roku. Z zawodu inżynier architekt prowadzący autorską pracownię architektoniczną. Praca architekta pochłania mnóstwo czasu (coraz więcej w miarę wprowadzanych przez ustawodawcę usprawnień). Z zamiłowania i tradycji rodzinnych muzyk góralski – skrzypek, tancerz, śpiewak, a także plastyk, grafik i rysownik.

Instrumenty muzyczne buduje w miarę potrzeb własnych i osób, które się o to zwrócą. W 1971 r. jako siedemnastoletni chłopiec przywrócił do życia na Podhalu piszczałkę podwójną (dwojocke) i bezotworową (końcówkę), które pozostały w zapomnieniu w miarę rozwoju kapel smyczkowych. Od tego czasu przybywa wciąż młodzieży sięgającej po te instrumenty.

W 1984 r. wykonał pierwsze dudy podhalańskie dla przyjaciela z USA. W 1985 dla siebie a w 1986 r. na wystawę laureatów nagrody Stanisława Wyspiańskiego. Nie obca jest mu również budowa trąbit podhalańskich, które wyszły z użycia na początku XX w.

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

Kontakt

Jan Karpiel-Bułecka

Zakopane

Waldemar Kempka

Tagi: , , , ,

Od zawsze lubiłem wędrować po górach, lasach i poznawać nowe rejony mojej małej ojczyzny oraz to, co poza nią. Wędrując, zakochałem się w muzyce gór i w folklorze rejonów, które odwiedzałem. Rozmaite nagrania z muzyką tradycyjną na równi z muzyczną klasyczną zagościły w moim domu. A w sercu pojawiło się marzenie, by zakupić instrument, na którym mógłbym grać.

Zainteresowałem się ludowymi fletami i kupiłem fujarę wielkopostną. Jestem muzykiem, więc nie miałem większej trudności z opanowaniem gry. Wkrótce stałem się właścicielem kolejnych instrumentów: fujarki, dwojnicy, fujarki sześciootworowej, fujary, fujary sałaśnikowej, gajdzicy, okaryny, trombity, rogu pasterskiego. Gra na tych instrumentach stała się moją pasją.  Jednak moje ówczesne poszukiwania i spełnianie muzycznych marzeń nie zaspokajały mnie do końca. Postanowiłem sam wykonywać instrumenty. Zajmuję się tym już od trzech lat – ciągle uczę się i udoskonalam swój warsztat, popatrując na najlepszych w swoim fachu.

Dużo czasu zajęło mi skompletowanie właściwych narzędzi. Do przewiercenia długiego patyka potrzeba specjalnych wierteł, których w sklepach już się nie znajdzie. Praca z drewnem i moje krwawiące palce nauczyły mnie ogromnej cierpliwości i pokory. Nie raz okazuje się, że cały trud idzie na marne i gotowa fujarka ląduje w piecu. Fascynuje mnie proces twórczy. Bardzo cieszę się, gdy flecik jest udany, brzmi pięknie i pięknie wygląda. A pełnia szczęścia jest wówczas, gdy jego właściciel jest zadowolony. Radować ludzi – taka jest chyba rola sztuki ludowej.

Zdjęcia z archiwum Waldemara Kempki

Kontakt

Waldemar Kempka

Tychy
tel. 695 781 010
email: waldemar.kempka@gmail.com