Piotr i Paweł Kowalcze

Tagi: 

Lutnictwo to dziedzina twórczości, w której spotykają się umiejętność pracy w drewnie – elementy stolarstwa, snycerstwa, rzeźby, intarsji i inkrustacji, ze światem muzyki – dźwięku (akustyki) wyrażonego w melodii i harmonii współbrzmień i akordów podczas ekspresji muzycznej – w czasie muzykowania czy profesjonalnej twórczości muzycznej. To spotkanie ulotności muzyki, która istnieje tylko wtedy, gdy ją wykonujemy, z niezwykłym owocem ziemi i matki natury, jakim jest drzewo. To niezwykła historia ludzkiego instrumentarium rozwijanego poprzez stulecia od niepamiętnych czasów do współczesności, to historia, w której człowiek zafascynowany dźwiękami przyrody i możliwościami własnego głosu (pierwszego instrumentu, jaki podarował nam Stwórca), a także odkrytymi właściwościami akustycznymi drewna, zapragnął głębiej poznać, zrozumieć i okiełznać tę rzeczywistość, by dźwięk zaklęty w drewnie wydobyć i by stał się człowiekowi posłuszny.

Nasza historia z lutnictwem zaczyna się w domu rodzinnym, który przeniknięty był tymi światami – rzeczywistością drewna i muzyki, w takim zwyczajnym wydaniu. Nasz dziadek był z zawodu stolarzem i w młodości robił meble, (które bywały ładnie inkrustowane), a później prowadził zakład rzeźniczy. W domu rodzinnym do dzisiaj mamy zrobione przez niego intarsjowane łóżko. Z kolei ojciec był z zawodu rzeźnikiem, ale całe życie pracował na kolei i dodatkowo wykonywał w domu, przez długi czas, różne wyroby z drewna – przedmioty codziennego użytku, a tylko czasem na potrzeby wsi zajmował się rzeźnictwem. W domu zachował się przez niego zrobiony drewniany młynek do kawy z zamontowanym metalowym mechanizmem i różne narzędzia do obróbki drewna – piły, strugi, dłuta i, stuletni już, stół stolarski – jeszcze po dziadku. Z odpadów drewna starszy brat Andrzej robił nam drewniane zabawki – samochody i pociągi.

Ojciec pięknie śpiewał. Śpiewać nauczył się od operowego śpiewaka, który zamieszkiwał dom dziadków w latach międzywojennych. Mama też bardzo lubiła śpiewać, to zamiłowanie miała po swoim ojcu, który letnią porą siadywał pod lasem i wyśpiewywał różne pieśni kościelne i ludowe – więc śpiewaliśmy w domu przy okazji świąt i innych spotkań rodzinnych. W domu był fortepian – który mama odkupiła ze szkoły muzycznej, mandolina, skrzypce po wujku, a później gitara. Na instrumentach grało starsze rodzeństwo, chodząc na lekcje fortepianu do klasztoru sióstr urszulanek w Rokicinach Podhalańskich, mieszczącego się w dawnym dworze. Na mandolinie uczyły się grać moje siostry w Szkole Wychowawczyń Przedszkolnych w Rabce.

My, bracia bliźniacy Piotr i Paweł, jeszcze jako dzieci rozprawiliśmy się ze skrzypcami, bawiąc się nimi pod nieobecność starszyzny i to chyba był początek naszego lutnictwa. Długi czas nikt nie wiedział, jak je dobrze naprawić, a mandolina też szwankowała. Gdy pojawiła się w domu gitara i gdy rodzeństwo zaczęło na niej grać, wówczas do muzykujących dołączyliśmy i my najmłodsi. Całe rodzeństwo miało też uzdolnienia plastyczne – siostry malowały, wyszywały, robiły na drutach, szyły, dziergały serwetki itp.

Gdy kończyliśmy szkołę podstawową, trzeba było zastanowić się, co dalej. Jedna z sióstr Teresa pracowała w Zakopanem i zaprosiła nas do obejrzenia wystawy prac uczniów Liceum Plastycznego, gdzie zobaczyliśmy wykonane przez nich skrzypce, gitary, wiolonczele i inne instrumenty. Nasz zachwyt przerodził się w pragnienie tworzenia takich instrumentów.

W Liceum Plastycznym im. Antoniego Kenara poznawaliśmy budowę instrumentów, metody obróbki i zdobnictwa drewna, elementy technologi i akustyki, historię sztuki i lutnictwa, uczyliśmy się spojrzenia na to, co piękne oraz posiedliśmy kryteria estetyki, a także wiedzę z przedmiotów plastycznych i ogólnych pod kierunkiem znanych nauczycieli, m.in. Jana Łacka i Stanisława Marduły. Popołudniami biegaliśmy do szkoły muzycznej, by móc też nabyć trochę wiedzy muzycznej. Tutaj wreszcie dowiedzieliśmy się, jak naprawić mandolinę i stare skrzypce po wujku.

Poznaliśmy też historię rodów lutniczych m.in. Grobliczów i Dankwartów. (Paweł) Instrumenty te wywarły na mnie tak mocne wrażenie, że zapragnąłem móc kiedyś zrobić kopię niektórych z ich dzieł i inspirować się nimi w swojej twórczości. Stało się to możliwe dzięki dalszej edukacji w Poznańskiej Akademii Muzycznej im. I. J Paderewskiego na wydziale Instrumentalnym w Zakładzie Lutnictwa Artystycznego. Wówczas mogliśmy poznać bliżej twórczość europejskich rodów lutniczych, a także działających w Polsce lutników m.in. Grobliczów i Dankwartów. Spotykaliśmy ich instrumenty osobiście, gdyż nieliczne ich egzemplarze znajdowały się w Poznańskim Muzeum Instrumentów Muzycznych, gdzie miewaliśmy wykłady z historii lutnictwa u prof. Kamińskiego. Mieliśmy również możliwość zobaczenia ich dokładnie z bliska podczas korekt i napraw przeprowadzanych przez lutników w pracowni lutniczej muzeum.

Nasze doświadczenia i wiedzę nabytą o tych instrumentach zawarliśmy w pracach magisterskich. (Paweł) ,,Viole do gamba ze Szkoły Krakowskiej w Muzeach Polskich”. Praca ta dotyczyła viol da gamba autorstwa rodu Grobliczów zachowanych do naszych czasów w placówkach muzealnych w Poznaniu i Krakowie. Praca ta stała się również dla mnie inspiracją do dalszej mojej twórczości. Budowane przeze mnie viole inspiruję właśnie twórczością Grobliczów – ich instrumentami (modele, zdobnictwo – stylistyka). Dodam, że ród ten został zapoczątkowany przez Marcina Groblicza zwanego pierwszym, działającego w Krakowie na przełomie XVI i XVII w. który był lutnikiem królewskim. Następni członkowie rodu zgodnie z dawną tradycją cechową, dziedziczyli po ojcu nie tylko nazwisko, ale także imię. Dlatego w przeciągu dwustu lat działalności rodu wszystkie zachowane instrumenty z ich pracowni – posiadające wyjątkowe, dające się wyodrębnić cechy stylu i zdobnictwa, mają sygnatury „Marcin Groblicz” i datę powstania dzieła. Historycy lutnictwa Z. Szulc i prof. W. Kamiński – zadziwieni tą długowiecznością Marcina Groblicza – uporządkowali tę twórczość, ze względu na indywidualne cechy stylu, datę i miejsce powstania instrumentu oraz inne dokumenty archiwalne i doszli do wniosku, że musiało być Grobliczów sześciu, a ostatni z nich działał we Lwowie pod koniec XVIII w. Na początku XX w. znawcy szczycili się znajomością ok. 100 instrumentów grobliczowską robotą robionych. Do dzisiaj zachowało się ich kilkanaście, ale ciągle jeszcze odnajdywane są po świecie ich instrumenty, rozproszone w wyniku przemieszczania się ich właścicieli, ale także w wyniku niespokojnych wydarzeń historycznych na naszych ziemiach. Pod koniec lat osiemdziesiątych odnaleziono skrzypce roboty grobliczowskiej w Australii, które później zakupiło Muzeum Narodowe w Poznaniu. Pod koniec ubiegłego tysiąclecia (koniec lat 90.) odnaleziono skrzypce Groblicza z roku 1606 w Korei Południowej. Ich właściciel przybył z nimi nawet do Polski, gdzie odbywał spotkania z muzykologami i lutnikami. W Niemczech, będąc na festiwalu lutniowym w Füssen, wpadliśmy na trop violi da gamba znajdującej się w Dusseldorfie, zbudowanej przez Grobliczów w Krakowie w 1720 r. Przypuszczam, że viola barytonowa znajdująca się z zbiorach Instytutu Teatru i Kinematografii w Petersburgu, w literaturze przedstawiana jako anonimowa, jest, sądząc po cechach stylu i modelu, instrumentem autorstwa Grobliczów.

(Piotr) Moja praca ,,Teorbany w muzeach Polskich” dotyczyła analizy zachowanych w muzeach krajowych lutni. Wiedzę tę wówczas nabytą wykorzystuję obecnie. Inspiruję się też twórczością lutników europejskich, ale przede wszystkim zachowanymi egzemplarzami lutników polskich – Stanisława Zwierzyńskiego, Mateusza Kwiatkowskiego czy też lutnika A. Beera działającego w Wiedniu, z którego twórczości zachowane są trzy lutnie – w Bostonie, na zamku w Ptuj w Słowenii i jeden w Muzeum Narodowym w Krakowie. Moim największym wyzwaniem była gruntowna konserwacja tego intarsjowanego instrumentu wykonana dla Muzeum Narodowego W Krakowie. Zamierzam również przywrócić do istnienia instrument z dawnych kresów Rzeczypospolitej zwany bandurą arystokratyczną, albo też teorbą ruską, którego zachowało się po kilka egzemplarzy w muzeach w Polsce i na Ukrainie.

W zawodzie lutnika pracujemy od 1992 r. Zajmujemy się budową instrumentów smyczkowych i szarpanych, dawnych i współczesnych. Są to: skrzypce, altówki, wiolonczele, lutnie, wiole da gamba i gitary, tworzone według wzorów lutników polskich i europejskich. Wykonujemy także naprawy i odnowy instrumentów lutniczych oraz smyczków. Swoje prace tworzymy dla muzyków zawodowych z kraju i z zagranicy oraz dla uczniów szkół, liceów i ognisk muzycznych, studentów Akademii Muzycznych, amatorów i muzyków ludowych. Współpracowaliśmy z Muzeum Narodowym w Krakowie odnawiając instrumenty zabytkowe. Razem, wykonaliśmy dokumentację rysunkową, fotograficzną i opisową kilku cenniejszych instrumentów lutniczych (lutni i viol) zachowanych w muzeach polskich. Jako lutnicy i muzycy współpracujemy także z Bractwem Lutni z Dworu na Wysokiej prowadzonym przez lutnistę Antoniego Pilcha oraz z zespołami i muzykami góralskimi działającymi w Rabce Zdroju i okolicy.

« 1 z 2 »

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

 

Kontakt

Piotr i Paweł Kowalcze
Chabówka 

www.facebook.com

Paweł Kowalcze
tel. 78 23 82 546
pptwins@wp.pl

Piotr Kowalcze
tel. 605 063 172
pklutnik@gmail.com

Szymon Bafia

Tagi: 

Szymon jako dziecko wstąpił do dziecięcego zespołu góralskiego „Zornica” działającego przy Tatrzańskim Centrum Kultury i Sportu „Jutrzenka” w Zakopanem. Sztuki tańca i śpiewu góralskiego uczył go ówczesny kierownik zespołu, wybitny podhalański artysta Jan Fudala.

W wieku 9 lat rozpoczął naukę gry na skrzypcach w zakopiańskiej Szkole Muzycznej, jednocześnie poznając muzykę góralską. Góralskiego grania na skrzypcach uczył się od wybitnych, nieżyjących już muzykantów pokolenia przedwojennego: wuja Franciszka Stachonia „Nozajcyka” i sąsiada Stanisława Ustupskiego „Kaźmika”.

W wieku 13 lat rozpoczął naukę gry na bardzo rzadko występującym już instrumencie – dudach podhalańskich, zwanych przez górali kozą. Instrument wykonał dla niego nieżyjący już mistrz tej sztuki – Tomasz Skupień (trzykrotny laureat kazimierskiej „Baszty”). Skupień wprowadził Bafię nie tylko w tajniki gry na dudach, ale także w tajniki budowy tego instrumentu.

Potomkowie Szymona Bafii od strony ojca byli dudziarzami. Na dudach grali wujowie jego dziadka – Józef i Andrzej Galica „Baca” oraz ich ojciec (a także najprawdopodobniej jego przodkowie). Dudy, na których grał Józef Galica, zostały odnowione przez Bafię i gra na nich jego uczennica, prawnuczka Józefa, Martyna Galica. Inne dudy, na których grano w rodzinie Galiców, trafiły do Muzeum Tatrzańskiego.

Szymon Bafia jest absolwentem zakopiańskiej Szkoły Plastycznej im. Antoniego Kenara, gdzie uczył się sztuki lutniczej pod okiem prof. Stanisława Marduły. Po zdaniu matury w 2002 roku rozpoczął studia na Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu. W czasie studiów lutniczych odbył czteromiesięczną praktykę zawodową w USA, w Kalifornii, w pracowni amerykańskiego lutnika rodem z Kuby –  Borisa Odio di Granda. Studia w poznańskiej Akademii Muzycznej ukończył z wyróżnieniem w 2007, prezentując wykonany przez siebie kontrabas i uzyskując tytuł magistra sztuki lutniczej.

Po studiach rozpoczął pracę zawodową w swojej pracowni lutniczej na zakopiańskiej Olczy. Oprócz instrumentów klasycznych tworzy także instrumenty pasterskie m.in. dudy podhalańskie. Czerpiąc inspirację z nauki Tomasza Skupnia, buduje własne dudy, według osobistej wizji tego unikatowego instrumentu. Do tej pory zbudował około 30 dud podhalańskich.

W 2007 roku podjął pracę w Tatrzańskim Centrum Kultury i Sportu „Jutrzenka” w Zakopanem, gdzie został kierownikiem dziecięcego zespołu góralskiego „Zornica”. Oprócz uczenia dzieci i młodzieży tańca i śpiewu góralskiego, prowadzi w zakopiańskiej „Jutrzence” szkółkę gry na dudach podhalańskich. Nauczył gry na dudach już blisko 15 młodych górali (w tym dziewczyny). Najbardziej cieszą go sukcesy wychowanków, z których należy wymienić 2 miejsce Jakuba Klusia na Międzynarodowym Festiwalu „Gajdowacka” w Oravskiej Polhorze na Słowacji.

Jest także pomysłodawcą i kierownikiem artystycznym dwóch imprez folklorystycznych w Zakopanem: Artystycznego Memoriału Jana Fudali oraz Tatrzańskiego Festiwalu Dziecięcych Zespołów Regionalnych „O Złote Kierpce”.

Wielokrotnie nagradzany na różnych festiwalach i przeglądach folklorystycznych.
Ważniejsze sukcesy: Baszta czyli Grand Prix Ogólnopolskiego Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu Dolnym oraz dwukrotnie 1 miejsce na tymże festiwalu w konkursie Duży – Mały, podczas którego prezentował swoich uczniów. Ponadto 1 miejsce na Festiwalu Górali Polskich „Sabałowe Bajania” w Bukowinie Tatrzańskiej oraz na Festiwalu Folkloru Górali Polskich w Żywcu. Otrzymał także nagrodę amerykańskiej Polonii za kontynuowanie gry na dudach podhalańskich.

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

KONTAKT

Szymon Bafia
Zakopane
szymekbafia@gmail.com

 

 

Piotr Sikora

Tagi: , , ,

Zdjęcia Piotr Piszczatowski

 Kontakt:

Piotr Sikora

Kuźnica

tel: 48 675 30 79

fot. Katarzyna Zedel

 

Matthew Farley

Tagi: , , , ,

 Jestem muzykiem-amatorem, twórcą instrumentów. Lutnictwem zajmuję się od ukończenia nauki w 2011 roku. Co zabawne, najlepiej gram muzykę, której nie gra się na robionych przeze mnie instrumentach – trudno byłoby grać oryginalnego amerykańskiego bluesa z lat 20′ i 30′ na instrumentach średniowiecznych czy barokowych!

Przygodę z lutnictwem zacząłem zupełnie przypadkowo. Kiedyś pracowałem jako nauczyciel języka angielskiego. Jednym z miejsc, gdzie uczyłem, była niewielka szkoła wyższa pod Rzymem, w Zagarolo.  A jednym z moich studentów okazał się być szlifujący swój angielski lutnik. Zaczęliśmy rozmawiać, potem pojechaliśmy z żoną obejrzeć jego warsztat i wkrótce dotarło do mnie, że chciałbym spróbować tego zajęcia. Niedługo potem Marco [Salerno] przyjął mnie do terminu. Nauczył mnie, jak robić średniowieczne skrzypki, viole da gamba, lutnie, skrzypce oraz… pizzę!

Teraz skupiam się na rozwoju mojej tożsamości i indywidualnego stylu lutniczego. Na początku tej drogi chodziło raczej o wykształcenie kompetencji, czyli robienie instrumentów, które działają. Po osiągnięciu tego poziomu, zaczął się etap szlifowania umiejętności. Obecnie poszukuję sposobów na osiągnięcie coraz lepszego brzmienia, większej estetyki, lepszego ogólnego wrażenia – czyli generalnie coraz lepszego dopasowania do potrzeb muzyka. Mam teraz o wiele mniej lęku niż na początku, płynącego z pytań typu “Czy to zadziała?”. Pytanie, które obecnie sobie zadaję to “Jak?”, które zakłada, że potrafię sobie poradzić z wyzwaniem. Czuję, że cały ten lęk jest już daleko za mną. Dotarłem do miejsca, gdzie odczuwam przede wszystkim ciekawość.

Następnym marzeniem jest przekazanie części wiedzy moim synom, aby sami doświadczyli wytwarzania czegoś i mogli czerpać z tego przyjemność. Na razie jednak są tak mali – niespełna dwuletni – że większą przyjemność sprawia im niszczenie niż tworzenie.

Wytwarzam głównie instrumenty europejskie z czasów średniowiecza, renesansu i baroku, obejmujące różne rodzaje skrzypiec, viole da gamba, rebeki i inne. Tego typu instrumenty mają zupełnie inne brzmienie niż to, do którego przyzwyczailiśmy się słuchając współczesnych orkiestr. Są one wyposażone prawie wyłącznie w struny zrobione ze zwierzęcych jelit i mają specyficzne brzmienie, które określiłbym jako “mniej skoncentrowane”. W dzisiejszych czasach króluje przede wszystkim brzmienie głośne. W przeszłości jednak to rezonans miał chyba większe znaczenie.

Zdjęcia: Piotr Piszczatowski

Rzadko pracuję nad jednym instrumentem naraz. Zawsze mam na warsztacie cztery lub pięć różnych instrumentów. Mogę oszacować mniej więcej, że czas na wykonanie prostszych instrumentów, np. skrzypiec średniowiecznych to kilka tygodni. Konstrukcja większych, bardziej skomplikowanych instrumentów dekorowanych zabiera kilka miesięcy. Ale wolę pracować nad kilkoma instrumentami jednocześnie. Dzięki temu, kiedy zmęczy mnie przyglądanie się jednemu z nich, mogę przerzucić się na następny i spojrzeć na niego “świeżym okiem” dzięki zmianie scenerii. Zamówienie to prosta sprawa – wystarczy zadzwonić lub napisać, o jaki instrument chodzi. Czy ma to być kopia instrumentu historycznego lub własny pomysł na instrument (mam klientów obu rodzajów).  Po czym uzgadniamy cenę i termin realizacji. Po wpłaceniu zaliczki klient zostaje wpisany na listę projektów. Obecnie czas oczekiwania wynosi średnio sześć miesięcy.

Autorytetem oczywiście był mój mistrz, Marco. Nadal powołuję się na jego opinię i przekaz w wielu sprawach, ale jestem też otwarty na opinie innych twórców, muzyków. Coraz częściej mogę też już bazować na własnych przemyśleniach i doświadczeniu. Sprawia mi teraz przyjemność badanie zachowanych historycznych instrumentów (również w formie rysunków technicznych) i próba odtworzenia procesu myślowego oryginalnego twórcy. Stanowi to materiał do eksperymentów lutniczych, które przeprowadzam, jeśli czas pozwala.

Coś, co bardzo podoba mi się w muzyce dawnej, to właśnie żywa współpraca i partnerstwo pomiędzy muzykami a lutnikami. Po stronie muzyków występuje płaszczyzna społeczna obca wielu innym rodzajom muzyki. Ludzie schodzą się po to, aby wspólnie grać, dzielić się doświadczeniem I być razem. Wirtuozeria jest mniej w cenie niż współpraca nad tworzeniem czegoś pięknego. Wielu lutników wywodzących się z tej tradycji to osoby bardzo otwarte, dzielące się informacjami na temat technik, eksperymentów i porażek. Wychodzą z założenia, że tworzenie piękna jest naszym wspólnym celem.

Terminując u mistrza brałem czynny udział w konstrukcji ponad stu instrumentów. Odkąd zacząłem pracować samodzielnie, wykonałem ich prawie pięćdziesiąt. Zamierzam urządzić imprezę z okazji wykonania pięćdziesiątego instrumentu. Może uda mi się namówić znajomych muzyków na mały koncert z udziałem instrumentu nr 50!

W początkach nauki zdarzało mi się wiele śmiesznych sytuacji, głównie polegających na niewłaściwym wykorzystaniu jakiegoś narzędzia. To wszystko było jedną wielką przygodą, bo cały czas podróżowałem w stronę celu, którego nigdy wcześniej nie osiągnąłem. Większość obecnych zabawnych sytuacji zdarza mi się w podróży na różne targi instrumentów dawnych. Czasami to dziwne uczucie być turystą, który jednocześnie jest w pracy.

Są takie dni, kiedy mam dość drewna i chciałbym, aby samo się potrafiło wyrzeźbić, ale przecież coś, co zawsze przynosi radość nie istnieje – no, może czekolada! Zawsze są też momenty, kiedy pozytywnie zaskakuje mnie to, co zrobiłem, bo zrobiłem to lepiej niż przypuszczałem. Wracam wtedy do domu z uczuciem wielkiej satysfakcji. Słuchanie, jak muzycy grają na moich instrumentach również jest źródłem niesamowitej satysfakcji. Mogę wtedy do siebie powiedzieć: „O to mi chodziło!”  i zapominam o drewnie, które nie chciało mnie słuchać.

 

Kontakt

Matthew Farley
 Kraków
+48 792 818 531

www.earlymusicinstruments.com
Early Music Instruments.com on Facebook
Matthew Farley on Google+

Stanisław Malisz

Tagi:

Moja przygoda z muzyką zaczęła się w dzieciństwie, kiedy to przysłuchiwałem się, jak mój ojciec grał na heligonce. Już wtedy postanowiłem, że chcę iść w ślady ojca i też tak grać. Uczyłem się sam. Jestem muzykantem, twórcą instrumentów i pasjonatem. Całe swoje życie gram na różnych instrumentach. Moim marzeniem jest dalsza gra.

Kolekcja zbudowanych przeze mnie instrumentów składa się z 14 skrzypiec i 4 kontrabasów. Są one robione tradycyjnie i pochodzą z regionu Podkarpacia. Zrobiłem je dla siebie, dla własnej satysfakcji, nie są na sprzedaż. Zbudowanie jednego instrumentu zajmuje mi około dwóch miesięcy codziennej pracy.

Oprócz instrumentów staram się przekazać ludziom swoją wiedzę i doświadczenie, by zapał i miłość do muzyki nigdy nie zanikły. Muzyka jest moją pasją, miłością. Gram i zamierzam grać, dopóki starczy mi sił: na różnych imprezach okolicznościowych, jak również w kapeli przy Regionalnym Zespole Ludowym „Pogórzanie”. Z „Pogórzanami” jestem związany od 30 lat. Zdobyłem w tym czasie liczne nagrody, dyplomy i wyróżnienia, m.in. za swoją działalność na niwie kultury, Brązowy Krzyż zasługi od Prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, Nagrodę Burmistrza Miasta Gorlice – za wybitne osiągnięcia w pracy na rzecz rozwoju i upowszechniania kultury w mieście. Dostałem również II nagrodę w VI Podkarpackim Jarmarku Ludowym Roztańczony Chorzelów 2013.

No Images found.

Zdjęcia: Piotr Piszczatowski

KONTAKT

Stanisław Malisz
 Gorlice
tel. 506 829 357
www.facebook.com:StanisławMalisz

 

Jan Malisz

Tagi:

Jestem muzykiem, muzykantem, multiinstrumentalistą, twórcą instrumentów, kolekcjonerem instrumentów, pasjonatem muzyki tradycyjnej, rzeźbiarzem, stolarzem, cieślą, rolnikiem i ojcem. Moja przygoda z muzyką zaczęła się w łonie matki, która bardzo lubiła śpiewać i kiedy się urodziłem, znałem już kilka ówczesnych hitów muzyki ludowej. Potem to już było z górki.

Pierwszych lekcji gry na instrumentach udzielał mi ojciec (ur. 1919), który w latach międzywojennych, jako kawaler grał już na skrzypcach. Po wojnie na skutek wypadku i złamania ręki nie powrócił do gry na tym instrumencie, ale zamienił go na mandolinę. Tak więc pierwszym instrumentem, na którym zacząłem grać, była mandolina. Ojciec nauczył mnie kilku melodii, między innymi polki „Mojemu tacie ukradli gacie”. Drugi instrument, na którym zacząłem grać, to harmonia klawiszowa, 24 basy, na której również ojciec nauczył mnie wielu melodii obowiązujących w tamtym czasie (m.in. „Zagraj mi czarny Cyganie” i „Jagem chodził do kowola, uczyłem się dymać”). Trzeba tu dodać, że mój ojciec był kowalem i codziennie przed pójściem do szkoły musiałem najpierw iść do kuźni i dymać na miechach, aby rozniecić paleniska. Zaowocowało to w późniejszym czasie niebywałą tężyzną fizyczną.

Potem były kolejne instrumenty, na których uczyłem się grać: gitara, harmonijka ustna, fujarka, bęben, skrzypce, heligonka (wszystkie te instrumenty były w domu). Kiedy byłem dzieckiem, moi starsi bracia i siostry już grali, wyrastałem więc w atmosferze muzykującej rodziny. W późniejszym czasie, już jako dorosły człowiek, powiększałem kolekcję instrumentów, na których grałem. Doszły: kontrabas, akordeon klawiszowy i guzikowy, klarnet, saksofon, cytra. Wciąż jednak czegoś mi brakowało. Zacząłem więc budować własne instrumenty: lirę korbową, skrzypce, basy, lutnię, cytarę, moraharpę, sukę biłgorajską, fidele o różnych wymyślonych przez siebie kształtach, fujarki otworowe i bez otworów, bęben obręczowy, baraban. Wszystkie te instrumenty stworzyłem z potrzeby grania na nich.

Budowy instrumentów uczyłem się sam, a początkiem tej przygody była rekonstrukcja starych skrzypiec ojca, które zachowały się w stanie szczątkowym do lat 80 XX wieku. Wskazówek, co do budowy liry korbowej, udzielił mi Stanisław Wyżykowski.

Instrumenty, jakie tworzę, to: lira korbowa, skrzypce, basy, lutnia, cytara, moraharpa, suka biłgorajska, fidele o różnych wymyślonych przeze mnie kształtach, fujarki otworowe i bez otworów, bęben obręczowy, barabany, skrzypce trąbkowe (skrzypce Stroha) . Są to instrumenty z różnych epok i regionów. Oprócz nich trzeba jeszcze wymienić kolejne: harfa, lira szarpana, lutnia, cytara, skrzypuszki (instrumenty eksperymentalne z wykorzystaniem puszek metalowych, jako części rezonujących). Nie sposób wyliczyć wszystkich.

Można u mnie zamówić: lirę korbową, moraharpę, nyckrelharpę, sukę biłgorajską, skrzypce, basy, bęben obręczowy, baraban i fujarki. Jestem otwarty na eksperymentowanie i mogę wykonać instrument według nowego pomysłu. Instrumenty zamawiają u mnie przeważnie ludzie młodzi, którzy chcą uczyć się na nich grać oraz wykwalifikowani muzykanci uprawiający swoje wspaniałe rzemiosło. Większość wykonanych przeze mnie instrumentów, to instrumenty tradycyjne, ale są również wymyślone przeze mnie, takie jak eksperymentalne skrzypuszki oraz fidele o różnych kształtach. Cechą indywidualną niektórych instrumentów są zdobienia, reliefy, główki itp. Wykonałem około 20 lir korbowych, pozostałe ciężko zliczyć. Wiele instrumentów gotowych i niedokończonych spłonęło wraz ze starą pracownią w 2010 roku.

Nad lirą korbową pracuję około jednego miesiąca, ale pod warunkiem, że są już przygotowane wszystkie materiały. Z innymi instrumentami bywa różnie. Praca przy instrumencie sama w sobie jest przygodą, szczególnie jak się ma ku końcowi. Człowiek bardzo chce wreszcie usłyszeć dźwięk instrumentu i znika w pracowni na długie dni, nie goli się, nie myje, nie ma go wtedy dla rodziny i otoczenia, zatraca poczucie dnia i nocy. Nie istnieje nawet na facebooku, z czego wynikają czasem śmieszne sytuacje, a niektóre mogłyby skończyć się rozwodem.

Oprócz instrumentów daję ludziom również muzykę, którą gram razem ze swoją rodziną – jest to Kapela Maliszów. Chcę dalej podążać obraną drogą i muzyczną pasję przekazać własnym dzieciom.

Bardzo ważni są dla mnie inni twórcy, z którymi mogę wymieniać doświadczenia. Dzięki temu, że spotykam ich na różnych imprezach (np. na Targowisku Instrumentów przy Festiwalu Wszystkie Mazurki Świata), wiem, że jest więcej takich maniaków jak ja… To daje kopa do dalszego działania.

Instrumenty: baraban, basy, bęben obręczowy, cytara, fidel, fujarja, fujarka bezotworowa, harfa, lira korbowa, lira szarpana, lutnia, moraharpa, nyckrelharpa, skrzypce, skrzypuszki, suka biłgorajska

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

Kontakt:

Jan Malisz
Pracownia Instrumentów
Męcina Mała 
tel. 183518926, 604417521

e-mail yancik@vp.pl
www.facebook.com/jan.malisz.9
www.facebook.com/pages/Kapela-Maliszów

 

 

Zbigniew Wałach

Tagi: , , , , , , , ,

     Jestem przede wszystkim muzykiem, którego fascynuje tradycja – świadectwo mojej tożsamości. Wychowałem się w domu, w którym z wielkim szacunkiem odnoszono się do przodków, zwłaszcza do dziadka Jana, a także do jego przyjaciół, Jana Kawuloka i Jerzego Probosza. Mieli oni duży wpływ na rozwój kultury (nie tylko beskidzkiej) i przekazywali ją kolejnym pokoleniom. Ja również czuję wielki szacunek do tradycji i kultury, do miejsca, w którym się urodziłem, do pobliskich groni i potoków. Dzięki muzyce oraz instrumentom pasterskim mogę przenieść się do minionych czasów.

     Fascynują mnie instrumenty tradycyjne, to moja druga pasja. Mogę również umieścić się w gronie budowniczych instrumentów i kontynuatorów tego fachu. Odtwarzając dawne instrumentarium góralskie, wyrażam swój szacunek do tradycji. W rodzinnym domu były gajdy – własność dziadka Jana Wałacha – i był to jeden z pierwszych instrumentów, który został zbudowany przez Jana Kawuloka właśnie dla niego. Za namową Czesława Węglarza, który już wcześniej zbudował instrument, postanowiłem też spróbować. Pierwsza próba okazała się udana. Potem wykonałem instrument wspólnie z Józefem Kawulokiem, a następne instrumenty realizowałem na zamówienia.

I tak  zbudowałem ponad 30 gajd istebniańskich. Z czasem pojawiły się również piszczałki bezootworowe, sześciootworowe, okaryny, skrzypce, gęśle, rogi pasterskie i trombity. Przy budowie najważniejszego instrumentu, jakim są gajdy, staram się wiernie odtwarzać kształt, nie wprowadzam modyfikacji. Elementy indywidualnej estetycznej wizji ograniczam do zdobienia instrumentów, w przypadku gajd są to „oblewki” cynowe na „hóku” (część burdonowa). Pozostałe instrumenty, które wykonuję, mają minimalne zdobienia, np. na piszczałkach wykorzystuję motywy roślinne.

Tworzenie instrumentów wymaga czasu, przemyśleń i całościowej koncepcji. Gajdy są bardzo czasochłonne, zdarza się, że przez dwa miesiące poszukuję poszczególnych części składowych (skóra kozia, drewno cisowe, śliwkowe, skóra cielęca na budowę „dymloka” – miecha). Mniej wymagające są wszelkiego rodzaju piszczałki; te zdecydowanie wykonuje się szybciej. Skrzypce traktuję jak najwyższą formę sztuki, dlatego staram się tworzyć egzemplarze o wyjątkowych walorach estetycznych i dźwiękowych. Zrobiłem już kilka par skrzypiec, przymierzam się do budowy kolejnych, ale koncepcje ich kształtu dojrzewają znacznie dłużej. Każdy instrument ma własną historię, którą również przekazuję kolejnemu właścicielowi. By poczuć związek z instrumentem, trzeba się z nim dobrze „zapoznać”. Moje instrumenty trafiały i trafiają do różnych odbiorców: są to pasjonaci, muzycy i osoby, które dopiero rozpoczynają przygodę z muzyką.

Zdjęcia z archiwum Zbigniewa Wałacha

Kontakt

Zbigniew Wałach
Istebna

tel. +48 513 043 431
e-mail: zbigniewwalach@wp.pl
www.walasi.pl
www.facebook.com/Wałasi

Lucjan Kościółek

Tagi: ,

Jestem lutnikiem, muzykiem, lirnikiem, propagatorem lirnictwa i sztuki lutniczej.  Angażuję się w wiele działań edukacyjnych i promocyjnych, zarówno na dużych festiwalach np.: Festiwal Wszystkie Mazurki Świata, Folkowisko, Wschód Kultury, Jarmark Jagielloński, jak i również lokalnie, prezentując dzieciom i młodzieży w szkołach i w mojej pracowni dawne instrumenty. 

Moja przygoda z instrumentami rozpoczęła się bardzo wcześnie, już w szkole podstawowej, kiedy to do moich rąk trafiła gitara. Z czasem przyszła kolej na mniej popularne instrumenty, próby nagrywania dźwięków otaczającej mnie rzeczywistości oraz pierwsze kroki w komponowaniu. Można powiedzieć, że dźwięki otaczały mnie od zawsze. To jest mój świat. 

Lutnictwo w moim życiu zaczęło się od poznania Mistrza Stanisława Wyżykowskiego. Zawitałem do Jego pracowni po raz pierwszy w 2009 roku, towarzysząc znajomemu w odbiorze liry korbowej. Świat instrumentów widzianych od środka zafascynował mnie tak bardzo, iż postanowiłem spróbować swoich sił w tym fachu. Nadarzyła się ku temu okazja, ponieważ w owym czasie uczyłem się gry na skrzypcach. Dysponowałem jedynie tanim, fabrycznym egzemplarzem, więc profesjonalny, lutniczy postanowiłem… zrobić sobie sam!…Mistrz Wyżykowski dostrzegł we mnie talent i potencjał – i tak rozwinąłem skrzydła. To w jego pracowni zgłębiałem pierwsze tajniki budowy lir korbowych oraz innych instrumentów. Poznawałem kolejne rodzaje drewna, jego właściwości oraz niezmienność sprawdzonych reguł sztuki lutniczej. Nieoceniona jest również pomoc Stanisława Nogaja przy budowie mojej pierwszej liry.

 

Apetyt rośnie w miarę jedzenia, mówią… Obecnie w mojej pracowni buduję takie instrumenty jak: skrzypce, lira korbowa, fidle klawiszowe, viola da gamba, moraharpa, citola, suka biłgorajska, fidel płocka, basetla, surdynka. Największym zainteresowaniem cieszą się liry korbowe. Jest to dla mnie swoisty powód do radości, ponieważ lira jest instrumentem, w którym dozwolona, a nawet pożądana, jest kreatywność. Nowe rozwiązania niejednokrotnie potwierdziły osiągnięcie lepszego brzmienia, ale to już sekret każdego lutnika. Można tu zaszaleć z nietypowym kształtem, kolorystyką czy detalami. 

Do każdego projektu staram się podchodzić indywidualnie. Nie interesuje mnie masowe powielanie modeli – pracownia lutnicza nie jest fabryką. Instrumenty są jak ludzie, mają duszę.  Trzeba się w nie wsłuchać by je poznać.

Zajmuję się również naprawą i renowacją instrumentów, które uległy zniszczeniu. Do takich, które „ożywiłem” zaliczają się m.in. kontrabasy, wiolonczele, altówki, skrzypce, gitary. To niesamowite co kryją czasami ich wnętrza…

Zdjęcia z archiwum Lucjana Kościółka

Kontakt:
Krasne k. Rzeszowa
www.lucjankosciole
.youtube.com/LucjanKościółek
facebook.com/lucjankosciolek
instagram.com/lutniklucjan/?hl=pl
lucjankosciolek@interia.pl
tel: +48 603851563

 

Roman Klucha

Urodziłem się 15.06.1942 r. w Rudzie Solskiej koło Biłgoraja, województwo lubelskie. Rodzice byli rolnikami, ojciec dodatkowo był dobrym stolarzem, wykonywał też wiele innych zawodów. Jako mały chłopiec pasłem krowy i strugałem prymitywne skrzypeczki. W wieku 10 lat zrobiłem skrzypce dłubane. Dwa lata później z pomocą ojca prawdziwe klejone, te już dobrze grały. W tamtym okresie zrobiłem jeszcze dwie sztuki. Ostatnie z 1957 roku zostawiłem dla siebie, dwie sztuki sprzedałem uczniom ze szkoły pedagogicznej. Z lutnictwem była długa przerwa, grywałem tylko czasami na potańcówkach i rodzinnych uroczystościach. Zdobyłem wykształcenie, doskonaliłem zawody, których nauczył mnie ojciec, zdobyłem parę nowych. Z wykształcenia jestem technikiem mechanikiem. Służyłem w wojsku, założyłem rodzinę, zbudowaliśmy z żoną Karoliną dom w Biłgoraju i wychowaliśmy dwóch synów. Pracowałem w budownictwie jako operator koparek i spychaczy, potem na wielu innych stanowiskach. Zawsze myślałem o powrocie do mojego hobby czyli lutnictwa, nigdy nie było na to czasu. Może i dobrze się stało bo jest to bardzo precyzyjna robota, zajmuje dużo czasu a zysku z tego nie ma. Jak poszedłem na emeryturę, mogłem sobie dłubać przy instrumentach bez przerwy, zima lato. Tak mnie to wciągnęło, że zrobiłem ponad dwadzieścia instrumentów. Na razie nic z tej kolekcji nie sprzedałem wszystkie są w domu, wiszą na ścianach i często są przegrywane, bo podobno jak się nie gra na skrzypcach to tracą dźwięk. Moje instrumenty są zrobione trochę inną techniką jak fabryczne. Boczki z surowego drewna leszczyny grubości około 3 mm wyginam na zimno i tak zasuszam. One cały czas sprężynują, powodują naprężenia, deski też celowo robię trochę krzywe aby powodować naprężenia. Nieraz mam kłopoty przy klejeniu muszę posiłkować się klamrami. Zrobiłem tez cztery instrumenty trochę inne jak skrzypce, mają większe pudło, szyjka zamiast tradycyjnym ślimakiem zakończona głową kobiety. Nazwałem to coś „Karolinka” gra to całkiem dobrze prawie lepiej jak skrzypce.

Kiedyś w regionalnej gazecie, przeczytałem o Zbigniewie Butrynie z Janowa Lubelskiego i o suce biłgorajskiej. Była tam wzmianka czego biłgorajska jak jej w Biłgoraju nie ma. Postanowiłem zrobić Sukę Biłgorajską i niech dalej zachowa swą nazwę. Butryn pozwolił mi odwzorować i mogłem się zabrać do pracy. Zrobiłem suki swoją metoda, nie dłubane tylko gięte na zimno, rzeźbione i klejone. Moje suki są czterostrunowe podstawek półokrągły jak u skrzypiec można pojedynczo pociągać smyczkiem po każdej strunie, daje to czysty wyraz granej melodii. Gra się oczywiście metoda paznokciową przyciskając z boku strunę paznokciem. Jedną podarowałem szkole muzycznej w Biłgoraju, może tam ktoś będzie na niej grał bo w rodzinie jakoś nie ma zainteresowania. Wnuki mają talent muzyczny, tylko chęci mało, może kiedyś się to zmieni. Mam taką nadzieję a na razie sam uczę się dość często grania na suce. Idzie mi całkiem dobrze opanowałem już wiele melodii. Polubiłem szczególnie jedną sukę, ma głos jak dzwoni ta zostanie w domu. Wykonanie jednej suki zajmuje miesiąc pracy. Chyba już zakończę przygodę z  lutnictwem, kariery nie zrobiłem ale jest satysfakcja i jest na czym grać.

 Roman Klucha
 Bohaterów Monte Cassino 47, Biłgoraj
tel: 693 900 615

Katarzyna Bednarz

Tagi:  

Jestem twórczynią instrumentów, lutniczką z wykształcenia.

Moja przygoda z lutnictwem zaczęła się, gdy miałam 15 lat i rozpoczęłam naukę w Szkole Plastycznej im. Antoniego Kenara w Zakopanem. Uczyłam się tam pod okiem cudownego pedagoga – prof. Stanisława Marduły. Po liceum podjęłam studia na Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu. Moimi nauczycielami byli prof. Antoni Krupa i jego syn Marcin Krupa. 

Kiedy studiowałam w Poznaniu, uczestniczyłam w kolejnych edycjach Festiwalu Ethno Port, podczas których zobaczyłam wiele niezwykłych  instrumentów i poznałam ludzi, którzy zainspirowali mnie do robienia instrumentów ludowych. Wśród nich szczególną rolę odegrali: Malwina Paszek i Stanisław Nogaj. To oni okazali się najlepszym źródłem wiedzy na temat lir korbowych i to oni zmotywowali mnie do wykonywania lir.

zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

Podczas 17 lat pracy w rzemiośle lutniczym zrobiłam: pięcioro skrzypiec klasycznych, jedną gitarę klasyczną, ukulele i około 20 lir korbowych. Staram się, żeby każdy z instrumentów był wyjątkowy i „mój”. Obecnie jestem na etapie renowacji skrzypiec ze skrzydlatą duszą Antoniego Hybla z kolekcji PTTK w Gorlicach. Wzorując się na tym modelu, buduję nowe instrumenty, które posłużą w przyszłości do prowadzenia wykładów i warsztatów o tym artyście z moich okolic.

Każdy z wykonanych przeze mnie instrumentów ma swoją szczególną historię. Robione na zamówienie liry wykonane są z uwzględnieniem oczekiwań i marzeń klientów, ale w taki sposób, żeby wiadomym było, że wyszły spod mojej ręki. To ludzie są moją inspiracją –  ci, którzy u mnie zamawiają, ale także malarze z różnych epok historycznych przedstawiający na swoich obrazach instrumenty. Nie zawsze udaje mi się w sposób pewny zinterpretować zamysł techniczno – muzyczny ukryty w detalach czy kształcie namalowanego instrumentu. Niejednokrotnie zagadką jest to, jak instrument ma finalnie wyglądać i brzmieć. Budowanie instrumentu za każdym razem jest wyzwaniem a zarazem niezwykłą przygodą. 

zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

W mojej pracowni często pojawiają się instrumenty, których naprawy nikt nie chce się podjąć. Wyglądają, jak zdekompletowane puzzle 3D, w dodatku zjedzone przez robaki i czas. Jednak po wielu tygodniach wspólnego przebywania w jednym pomieszczeniu, zaczynamy znajdować nić porozumienia np. w postaci kilku strun albo włosia… I okazuje się, że jak bardzo się chce, to wiele się uda. I że takie instrumenty mogą zagrać jeszcze na niejednej potańcówce.

Od 2014 roku regularnie uczestniczę w Targowisku Instrumentów w Warszawie. Spotykam tam ludzi, którzy cieszą się z tego, co robią i robią to, co kochają. Podczas Targowiska panuje niezwykle przyjazna atmosfera a po Targowisku zawsze mam wiele refleksji związanych z podejściem twórcy do wykonywanych instrumentów. W tworzeniu instrumentów nie chodzi tylko o to, żeby trzymać się pewnych „ram”. Każdy lutnik chce na własny sposób pokazać, że jego instrument jest szczególny, jedyny w swoim rodzaju.

Muszę przyznać, że są też dni, kiedy wszystko idzie jak po grudzie, bo klej nie chce kleić, bo dłuta nie chcą współpracować, bo lakier źle się nakłada i trzeba go zmyć… Ale instrument to wdzięczna „istota”, która odpłaca się za trud i pracę. Moment, w którym zakłada się struny, wystarczy, żeby na twarzy pojawił się uśmiech. A gdy widzimy, że instrument daje innym radość przy śpiewach i tańcu, wszystko nabiera sensu.

zdjęcia z archiwum Katarzyny Bednarz

 

Kontakt:
Katarzyna Bednarz
Kobylanka 379

38-303 Kobylanka
tel. 510112632
facebook.com/kasia.bednarz