Mateusz Raszewski

Tagi: 

Buduję instrumenty, ponieważ strasznie lubię zapach iglastych wiórów spadających na podłogę. Pracuję w ciszy to najpiękniejsza muzyka.

W ciągu całego mojego życia dorobiłem się niewielu przodków. Po kądzieli są to mieszczanie i historia lutnicza związana z przedwojennymi Jeżycami w Poznaniu. Po mieczu to weselni muzykanci w południowej Wielkopolsce.

Historia pracowni sięga początków XX wieku a swój okres świetności przeżywała w dwudziestoleciu międzywojennym. Nie ma to jednak wielkiego znaczenia, ponieważ nigdy nie spotkałem pradziadka Władysława, swojej wiedzy o budowaniu instrumentów nie zdążył mi przekazać. Na podstawie dziedziczonych narzędzi i osobliwie wielkiej wiary w słuszność sprawy, reaktywowałem pracownię.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

No Images found.

Skąd wiem, jak zbudować dajmy na to basy kaliskie nie mając żadnych nauczycieli? Lubię włóczyć się po wsiach, najbardziej tych w dolinie Prosny i bywa, że spotykam ludzi, starych ludzi, którzy wiedzą różne rzeczy albo znają tych co wiedzą to co jest mi właśnie bardzo potrzebne. Bywa też, że w taki właśnie sposób odnajduję instrumenty przykryte grubą warstwą lat i wyciągam je ze strychów na światło dzienne. Tak dotarłem do XIX wiecznych basów i bębenka obręczowego. Analiza instrumentu odkrywa wtedy większość tajemnic, inne się jeszcze ukrywają.

Interesuje mnie dyscyplina form, dlatego zajmuję się instrumentami tradycyjnymi nie unowocześniając ich. Ważną dla mnie rzeczą jest lokalny rodowód budowanych instrumentów oraz drewna, z którego je wykonuję, w tym wypadku są to otaczające mnie lasy wielkopolskiej puszczy Zielonki. Proces ten obejmuje wybór odpowiedniego starodrzewu, zwózkę z lasu, przetarcie, na ogół własnoręczne na podwórku pod pracownią i wreszcie ułożenie w odpowiednim miejscu do sezonowania na wolnym powietrzu. Lubię budować dłubane skrzypce i mazanki (świetne do kieszeni), trzystrunowe basy klejone, dłubane z jednego pnia dwustrunowe basy kaliskie, dłubane bębny sznurowe i bębenki obręczowe, ale też starsze ? już właściwie prasłowiańskie ? np. gęśle. Bębenków mam już dość, zrobiłem ponad sto.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Czas pracy nad instrumentem? W przypadku saharyjskich przyjaciół to było 12 miesięcy. Ale dla odmiany trzystrunowe basy klejone udało się zmieścić w dwóch tygodniach. Sytuacja była nieco groteskowa. Wielkimi krokami zbliżały się poprawiny weselne, na których do tańca miała grać u nas kapela Jana Gacy a ja już dawno planowałem na tę okoliczność poczynić basy jako prezent dla żony. Czternaście dni z czternastoma nocami okazało się wystarczyć. Na ogół jednak lekce sobie ważę czas powstawania instrumentu, dzięki czemu otrzymuje on ode mnie dokładnie tyle, ile potrzebuje.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

No Images found.

Zupełnie poza tym głównym nurtem zapomnianych instrumentów smyczkowych pracownię opuściło też kilka gitar, które poszły na wędrówką po tym bożym świecie. Jedna z nich, kawałek polskiego drzewa orzechowego, jest u zachodnio saharyjskich rebeliantów, ludu Tamashek.

fot. z archiwum Mateusza Raszewskiego

Pracownia Raszewskich
Mateusz Raszewski
Pod Lasem 2
62-095 Kamińsko
woj. Wielkopolskie
raszewski.org
mj.raszewski@gmail.com

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Piotr i Paweł Kowalcze

Tagi: 

Lutnictwo to dziedzina twórczości, w której spotykają się umiejętność pracy w drewnie – elementy stolarstwa, snycerstwa, rzeźby, intarsji i inkrustacji, ze światem muzyki – dźwięku (akustyki) wyrażonego w melodii i harmonii współbrzmień i akordów podczas ekspresji muzycznej – w czasie muzykowania czy profesjonalnej twórczości muzycznej. To spotkanie ulotności muzyki, która istnieje tylko wtedy, gdy ją wykonujemy, z niezwykłym owocem ziemi i matki natury, jakim jest drzewo. To niezwykła historia ludzkiego instrumentarium rozwijanego poprzez stulecia od niepamiętnych czasów do współczesności, to historia, w której człowiek zafascynowany dźwiękami przyrody i możliwościami własnego głosu (pierwszego instrumentu, jaki podarował nam Stwórca), a także odkrytymi właściwościami akustycznymi drewna, zapragnął głębiej poznać, zrozumieć i okiełznać tę rzeczywistość, by dźwięk zaklęty w drewnie wydobyć i by stał się człowiekowi posłuszny.

Nasza historia z lutnictwem zaczyna się w domu rodzinnym, który przeniknięty był tymi światami – rzeczywistością drewna i muzyki, w takim zwyczajnym wydaniu. Nasz dziadek był z zawodu stolarzem i w młodości robił meble, (które bywały ładnie inkrustowane), a później prowadził zakład rzeźniczy. W domu rodzinnym do dzisiaj mamy zrobione przez niego intarsjowane łóżko. Z kolei ojciec był z zawodu rzeźnikiem, ale całe życie pracował na kolei i dodatkowo wykonywał w domu, przez długi czas, różne wyroby z drewna – przedmioty codziennego użytku, a tylko czasem na potrzeby wsi zajmował się rzeźnictwem. W domu zachował się przez niego zrobiony drewniany młynek do kawy z zamontowanym metalowym mechanizmem i różne narzędzia do obróbki drewna – piły, strugi, dłuta i, stuletni już, stół stolarski – jeszcze po dziadku. Z odpadów drewna starszy brat Andrzej robił nam drewniane zabawki – samochody i pociągi.

Ojciec pięknie śpiewał. Śpiewać nauczył się od operowego śpiewaka, który zamieszkiwał dom dziadków w latach międzywojennych. Mama też bardzo lubiła śpiewać, to zamiłowanie miała po swoim ojcu, który letnią porą siadywał pod lasem i wyśpiewywał różne pieśni kościelne i ludowe – więc śpiewaliśmy w domu przy okazji świąt i innych spotkań rodzinnych. W domu był fortepian ? który mama odkupiła ze szkoły muzycznej, mandolina, skrzypce po wujku, a później gitara. Na instrumentach grało starsze rodzeństwo, chodząc na lekcje fortepianu do klasztoru sióstr urszulanek w Rokicinach Podhalańskich, mieszczącego się w dawnym dworze. Na mandolinie uczyły się grać moje siostry w Szkole Wychowawczyń Przedszkolnych w Rabce.

My, bracia bliźniacy Piotr i Paweł, jeszcze jako dzieci rozprawiliśmy się ze skrzypcami, bawiąc się nimi pod nieobecność starszyzny i to chyba był początek naszego lutnictwa. Długi czas nikt nie wiedział, jak je dobrze naprawić, a mandolina też szwankowała. Gdy pojawiła się w domu gitara i gdy rodzeństwo zaczęło na niej grać, wówczas do muzykujących dołączyliśmy i my najmłodsi. Całe rodzeństwo miało też uzdolnienia plastyczne – siostry malowały, wyszywały, robiły na drutach, szyły, dziergały serwetki itp.

Gdy kończyliśmy szkołę podstawową, trzeba było zastanowić się, co dalej. Jedna z sióstr Teresa pracowała w Zakopanem i zaprosiła nas do obejrzenia wystawy prac uczniów Liceum Plastycznego, gdzie zobaczyliśmy wykonane przez nich skrzypce, gitary, wiolonczele i inne instrumenty. Nasz zachwyt przerodził się w pragnienie tworzenia takich instrumentów.

W Liceum Plastycznym im. Antoniego Kenara poznawaliśmy budowę instrumentów, metody obróbki i zdobnictwa drewna, elementy technologi i akustyki, historię sztuki i lutnictwa, uczyliśmy się spojrzenia na to, co piękne oraz posiedliśmy kryteria estetyki, a także wiedzę z przedmiotów plastycznych i ogólnych pod kierunkiem znanych nauczycieli, m.in. Jana Łacka i Stanisława Marduły. Popołudniami biegaliśmy do szkoły muzycznej, by móc też nabyć trochę wiedzy muzycznej. Tutaj wreszcie dowiedzieliśmy się, jak naprawić mandolinę i stare skrzypce po wujku.

Poznaliśmy też historię rodów lutniczych m.in. Grobliczów i Dankwartów. (Paweł) Instrumenty te wywarły na mnie tak mocne wrażenie, że zapragnąłem móc kiedyś zrobić kopię niektórych z ich dzieł i inspirować się nimi w swojej twórczości. Stało się to możliwe dzięki dalszej edukacji w Poznańskiej Akademii Muzycznej im. I. J Paderewskiego na wydziale Instrumentalnym w Zakładzie Lutnictwa Artystycznego. Wówczas mogliśmy poznać bliżej twórczość europejskich rodów lutniczych, a także działających w Polsce lutników m.in. Grobliczów i Dankwartów. Spotykaliśmy ich instrumenty osobiście, gdyż nieliczne ich egzemplarze znajdowały się w Poznańskim Muzeum Instrumentów Muzycznych, gdzie miewaliśmy wykłady z historii lutnictwa u prof. Kamińskiego. Mieliśmy również możliwość zobaczenia ich dokładnie z bliska podczas korekt i napraw przeprowadzanych przez lutników w pracowni lutniczej muzeum.

Nasze doświadczenia i wiedzę nabytą o tych instrumentach zawarliśmy w pracach magisterskich. (Paweł) ,,Viole do gamba ze Szkoły Krakowskiej w Muzeach Polskich”. Praca ta dotyczyła viol da gamba autorstwa rodu Grobliczów zachowanych do naszych czasów w placówkach muzealnych w Poznaniu i Krakowie. Praca ta stała się również dla mnie inspiracją do dalszej mojej twórczości. Budowane przeze mnie viole inspiruję właśnie twórczością Grobliczów – ich instrumentami (modele, zdobnictwo – stylistyka). Dodam, że ród ten został zapoczątkowany przez Marcina Groblicza zwanego pierwszym, działającego w Krakowie na przełomie XVI i XVII w. który był lutnikiem królewskim. Następni członkowie rodu zgodnie z dawną tradycją cechową, dziedziczyli po ojcu nie tylko nazwisko, ale także imię. Dlatego w przeciągu dwustu lat działalności rodu wszystkie zachowane instrumenty z ich pracowni – posiadające wyjątkowe, dające się wyodrębnić cechy stylu i zdobnictwa, mają sygnatury „Marcin Groblicz” i datę powstania dzieła. Historycy lutnictwa Z. Szulc i prof. W. Kamiński ? zadziwieni tą długowiecznością Marcina Groblicza – uporządkowali tę twórczość, ze względu na indywidualne cechy stylu, datę i miejsce powstania instrumentu oraz inne dokumenty archiwalne i doszli do wniosku, że musiało być Grobliczów sześciu, a ostatni z nich działał we Lwowie pod koniec XVIII w. Na początku XX w. znawcy szczycili się znajomością ok. 100 instrumentów grobliczowską robotą robionych. Do dzisiaj zachowało się ich kilkanaście, ale ciągle jeszcze odnajdywane są po świecie ich instrumenty, rozproszone w wyniku przemieszczania się ich właścicieli, ale także w wyniku niespokojnych wydarzeń historycznych na naszych ziemiach. Pod koniec lat osiemdziesiątych odnaleziono skrzypce roboty grobliczowskiej w Australii, które później zakupiło Muzeum Narodowe w Poznaniu. Pod koniec ubiegłego tysiąclecia (koniec lat 90.) odnaleziono skrzypce Groblicza z roku 1606 w Korei Południowej. Ich właściciel przybył z nimi nawet do Polski, gdzie odbywał spotkania z muzykologami i lutnikami. W Niemczech, będąc na festiwalu lutniowym w Füssen, wpadliśmy na trop violi da gamba znajdującej się w Dusseldorfie, zbudowanej przez Grobliczów w Krakowie w 1720 r. Przypuszczam, że viola barytonowa znajdująca się z zbiorach Instytutu Teatru i Kinematografii w Petersburgu, w literaturze przedstawiana jako anonimowa, jest, sądząc po cechach stylu i modelu, instrumentem autorstwa Grobliczów.

(Piotr) Moja praca ,,Teorbany w muzeach Polskich” dotyczyła analizy zachowanych w muzeach krajowych lutni. Wiedzę tę wówczas nabytą wykorzystuję obecnie. Inspiruję się też twórczością lutników europejskich, ale przede wszystkim zachowanymi egzemplarzami lutników polskich ? Stanisława Zwierzyńskiego, Mateusza Kwiatkowskiego czy też lutnika A. Beera działającego w Wiedniu, z którego twórczości zachowane są trzy lutnie – w Bostonie, na zamku w Ptuj w Słowenii i jeden w Muzeum Narodowym w Krakowie. Moim największym wyzwaniem była gruntowna konserwacja tego intarsjowanego instrumentu wykonana dla Muzeum Narodowego W Krakowie. Zamierzam również przywrócić do istnienia instrument z dawnych kresów Rzeczypospolitej zwany bandurą arystokratyczną, albo też teorbą ruską, którego zachowało się po kilka egzemplarzy w muzeach w Polsce i na Ukrainie.

W zawodzie lutnika pracujemy od 1992 r. Zajmujemy się budową instrumentów smyczkowych i szarpanych, dawnych i współczesnych. Są to: skrzypce, altówki, wiolonczele, lutnie, wiole da gamba i gitary, tworzone według wzorów lutników polskich i europejskich. Wykonujemy także naprawy i odnowy instrumentów lutniczych oraz smyczków. Swoje prace tworzymy dla muzyków zawodowych z kraju i z zagranicy oraz dla uczniów szkół, liceów i ognisk muzycznych, studentów Akademii Muzycznych, amatorów i muzyków ludowych. Współpracowaliśmy z Muzeum Narodowym w Krakowie odnawiając instrumenty zabytkowe. Razem, wykonaliśmy dokumentację rysunkową, fotograficzną i opisową kilku cenniejszych instrumentów lutniczych (lutni i viol) zachowanych w muzeach polskich. Jako lutnicy i muzycy współpracujemy także z Bractwem Lutni z Dworu na Wysokiej prowadzonym przez lutnistę Antoniego Pilcha oraz z zespołami i muzykami góralskimi działającymi w Rabce Zdroju i okolicy.

« 1 z 2 »

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

 

Kontakt

Piotr i Paweł Kowalcze
Chabówka 

www.facebook.com

Paweł Kowalcze
tel. 78 23 82 546
pptwins@wp.pl

Piotr Kowalcze
tel. 605 063 172
pklutnik@gmail.com

Marcin Biegun i Jakub Kalfas

W naszej galerii zajmujemy się sprzedażą instrumentów muzycznych nowych i używanych. Wykonujemy naprawę, korektę oraz renowację instrumentów smyczkowych. Celem galerii jest także promocja młodych artystów, organizowanie wystaw, pobudzanie zainteresowań miejscową kulturą ludową.

Zdjęcia z archiwum Marcina Biegusa i Jakuba Kalfasa

Kontakt

Marcin Biegun +48 517 959 268,
Jakub Kalfas +48 505 787 989

Węgierska Górka
e-mail: galeriakb@wp.pl
www.galeriakb.pl

Ryszard Dominik Dembiński

Tagi: 

Od dziecka miałem kontakt z muzyką, ponieważ w domu rodzinnym wszyscy śpiewali i muzykowali. Od 5 roku życia uczyłem się grać na pianinie. W 14 roku życia zacząłem naukę gry na flecie prostym i gitarze a także na puzonie w orkiestrze przyklasztornej u o. Filipinów na Świętej Górze. Od dziecka trochę rzeźbiłem, pomagałem ojcu w naprawie dawnych mebli, próbowałem też zrobić instrument muzyczny (to było skrzyżowanie rozwalonego pudła rezonansowego skrzypiec z szyjką zniszczonej gitaro-lutni) Instrument oczywiście nie grał ale dość ciekawie wyglądał (mam go do dziś).

Tak naprawdę moja przygoda z instrumentami wiąże się z zespołami muzyki dawnej, które prowadzę. Sam początek jest dość ciekawy…
W 1991 r. założyłem zespół muzyki dawnej ?Rocal Fuza? , zaczęliśmy grać oczywiście na NRD-owskich używanych fletach. Było to straszne ale zawsze jakiś początek. Po dwóch latach dzałalności poproszono nas o oprawę Międzynarodowych Targów Turystycznych w Stadthalle w Görlitz. Dzieciaki oczywiście pobrały ze stoisk, na pamiątkę, różne foldery. Po dwóch dniach przyszła do mnie Kasia, żeby pokazać mi jaki dziwny instrument jest na jednym ze zdjęć . Tym instrumentem okazała się lira korbowa…. byłem w szoku… tego nam było potrzeba! Niewiele myśląc napisałem do tego Biura Podróży ze Szwarcwaldu, prosząc aby przekazano (załączony) mój list do pana, który trzyma lirę korbową.

Jak nie trudno się domyślić, prosiłem owego budowniczego dawnych instrumentów o kontakt ponieważ interesuje mnie lira korbowa. Po sześciu dniach otrzymałem list od Tibora Ehlrsa (owego lutnika) który zapraszał mnie do siebie, żebym mógł obejrzeć instrumenty a poza tym bardzo był zainteresowany tym, że prowadzę młodzieżowy zespół muzyki dawnej. Oczywiście czym prędzej wybrałem się ?maluchem? do Szwarcwaldu. Wszedłszy do domu Tibora oniemiałem z zachwytu! Prawie wszystko co znajdowało się w domu grało… Po obiedzie usiedliśmy w pokoju dziennym ? muzeum (samych viol da gamba wisiało na ścianach ok. 20-tu).

Lirę korbową, jak się okazało, dla mnie miał już gotową choć mieliśmy dopiero o niej rozmawiać. Właściwie po stosunkowo krótkiej rozmowie zabrał mnie do pracowni i zacząłem pomagać mu w budowie zaczętego instrumentu. Zostałem zarażony!!! Od tego czasu nie wyobrażałem sobie mojej egzystencji bez budowania dawnych instrumentów. Wiele lat jeździłem do Tibora aby się uczyć. Płytę którą nagrał mój zespół ?Rocal fuza? – ?…poszukiwanie brzmienia średniowiecza…? dedykowaliśmy Tiborowi Ehlersowi naszemu wielkiemu mecenasowi i przyjacielowi. Ponieważ w tamtych czasach w Polsce oprócz NRD-owskich fletów ciężko było zdobyć dawne instrumenty zacząłem przywozić od Tibora wspólnie zbudowane instrumenty (Scheitholt, fidele kolanowe, harfy, Gemshorny..) . Po kilku latach, dzięki pomocy Tibora zacząłem sam budować kopie dawnych instrumentów. Założyłem kolejne zespoły: ?Tiboryus?, Ugly racket quartet?, ?Rustica puellae? ?Dominiques consort? i najnowszy ?Od Nova? (który gra już głównie na moich instrumntach). Obecnie buduję violę da gamba i wiolonczelę barokową dla duetu ?Oak Brothers? (moich synów, którzy studiują a tych instrumentach na Akademii Muzycznej we Wrocłwiu).

Prowadziłem seminaria na temat dawnych instrumentów i wystawiałem moje prace m. in. na Akademii Muzycznej we Wrocławiu, w PSzM II st.w Głubczycach, na zamku w Łęczycy, w Muzeum Ziemi Kaliskiej w Kaliszu, w Krakowie, P.Sz.M w Sopocie, P.Sz.M. w Zgorzelcu, w P.Sz.M. W Legnicy podczas festiwali: Zabrzańskie Dni Muzyki Dawnej, Maj z Muzyką Dawną we Wrocławiu oraz „Wielki Renesans” w Akademii Muzycznej w Niżnym Nowgorodzie w Rosji. Od 1993 roku organizuje Międzynarodowe Spotkania z Muzyką Dawną w Świeradowie-Zdroju, gdzie można zobaczyć i posłuchać moich instrumentów, które grają obecnie w wielu polskich zespołów.

Buduję instrumenty: dawne harfy, liry korbowe, fidele da braccio i kolanowe, cymbały, tubmaryny, viole da gamba, Scheitholty, citole, gitterny, cister, mandory, rebeki, psałteria.

zdjęcia:
Piotr i Dorota Piszczatowscy
oraz  archiwum Dominika Dembińskiego

 

KONTAKT
Dominik Dembiński

www.facebook.com/pages/Rocal-Fuza
tel: 504 962 727

 

Jan Karpiel-Bułecka

Tagi: , , , , , , , ,

Jan Karpiel-Bułecka urodził się w 1956 roku. Z zawodu inżynier architekt prowadzący autorską pracownię architektoniczną. Praca architekta pochłania mnóstwo czasu (coraz więcej w miarę wprowadzanych przez ustawodawcę usprawnień). Z zamiłowania i tradycji rodzinnych muzyk góralski – skrzypek, tancerz, śpiewak, a także plastyk, grafik i rysownik.

Instrumenty muzyczne buduje w miarę potrzeb własnych i osób, które się o to zwrócą. W 1971 r. jako siedemnastoletni chłopiec przywrócił do życia na Podhalu piszczałkę podwójną (dwojocke) i bezotworową (końcówkę), które pozostały w zapomnieniu w miarę rozwoju kapel smyczkowych. Od tego czasu przybywa wciąż młodzieży sięgającej po te instrumenty.

W 1984 r. wykonał pierwsze dudy podhalańskie dla przyjaciela z USA. W 1985 dla siebie a w 1986 r. na wystawę laureatów nagrody Stanisława Wyspiańskiego. Nie obca jest mu również budowa trąbit podhalańskich, które wyszły z użycia na początku XX w.

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

Kontakt

Jan Karpiel-Bułecka

Zakopane

Waldemar Kempka

Tagi: , , , ,

Od zawsze lubiłem wędrować po górach, lasach i poznawać nowe rejony mojej małej ojczyzny oraz to, co poza nią. Wędrując, zakochałem się w muzyce gór i w folklorze rejonów, które odwiedzałem. Rozmaite nagrania z muzyką tradycyjną na równi z muzyczną klasyczną zagościły w moim domu. A w sercu pojawiło się marzenie, by zakupić instrument, na którym mógłbym grać.

Zainteresowałem się ludowymi fletami i kupiłem fujarę wielkopostną. Jestem muzykiem, więc nie miałem większej trudności z opanowaniem gry. Wkrótce stałem się właścicielem kolejnych instrumentów: fujarki, dwojnicy, fujarki sześciootworowej, fujary, fujary sałaśnikowej, gajdzicy, okaryny, trombity, rogu pasterskiego. Gra na tych instrumentach stała się moją pasją.  Jednak moje ówczesne poszukiwania i spełnianie muzycznych marzeń nie zaspokajały mnie do końca. Postanowiłem sam wykonywać instrumenty. Zajmuję się tym już od trzech lat – ciągle uczę się i udoskonalam swój warsztat, popatrując na najlepszych w swoim fachu.

Dużo czasu zajęło mi skompletowanie właściwych narzędzi. Do przewiercenia długiego patyka potrzeba specjalnych wierteł, których w sklepach już się nie znajdzie. Praca z drewnem i moje krwawiące palce nauczyły mnie ogromnej cierpliwości i pokory. Nie raz okazuje się, że cały trud idzie na marne i gotowa fujarka ląduje w piecu. Fascynuje mnie proces twórczy. Bardzo cieszę się, gdy flecik jest udany, brzmi pięknie i pięknie wygląda. A pełnia szczęścia jest wówczas, gdy jego właściciel jest zadowolony. Radować ludzi – taka jest chyba rola sztuki ludowej.

Zdjęcia z archiwum Waldemara Kempki

Kontakt

Waldemar Kempka

Tychy
tel. 695 781 010
email: waldemar.kempka@gmail.com

Jurek Fiedoruk

Tagi: , ,

Swoją przygodę z muzykowaniem i budową instrumentów zacząłem pod koniec lat 90tych ubiegłego wieku 🙂 Kolega, który uczył się w szkole leśnej w Białowieży, przywiózł dłuta i pokazał technikę dłubania bębnów z pnia drzewa (jak się dowiedziałem po latach, pomysł ten trafił na Podlasie, za pośrednictwem kilku osób, przez Warszawę, z kręgów Jurka 'Słomy’ Słomińskiego). Ten sam człowiek nauczył mnie pierwszych rytmów, a że ochota na granie była ogromna ? trzeba było tworzyć instrumenty! Chwilę później miałem przyjemność poznać i pracować z białostockim bębnorobem i kowalem Andrzejem Horbikiem. Z kolei w Puszczy Knyszyńskiej, w okolicach Czarnej Białostockiej 'wpadłem’ na ekipę dłubiących bębny, lepiących w glinie i uprawiających muzykowanie przy ogniu, zorientowanych na poszukiwania inspiracji w naturze, dredziastych leśnych skrzatów…

W międzyczasie pojawiło się też didjeridoo (podobną drogą jak bębny ? z cywilizacji, przez Puszczę…). I to był mój dźwięk (do dzisiaj niewiele się zmieniło)! W ciągu kilku lat, na przełomie milenium, zbudowałem kilkadziesiąt tych instrumentów. Sprzedawałem je głównie w Szwajcarii. W 2005 roku byłem inicjatorem 'I-go Ogólnopolskiego Festiwalu Didjeridoo’ w Mielniku nad Bugiem. Ponadto zwiedzałem Europę, grając na ulicach miast i miasteczek. Poznawałem ludzi, nowe rytmy, instrumenty, chłonąłem dźwięki i zapachy…

W 2003r ukończyłem Małopolski Uniwersytet Ludowy we Wzdowie i od tamtej pory param się przede wszystkim ceramiką, a jak wiadomo brzmi ona przepięknie, zacząłem więc budować ceramiczne bębny z rodziny udu. Zaczynałem od lepienia z wałeczków i płatów, a od kilku lat toczę na kole garncarskim ? czas pracy maleje, a i jakość wyrobów powoli wzrasta. Mam ochotę na spróbowanie sił z glinianymi aerofonami, ale na razie wiedza moja jest niedostateczna…

Obecnie zajmuję się głównie budową swojego domu nieopodal Ełku, na skraju Mazur Garbatych. Tutaj chcę kontynuować realizację marzeń… Na razie pracownia jest w trakcie przenosin. Idzie powolutku, ale zawsze do przodu. Byłem zmuszony do zajęcia przyszłego pokoju syna…

Zdjęcia z archiwum Jurka Fiedoruka

Kontakt

Jurek Fiedoruk

www.lipowa.tk
Ełk
tel 694 935 558

Krzysztof Siuty zwany „Sękiem”

Tagi: , , , ,

Nazywam się Krzysiek Siuty ?Sęk?. Urodziłem się w Zakopanem w roku 1974. Pochodzę z góralskiej rodziny, a życie na Podhalu w naturalny sposób splecione jest z góralską muzyką i z przyrodą. Każda poważniejsza impreza typu: chrzciny, wesela, pogrzeby musi być ograna góralską muzyką. To muzyka wprowadza odpowiedni nastrój. Poza tym, w większości góralskich rodzin śpiewa się lub gra góralskie nuty bez specjalnej okazji, z potrzeby chwili, po to, by wyrazić czasem żal, smutek, a innym razem szczęście, euforię. Podobnie było i jest u mnie w domu. Od dziecka muzyka kojarzy mi się z przekazywaniem emocji.

Jako dziecko miałem wiele zainteresowań – sport (narty, piłka, ping pong), a szeroko rozumiana przyroda: las, grzyby, ryby i żyjątka, napotkane w lesie, na łące i w wodzie przykuwały moja uwagę. Od małego próbowałem wszystko wokół siebie narysować lub wyrzeźbić. Wylądowałem więc w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. A. Kenara w Zakopanem, ale… na meblarstwie artystycznym. Na meblarstwie, bo wydawało mi się, skoro nie umiem grać na skrzypcach, to nie mogę iść na lutnictwo. Teraz trochę tego żałuję. Będąc już na studiach – inżynieria środowiska na Politechnice Krakowskiej – postanowiłem, że muszę zrozumieć, jak to się dzieje, że skrzypek mając melodię w głowie, z taką biegłością przebiera palcami, że wygrywa tę melodię. Wydawało mi się to jakaś abstrakcją. Mój tata załatwił mi wtedy skrzypce. Chcąc „rozkminić” tę abstrakcję, zacząłem uczyć się grać. Uczyłem się sam, próbując grać ze słuchu, z taśm.

Potem przyszła fascynacja piscołkami. Udało mi się zakupić kilka słowackich, ponieważ rok rocznie jeździłem na słowackie festiwale folklorystyczne na detve, terchovą i vychodną i zacząłem trochę na nich grać. Ale znów zacząłem kombinować, żeby takie coś grające zrobić. Nie miałem odpowiednich wierteł, więc wypychałem rdzeń z bzu koralowego różnymi prętami …. W końcu udało mi się zrobić miniaturkę końcówki, która zagrała! Niestety wydawało mi się, że za cicho. Próbowałem ją poprawić i po kilku dniach zepsułem ją całkiem. To mnie zniechęciło. Następny instrument zrobiłem jakieś 15 lat później, w roku 2008.

Największą fascynacją muzyczną okazała się dla mnie fujara podpolańska z okolic Detvy w środkowej Słowacji. Usłyszałem ją w Zakopanem na przeglądzie muzyk łuku Karpat około roku 1992. Grał na niej jeden z najlepszych słowackich instrumentalistów Igor Danihel. Jej głos wydawał mi tak piękny, nietypowy, nostalgiczny, że zamarzyłem, żeby taką fujarę mieć. Pierwszą kupiłem dopiero w 2007 roku, potem jeszcze dwie. Przy zakupie jednej z nich, poprosiłem twórcę o zrobienie dodatkowego ustnika. Wyśmiał mnie, mówiąc, że wystarczy przewiercić kawałek patyka. I wtedy tak naprawdę się zaczęło. Od tych ustników. Zrobiłem ich kilka, potem zacząłem załatwiać specjalne wiertła, szyny do wiercenia. I Rozkładałem też instrumenty, które miałem w domu. Podglądałem, jak są zbudowane. Odtwarzałem metodą prób i błędów (częściej błędów) pierwsze końcówki, piscołki 6 otworowe, dwojnice, a na końcu fujary podpolańskie. Trochę się napsuło towaru… Ale z czasem coraz lepiej ?popiskiwały.?

W roku 2010 zgłosiłem się na przegląd twórców instrumentów ludowych (Instrumentum Excellens) na Detve. Właśnie z ichniejszą fujarą detviańską oraz dwojnicą. Wystawiłem zrobione przeze mnie instrumenty oraz wystąpiłem na koncercie. Grałem na własnych instrumentach z  fujaristami, których znałem z płyt cd. Było to dla mnie olbrzymie wyróżnienie, gdyż skład grających na koncercie dobierał Igor Danihel. To zmotywowało mnie jeszcze bardziej, by bawić się moją pasją intensywniej. Tera każdą wolna chwilę poświęcam na zrobienie coraz to lepszych instrumentów. Początkowo instrumenty robiłem tylko dla siebie. Ale z czasem, raz jeden raz drugi znajomy wpada i pyta, czy nie wystrugałbym mu jakiegoś instrumentu i tak się rozkręciło. W roku 2014 wystawiałem swoje instrumenty na Międzynarodowym Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem.

 

Oprócz tego, że robię instrumenty mam żonę Teresę i 3 letnią córkę Julcię. Pracuję w PKL, jestem instruktorem narciarskim, tańczę, gram i śpiewam w zespole folklorystycznym ?TABOR?, który inspirowany jest  tradycyjną muzyką i tańcem całych Karpat. Mamy w swoim repertuarze tańce węgierskie, rumuńskie, słowackie, mołdawskie cygańskie oraz podhalańskie. Jeśli nie jestem w pracy, na nartach, na próbie albo w lesie, to na pewno dłubię w jakimś patyku, próbując nadać  mu głos.

Mój pra pra dziadek od strony taty – Jan Folfas ?Grzybek? – też wyrabiał instrumenty: dwojnice i piszczałki oraz grał na nich. Grał też na dudach, ale nie wiem, czy robił je sam. Nawiązałem więc do tradycji rodzinnych. Również od strony mojej mamy, która jest z rodziny Gąsienica Mracielnik, muzykowanie oraz zainteresowanie folklorem góralskim było bardzo żywe. Wpatrując się w drzewo genealogiczne rodziny, można odnaleźć bliskie spokrewnienie ze znanym myzykantem i gawędziarzem Janem Krzeptowskim Sabałą.

Przy wyrobie instrumentów, najważniejszy jest dobór towaru, tj. gatunku, ale przede wszystkim jakości drewna, gęstości usłojenia. Ja używam najczęściej: bzu czarnego, jesionu, śliwki, dzikiej róży. Już w lesie wiadomo, że jak się znajdzie piękny, zdrowy kawałek drewna to jest szansa na pięknie brzmiący instrument. Po ścięciu, najlepiej od razu przewiercić drewno. Tu najlepiej sprawdzają się stare ręczne wiertła, na Podhalu nazywane teblokami. Na czas wiercenia trzeba drewno sprostować przy pomocy imadeł i ścisków. Tu czeka nas setki obrotów wiertła przy pomocy rąk, od najmniejszego wiertła do coraz większego. Potem trzeba odczekać minimum rok. Potem zwykle znów trzeba wiercić do odpowiedniego rozmiaru przewiertu, gdyż pierwszy przewiert zwykle zsycha się o parę milimetrów. Jak się już doczekamy, to bierzemy się za kolejną brudną robotę, czyli okorowanie, heblowanie, tarnikowanie, wygładzanie papierami ściernymi, tak aby uzyskać odpowiednią grubość ścian. I wtedy czas na dłuta, nożyki, pilniki, bo trzeba zrobić tzw. okienko, szczelinę, języczek, czyli duszę instrumentu, gdzie powstaje głos. Potem dopasowuje się do tego kołek z odpowiednim nachyleniem do języczka i już powinno grać.  Zwykle jednak potrzeba jeszcze kilka korekt, zanim głos będzie czysty i przyjemny. Na początku, kiedy zaczynałem tę przygodę, korektom nie było końca. W efekcie instrument tracił głos i lądował w piecu. Nawet niewielkie części milimetra w tym elemencie decydują o tym, czy instrument będzie grał czy nie.  Jeśli podstawowe brzmienia na przeduchu są przyjemne w odsłuchu, bierzemy się za ustalenie tonacji. Do tego służy zwykły stroik elektroniczny lub inny postrojony instrument. Ucina się z długości fujarkę kawałek po kawałku, tak aby uzyskać idealny ton podstawowy w danej tonacji. Jeśli jest to końcówka czyli piszczałka bezotworowa, to możemy już na niej grać, ale jeśli ma to być piszczałka 6 otworowa lub 3 otworowa fujara lub fujarka, trzeba obliczyć rozstaw otworów dźwiękowych bocznych. Jest to o tyle skomplikowane , że nawet piszczałki w jednej tonacji, jeśli mają choć nieduże różnice w średnicy przewiertu, będą się różniły długością, wiec również rozstawem otworów. I tu kłania się fizyka i matematyka. Ja obliczyłem zależności odległościowe miedzy różnymi piszczałkami o różnych długościach i zrobiłem sobie swój wzór, z którego korzystam i jest dość niezawodny. Z tego, co wiem, każdy twórca ma swój wzór i jest to jego słodka tajemnica. Potem zostaje tylko wyżłobienie instrumentu. Ja rzeźbię motywy geometryczne, rozety, motywy roślinne, zwierzęce, czasem inkrustuje lub wcinam intarsje, bejcuje, wypalam kwasem, a na końcu lakieruje szelakiem. Jeśli chodzi o fujary detvanskie oprócz głównej fujary, która wygląda, jak zwykła piszczałka 6 otworowa (z tym, że np. w najbardziej powszechnej w tonacji G, ma około 170cm długości, dlatego ma tylko 3 dolne otwory, bo górnych i tak nie dało by się używać), trzeba dorobić jeszcze przewód doprowadzający powietrze do głównej fujary (ten przewód z obu stron zatykamy korkiem), kołek spajający obie oraz ustnik. Całość wiąże się rzemieniem. Otwór z góry (tam, gdzie w zwykłych fujarkach się dmucha) zapycha się kawałkiem skóry. Jeszcze tylko zapuścić wnętrze instrumentu parafiną ciekłą, dla ochrony przed wilgocią i można już na niej czarować niesamowite dźwięki. Pomimo tego, że fujary mają tylko 3 otwory, dzięki przedęciu można na nich zagrać dwie oktawy, tak jak na piszczałkach 6 otworowych. Oprócz takich fujar robię tez fujary 3 otworowe,  takie jak ta niedawno znaleziona na Podhalu w Białym Dunajcu (ma prawdopodobnie więcej niż 150lat)  i znajduje się w Muzeum Tatrzańskim. Zrobiłem kopię tej fujary.

Robię instrumenty we wszystkich tonacjach, na konkretne zamówienia. Od czasu do czasu, zrobię dla odmiany jakiś mebelek, półkę, kołyskę lub „malnę” jakiś portret. Ale to instrumenty dają mi najwięcej satysfakcji. Mają duszę. Każdy jest inny. Każdy ma inną, niepowtarzalną barwę dźwięku, zależną od drewna. Najlepiej dobierać je do barwy głosu instrumentalisty. Wtedy powstaje spójność, a każdy wdmuchany do nich strumień ciepłego powietrza, ożywia drewno na nowo.

Zdjęcia Piotr i Dorota Piszczatowscy

Kontakt

Krzysztof Siuty

Zakopane

tel. 889343497
e-mail: siutyx@wp.pl
Wolę kontakt telefoniczny?

Mariusz Raźny

Bębniarzem chciałem być już od dziecka, kiedy to pierwszy raz zobaczyłem i usłyszałem bębny etniczne. W 1999r. kupiłem swój pierwszy mały bęben djembe. Równolegle z nauką gry na bębnach szły pierwsze próby robienia własnych bębnów.
Po kilku latach poszukiwań postanowiłem potraktować ten instrument bardziej poważnie i nauczyć się na nim grać tak, jak grają na nim ci, którzy go wymyślili.  Dostęp do informacji był ograniczony, więc starałem się być na wszystkich  warsztatach prowadzonych w Polsce przez afrykańskich mistrzów djembe. Nie tylko poszerzało to moją wiedzę muzyczną, ale dawało również możliwość obcowania z oryginalnymi instrumentami.
Od 2005 roku prowadzę regularne warsztaty bębniarskie w Jeleniej Górze, tam też trzy lata później założyłem grupę perkusyjną Tiriba. Ważnym punktem na drodze rozwoju była moja podróż do Gwinei, kraju gdzie powstał bęben djembe i kultura z nim związana. Ważką lekcją były dla mnie spotkania z lokalnymi rzemieślnikami produkującymi bębny djembe i dundun. Możliwość obserwacji ich przy pracy oraz narzędzia jakie od nich kupiłem znacznie poprawiły jakość moich instrumentów.
W 2013 roku otworzyłem oficjalnie swoją Pracownię Bębnów, w której produkuję głównie bębny afrykańskie djembe i dundun. Bębny robię ręcznie za pomocą cioseł, dłut, siekier… Na korpusy wykorzystuję różne gatunki drzew. Są to m. in.: olcha, topola, jawor, klon, jesion, czereśnia, dąb. Jako membrany wykorzystuję afrykańskie skóry kozie lub skóry cielęce i krowie rodzimego pochodzenia.
Mam szczęście, że moja praca to moja pasja.
Mariusz Raźny

zdjęcia z archiwum Mariusza Raźnego

KONTAKT
tel 605 332 994

Tomasz Drozdek i Wojciech Dzienniak

tagi: , , , , ,

SAMOWTÓR (staropolskie ?we dwóch?) to projekt, który jest owocem połączenia artystycznej wizji rzeźbiarza z muzycznym zmysłem multi-instrumentalisty.
Projekt realizują dwaj panowie. Pierwszy z nich  to Wojciech Dzienniak ? artysta rzeźbiarz, zajmujący się od 20 lat ceramiką. Tworzy rzeźby oraz dekoracyjne i użytkowe formy rzeźbiarskie, głównie naczynia: wazony, misy, talerze i inne. Od wielu lat zajmuje się również rysunkiem. Drugi to Tomasz Drozdek, znany również jako T.ETNO ? perkusista, perkusjonalista, multi-instrumentalista etniczny, kolekcjoner instrumentów z różnych stron świata. Aktualnie członek m.in. MUMIO, oraz zespołu Makabunda, grającego polskie szlagiery przedwojenne. W swoim solowym projekcie T.ETNO Tomasz łączy brzmienia instrumentów etnicznych (ma ich ponad 200) z elektroniką i techniką loopingu. Prowadzi również swoje autorskie warsztaty i pokazy instrumentów. W jego ofercie znajdują się m.in. warsztaty tworzenia instrumentów recyklingowych.

Wojciecha i Tomasza łącza więzy prawie rodzinne, bowiem ten pierwszy jest ojcem chrzestnym córki tego drugiego. Kiedy kilka lat temu spotkali się i zaczęli poznawać zauważyli, że mimo różnych dziedzin jakimi się zajmują jest coś, co łączy pozornie dwa odległe od siebie światy, a mianowicie instrumenty z gliny. Kiedy Tomasz opowiedział o afrykańskich instrumentach udu, niewiele było trzeba, aby Wojciech zaproponował mu wspólne wykonanie własnej, polskiej wersji tegoż instrumentu. I tak to panowie zaczęli działać „samowtór”, czyli wspólnie, we dwóch.

Wojciech nauczył Tomasza kleić formy z gliny i tak powstało pierwsze udu, które jak się zaraz okazało miało sporo za grube ścianki i jego brzmienie pozostawiało dużo do życzenia. Ręce obu panów przerzuciły jeszcze potem wiele kilogramów ziemistego budulca, co skutkowało powstawaniem coraz to nowszych doskonalszych egzemplarzy. Niektóre z nich przybierały też mocno artystyczne formy ? tu upust swojej fantazji dawał Wojciech. Tomasz z kolei zawsze patrzył na praktyczne zastosowanie glinianych tworów jako instrumentów. Gdzieś pomiędzy muzyczną użytecznością a artystycznym wyglądem powstały dwa sztandarowe ?samowtórowe? instrumenty z gliny: ?udu-darabuka? oraz ?udu-samowtór?. Pierwszy z nich to połączenie płaskiej glinianej powierzchni, która po uderzeniu wydaje dźwięki podobne do darabuki oraz tradycyjnego udu. Drugi instrument to muzyczny koncept Tomasza ? jest to połączenie darabuki, udu, guiro i dwóch małych bębenków. Instrument wymaga specjalnej techniki gry, która jednak nie jest specjalnie trudna dla kogoś, kto choć trochę próbował grać na instrumentach uderzanych.

Panowie nadal pracują nad kolejnymi muzyczno-glinianymi pomysłami. W planach jest stworzenie nowych kształtów udu, połączenie udu z darabuką wyposażoną w skórzany naciąg oraz tworzenie innych instrumentów, takich jak np. gliniany ksylofon.

?Samowtórowe? instrumenty najczęściej są zamawiane przez osoby mające coś wspólnego z grą na instrumentach perkusyjnych. Jednak zdarza się też, że trafiają do muzycznych laików. Niepowtarzalne walory artystyczne muzycznych rękodzieł czynią z nich nie tylko unikatowe instrumenty, ale również przedmioty pięknie zdobiące wnętrza. 🙂 Dźwięki z gliny regularnie pojawiają się też na prowadzonych przez Tomasza warsztatach oraz z w jego produkcjach muzycznych.

Zdjęcia z archiwum Tomasza Drozdka i Wojciecha Dzienniaka

Kontakt:
tomasz.drozdek@gmail.com

http://tomaszdrozdek.wix.com/samowtor
http://dzienniak.art.pl/
http://tomaszdrozdek.info/

https://www.facebook.com/samowtor