Jestem inżynierem, stolarzem, budowlańcem, tatą czwórki wspaniałych dzieci. Mieszkam w kilku miejscach pomiędzy Polską a Norwegią. Jakiś czas temu zafascynowały mnie flety Indian Ameryki Północnej. Zafascynowały i uwiodły mnie dźwiękiem, bogactwem kształtów, kolorów i znaczeń.
W dzisiejszym świecie trudno się zatrzymać. Cywilizacja przyspieszyła. Człowiek coraz częściej staje się oddanym trybikiem korporacji, kapitalistycznego rynku, wykreowanych konsumenckich potrzeb. Oddala się od natury. Brakuje mu czasu, by na chwilę spojrzeć w głąb siebie, usłyszeć muzykę duszy, niepowtarzalny dźwięk, własną wibrację. Jednak, żeby tego doświadczyć, potrzebujemy wewnętrznego spokoju, w którym możemy usłyszeć odpowiedzi na pytania zadawane światu, a które nosimy w sobie. Sam bywam takim trybikiem zatopionym w problemach codzienności. Na szczęście, kiedy odkryłem flet, przekonałem się, że spotkanie ze sobą jest możliwe. Muzyka daje radość, wycisza i uspokaja, pozwala przywrócić równowagę. Natomiast tworzenie instrumentu daje poczucie sprawczości, autokreacji dobrych zmian. Pobudza do działania. Dlaczego flet indiański? Flet północno-amerykańskich Indian to instrument, który wspiera kontakt z naturą, pozwala na wyrażenie całego spektrum emocji, równoważy energię kobiecą i męską. Związany z żywiołem powietrza jest jednym z najmocniejszych szamańskich instrumentów. Flety tworzę z cedru, drzewa w wielu tradycjach uważanego za potężne źródło energii i mocy.
Moje pierwsze spotkanie z okarynami miało miejsce w pracowni Stanisława Tworzydło, gdzie zdobywałam kolejne stopnie wtajemniczenia ceramicznego. Jednym z zadań było wykonanie glinianej okaryny. Mistrz posiadał formę wykonaną na wzór okaryny miśnieńskiej lecz nie było nikogo kto umiałby nastroić ten instrument.
Mój syn Tomek Bilecki, jeszcze wtedy nastolatek, był miłośnikiem i zbieraczem wszelkich dźwięków. A że słuchem muzycznym został przez naturę obdarzony nie najgorszym, postanowiłam, że spróbujemy nastroić okarynę. Okazało się to drogą przez mękę. Największą trudność sprawiło nam zrobienie ustnika. Znaleźliśmy materiał po francusku, który opisywał całą fizykę okaryny, jednak z naszego punktu widzenia mógł równie dobrze być napisany w Suahili. Dopiero po wypaleniu wielu okaryn, które zamiast melodii emitowały z siebie wyłącznie coś w rodzaju smutnego westchnięcia, stworzyliśmy instrument, na którym w upalne wieczory dało się zagrać ?Summer time?.
Od zrobienia pierwszych okaryn minęło kilkanaście lat i wykonałam ich wiele. Wszystkie tworzę ręcznie z gliny garncarskiej lub kamionkowej. Zdobię reliefami i pokrywam kolorowymi szkliwami. Czasami stosuję również japońską technikę wypału zwaną Raku. Zrealizowaliśmy także kilka nietypowych zleceń. Tomek stroił wielką okarynę w kształcie głowy byka, stworzyliśmy okarynę podwójną połączoną jednym ustnikiem.
Obcowanie z naturą i sztuką od zawsze było dla mnie cennym przeżyciem, a tak się składa, że lutnictwo łączy te dwie dziedziny życia w doskonałą jedność. Możliwość pracy z drewnem wydaje się być najpiękniejszym darem jakim obdarzył mnie los, a fakt, że powstały przedmiot może posłużyć do tworzenia muzyki, tylko podsyca moją miłość do tego zajęcia.
Jako mała dziewczynka na co dzień wsłuchiwałam się w kolejno ćwiczone przez tatę takty etiud Chopina czy koncertów Mozarta. Niedługo później sama rozpoczęłam naukę gry na skrzypcach. Jednak przez całe lata, moją uwagę od pilnych ćwiczeń odciągało właśnie majsterkowanie, rysowanie czy wyszywanie, aż w końcu padła decyzja o zmianie kierunku mojej edukacji. Pierwsze kroki w lutnictwie stawiałam w gimnazjum muzycznym przy ulicy Solnej w moim rodzinnym mieście, pod pilnym okiem profesora Antoniego Krupy, a podczas nauki licealnej Krzysztofa Krupy (syna profesora Antoniego Krupy). Obecnie kończę studia pod kierunkiem starszego wykładowcy Jana Mazurka. Studiowanie pogłębiło moją wiedzę w zakresie historii i budowy instrumentów smyczkowych, udoskonaliło umiejętności i poszerzyło zainteresowania o nowe instrumenty i nie tylko…
Wyjazdy tu i ówdzie, uświadomiły mi, że ile lądów, tyle tradycji, nie mówiąc już o historii, szczególnie tej muzycznej, jaką za sobą niosą. Mnogość instrumentów jakie oferuje nam świat pokazuje, że nie ma sensu zamykać się tylko w jednej określonej dziedzinie. Oczywiście wywołuje to wątpliwość, czy jesteśmy w stanie zagłębić się w tworzenie każdego z nich i to z należytą mu perfekcją, ale jednocześnie napędza, by wciąż poszukiwać… Osobiście bardzo cieszy mnie szerzące się wśród muzyków powracanie do tradycji i kultywowanie jej, łączenie muzyki różnych kultur i czasów, a przez to także odkrywanie nowych lub zapomnianych z czasem instrumentów.
Mój dorobek w zakresie budowy instrumentów to głównie kilka par skrzypiec. W ostatnich latach skupiłam się na tworzeniu małych harf i prostych przeszkadzajek. Moje zainteresowania to głównie instrumenty strunowe, szczególnie etniczne i historyczne oraz bębny i perkusjonalia. Coraz częściej też wybiegam poza granice pracy lutniczej, doceniając dziedzinę jaką jest meblarstwo czy rzeźba, ale także na nowo próbując swoich sił w samym muzykowaniu…
Instrumenty muzyczne fascynowały mnie od zawsze. O tym, że zająłem się lutnictwem, zdecydowało jednak pewne wydarzenie sprzed wielu lat. Wracałem z długiej przechadzki po podleśnych łąkach. Było jasne październikowe popołudnie, oświetlone jesiennym słońcem. Ten typ światła, który zdaje się przeświecać przez głowy ludzi na których patrzymy i sprawiać, że ich myśli unoszą się wokół nich jak kolorowa para.
Nagle zdałem sobie sprawę, że ulica, po której idę, zmieniła się w ogromną podstrunnicę, a przewody elektryczne i telefoniczne na słupach nad głową stały się strunami. Oczywiście ludzie idący ulicą udawali, że niczego nie zauważyli i z obojętnymi, choć lekko przestraszonymi minami szli dalej, lekko tylko ślizgając się na polerowanym hebanie. Zrozumiałem, że świat próbuje dać mi coś do zrozumienia. Że w razie wątpliwości nie zawaha się podkreślić przekazu wielkim palcem, który opuści się z nieba i zagra dobitną kwintę przyciskając struny dokładnie w miejscu, w którym stoję, a nawet poprze go pasażem po głowach otaczających mnie osób.
Od tamtego dnia buduję i naprawiam instrumenty.
Ul. Krasnowolska 53, Warszawa, tel.: 508 092 765, e-mail: bakshee.jw@gmail.co
Od dziecka interesowała mnie gra na instrumentach. Uczyłem się grać na gitarze, harmonijce ustnej a później na wiolonczeli w szkole muzycznej. W 2009 roku zacząłem zastanawiać się nad wyborem liceum, które w jakiś sposób by mi odpowiadało. Wynikiem tych poszukiwań było Liceum Plastyczne im. Antoniego Kenara w Zakopanem ze specjalizacją lutnictwo artystyczne. Trafiłem tam pod opiekę wspaniałego pedagoga prof. Stanisława Marduły, który mocno zaszczepił we mnie fascynację i chęć tworzenia instrumentów. Po ukończeniu liceum, w 2013 roku, rozpocząłem studia na Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu na kierunku lutnictwo artystyczne, gdzie będąc uczniem prof. Antoniego Krupy oraz jego syna Marcina Krupy, powoli doprowadzam do mistrzostwa swój warsztat.
Moją pasją jest nie tylko lutnictwo klasyczne. Instrumenty historyczne i etniczne zawsze przykuwały moją uwagę. Oprócz skrzypiec podjąłem się również próby rekonstrukcji gęśli gdańskich oraz suki biłgorajskiej.
Każda dziedzina sztuki pozwala na stworzenie czegoś pięknego w formie. Tylko lutnictwo daje możliwość ożywienia wykonanego dzieła.
Jestem twórcą od urodzenia, rzemieślnikiem od kiedy zaczęło coś wychodzić, muzykuję od czasu do czasu z różnym powodzeniem (ale zawsze bardzo chętnie). Duży wpływ na to, co robię, ma z pewnością miejsce mojego zamieszkania. Kiedy przeprowadziłem się na podlubelską wieś, bębny już tu były i myślę, że przez jakiś czas jeszcze będą.
A poważniej rzecz ujmując, od kilkunastu, a może kilkudziesięciu lat zajmuję się wyrobem bębnów – od małych instrumentów dla dzieci, po duże bębny basowe. Wykonuję instrumenty wzorowane na bębnach z różnych regionów świata. Nie boję się też eksperymentować. Jednym z takich udanych eksperymentów były bębenki kartonowe, które mogły posłużyć dzieciom. W mojej pracowni powstają też bębny basowe, szamańskie, djembe i wiele innych. Wszystkie instrumenty robione są ręcznie. Wspomagam się prostymi narzędziami w większości nie mechanicznymi. Do wyrobu bębnów używamy różnych gatunków drewna, metalu i kartonu. Najbardziej cieszy mnie ten moment, kiedy końcowy efekt przewyższa moje oczekiwania. Prawdę mówiąc, kiedy masz przed sobą kawałek drewna, skóry i sznurka, nigdy nie wiesz, jak to się skończy 😉
Moja przygoda z robieniem bębnów zaczęła się w 1997 roku. Miałem szczęście spotkać na swojej drodze artystę, twórcę bębnów Grzesia Czaję i dzięki jego pomocy w małym pokoiku w bloku powstał pierwszy własnoręcznie zrobiony bęben. Tak też popłynęły pierwsze dźwięki którymi zaraziłem ludzi w swoim środowisku i narodziła się potrzeba zrobienia kolejnych instrumentów. W 2005 roku przeprowadziłem się na lubuską wioskę i zbudowałem pracownię w której działam po dziś dzień. Eksperymentowanie z budową bębnów przerodziło się w pasję, którą kontynuuję do dzisiaj. To jest już nieodłączna część mojego życia.
Organizuję warsztaty bębniarskie dla najmłodszych z okolicznych terenów i coroczne kilkudniowe plenery bębniarskie dla bardziej zaawansowanych, staram się zapewnić jak najlepszych nauczycieli do prowadzenia takich warsztatów. Od niedawna współtworzę grupę bębniarską „Tupot Białych Mew” w której staramy się łączyć brzmienia z wszelakich zakątków świata bębniarskiego. Robię djembe, congi, dunduny, tama, ashiko, kpanlogo, te właśnie instrumenty wykorzystujemy do tworzenia naszych dźwięków.
Czasem wymyślam również własne kształty, formy instrumentów, jest to bardzo inspirujące, gdyż nigdy do końca nie mogę przewidzieć jakie brzmienie wyjdzie z takiego bębna. Drewno z którego robię bębny pochodzi z okolicznych terenów m.in: buk, klon,j esion, akacja, olcha, brzoza. Używam skór krowich – do bębnów basowych ,kozich (rodzimego pochodzenia jak i afrykanskiego) przy bębnach typu Djembe
Kilkunastoletnia droga jaka przebyłem w trakcie realizowania swojej pasji,utwierdziła mnie, że warto mieć marzenia i dzięki uporowi, można żyć z pracy która się kocha.
Paweł Małkowski e-mail: pmalkowski@op.pl telefon: 601 556 119
Jestem człowiekiem, który prawdopodobnie nie mógłby żyć bez dwóch rzeczy: pracy i muzyki. Wdzięczny więc jestem niezmiernie Sile Wyższej, że udało mi się te rzeczy połączyć w jednym życiu. Ukończyłem podstawową klasę akordeonu dzięki czemu zdobyłem podstawy zasad muzyki, jednak dopiero w szkole średniej zaczęła się moja przygoda z instrumentami. Na jej początku zakochałem się w instrumentach perkusyjnych: conga, djemba, dun-dun i inne, uderzane dłońmi lub pałkami stały się całym moim światem. Z racji specyfiki mojej szkoły (technikum mechaniczne) miałem możliwość wykonania dla siebie pierwszych dłut i tak to się zaczęło.
Dawne to czasy? później nastąpiła kilkuletnia przerwa: Niemcy, Szwajcaria, Holandia, podróże, praca i nowe horyzonty. W Berlinie nastąpiło moje pierwsze zetknięcie z dudami. Na tej samej ulicy co ja mieszkał pewien człowiek imieniem Hans (nazwiska nie pomnę), który wykonywał właśnie te instrumenty. Zaprosił mnie do swojej pracowni, której atmosfera mnie, laikowi, kojarzyła się z pracownią alchemiczną. I tak zakochałem się w dudach. Trochę wody musiało jednak jeszcze upłynąć zanim zrobiłem swój pierwszy instrument. Były to dudy z pojedynczym stoikiem i z jednym bąkiem, w naturalnej skórze kozy. Wyglądały archaicznie i tak też grały ale, jak to mówią – pierwsze koty za płoty.
Jestem samoukiem-praktykiem, potrzebne informacje zdobyłem w internecie, wertując książki i sprawdzając tę wiedzę na żywo. W ten sposób przerobiłem już całą górę drewna (góra rośnie do dziś). Jakieś trzy lata temu kolega mój Jan Gałczewski, zainteresował mnie dudami zachodniej Europy: gaita, dudy średniowieczne i szkockie. To co je łączy to podwójny stroik, stożkowa przebierka, głośność i przenikliwość dźwięku. I znowu się zakochałem. Teraz dzielę czas miedzy dwie miłości: wschodnią i zachodnią. Poza dudami buduję również fujarki bezotworowe, otworowe, kavale, proste klarnety bezklapowe, bębny dwustronne. W swojej pracy wykorzystuję gotowe plany, ale też tworzę nowe instrumenty, według własnych rozwiązań lub pomysłów i życzeń ludzi, dla których je wykonuję. Moim ulubionym tworzywem jest drewno gruszy ale wykorzystuję również czereśnię, śliwę, jawor, jesion i czarny bez.
Jestem przede wszystkim idealistą. Moim marzeniem jest, aby dudy znów stały się popularne jak przed wiekami i trafiły pod strzechy, tak jak kiedyś stamtąd wyszły.
Każdemu z nas od dzieciństwa niezapomniany nastrój niedzielnej Mszy św. czy nabożeństwa kojarzy się z dźwiękiem organów. Trudno o instrument bardziej odpowiedni dla zacisza sakralnej świątyni. Wkomponowany w architekturę nawy głównej, swą muzyką oraz majestatem zwraca uwagę słuchaczy na rzeczywistość transcendentalną, pozaziemską.
Znaczenie organów w życiu kościelnym nie maleje. Każde zgromadzenie wiernych, każda parafia starają się o to, żeby w ich kościele podczas nabożeństwa rozbrzmiewały dźwięki muzyki organowej. Naprzeciw tym potrzebom wychodzi mój Zakład Organmistrzowski ARS ORGANUM, który w oparciu o studia nad budownictwem organowym, wypracował własną filozofię oraz strategię działania, zmierzającą do przywrócenia wszelkich zniszczonych instrumentów organowych do użytku liturgicznego.
Adam Olejnik
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia APracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowskidama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski
Pracownia Adama Olejnika – Ars Organum fot. Piotr Piszczatowski