Witold Vargas

Tagi: 

Mój ojciec miał podobno talent muzyczny. W szkole prowadzonej przez jezuitów, w której się uczył, ojczulkowie stawiali go na murku, żeby śpiewał. Ale nikt nawet nie pomyślał, by go wysłać do jakiejś szkoły muzycznej. “Muzyk?! Broń Boże! Toż to pijak!” – mawiało się. Ojciec więc, potajemnie, z własnych oszczędności sprawił sobie malutką harmonijkę i po jakimś czasie mistrzowsko na niej wywijał. Potem, już jako nasz tata, śpiewał głównie tanga przy niedzielnych grillach. Kiedyś powiedział do mnie: chodź, zrobimy fujarkę… Wzięliśmy kawałek trzciny, porządnej, grubej, wywierciliśmy ustnik jak należy, wetknęliśmy korek i… nic. Żadnego dźwięku. I tak zostało. Fujarki się po prostu nie udają. Dlatego ja nauczyłem się grać na quenie – fujarce bez ustnika. 

Rodzice wysłali mnie do szkoły muzycznej. Tym razem to ja stwierdziłem po pewnym czasie, że „…albo nie!”. Zaciągnąłem się do kapeli i przebrzdąkałem kilkanaście dobrych lat. “Varsovia Manta”  tak się nazywała kapela. Objechaliśmy calusieńką Polskę z koncertami. Po tym pomyśleliśmy: a gdyby tak grać polską muzykę ludową? Zaczęliśmy zmieniać repertuar. Okazało się jednak, że nowe pomysły już nie łączą nas tak jak stare. Rozeszliśmy się i każdy poszedł swoją drogą. 

Miałem marzenie, żeby grać tylko ze sobą. Żeby było sześciu Witków i żeby wszyscy myśleli tak samo o muzyce. Zajrzałem do archiwów rodzinnych. Nie znalazłem jednak żadnego śladu naprowadzającego na sześcioraczki. Nie – nie zostaliśmy jednak rozdzieleni na porodówce. Witek Vargas jest jeden. No to kupiłem sprzęt do nagrywania.  Zacząłem sklejać własne utwory,  dogrywając kolejne instrumenty. Niestety któregoś razu zepsuł się sprzęt i na tym moja przygoda z muzyką skończyła się. 

Z zawodu jestem ilustratorem książek i nauczycielem plastyki. Razem z Pawłem Zychem piszemy książki o polskich legendach i podaniach oraz o stworkach, które je zamieszkują. Prowadzę też warsztaty muzyczne i jeżdżę po Polsce jako opowiadacz bajek. Nie udało się mi się przestać grać. Dziś prowadzę zajęcia z gry na bębnach, tworzę zespoły dziecięce. Gramy głównie jazz, na czym się da. Efekty są naprawdę zaskakujące. 

Skoro nie mogłem rzucić grania, to zacząłem robić z dziećmi instrumenty. I jeśli mam się określić jako budowniczy instrumentów, to właśnie takich. Dziecięcych. Przeróżnych fujarek, trąb, saksofonów i fletni. Wykonuję je z materiałów łatwo dostępnych. Głównie z rdestu i z PCV. Ale stare pokrywki, balony, sprężyny też u mnie znajdują nowe życie. 

Czy można u mnie coś zamówić? Tak – najlepiej warsztaty dla dzieci. Na urodziny, na festiwale, jarmarki. Robimy instrumenty i tworzymy orkiestry. Jest dużo zabawy. To najważniejszy punkt programu. Na upartego można u mnie zamówić instrument. Ale równie dobrze można samemu pójść na łąkę, urwać badyl, zrobić dzióbek, kilka dziurek i wyjdzie na to samo. Poniżej załączam filmiki, jak to robić. Można też zerknąć na klip, ma którym cała orkiestra Witków gra na instrumentach zrobionych z jednego badyla. Jest tam trochę postprodukcji, ale ani jeden dźwięk nie jest sztuczny. Wszyściutko napędzane własnymi płucami. Takie autentyczne dylu, dylu na badylu.

Na stałe mieszkam w Warszawie. Na Gocławiu. Latem spędzam trochę czasu na Lubelszczyźnie. Tam też można do mnie wpaść. Ale trzeba się umówić. Często jestem w podróży. 

Kontakt
https://www.facebook.com/witold.vargas

Szczepan Dembiński

Tagi: , , , , , , , ,        

    Moją przygodę z muzyką zacząłem w wieku sześciu lat. Pierwszym instrumentem na którym uczyłem się grać była lira korbowa. Lekcji udzielał mi mój tata. Chęć wspólnego muzykowania z rówieśnikami sprawiła, że zostałem członkiem zespołu muzyki dawnej Rocal Fuza. Wtedy też zamieniłem koło i korbę liry na smyczek fideli. Przez lata koncertowania z Rocal Fuzą doskonaliłem umiejentności gry na fideli, rebecu oraz violi da gamba. Równolegle z działalnością kameralistyczną uczęszczałem do Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. Stanisława Moniuszki w Jeleniej Górze, gdzie zgłębiałem tajniki gry na wiolonczeli pod czujnym okiem pani Haliny Buszyńskiej.

Zabawne jest to, że wybrałem ten instrument tylko dlatego, że mój starszy brat już na nim grał a ja bardzo chciałem mu dorównać (nie było to łatwe wyzwanie). Los jednak sprawił, że już po  kilku pierwszych lekcjach zakochałem się w brzmieniu tego basowego odpowiednika skrzypiec.

zdjęcia Piotr i Dorota Piszczatowscy

Wybierając kierunek studiów, postanowiłem połączyć obie życiowe pasje i tak zostałem adeptem wiolonczeli barokowej. Ukończyłem Akademię Muzyczną im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, w klasie Bartosza Kokoszy (2017 – profil kameralno-orkiestrowy, 2019 – profil solistyczny) a następnie studiowałam u Hilary Metzger i Yaëlle Quincarlet (Pôle Supérieur de Musique de Poitiers – Pôle Aliénor). Technikę gry szlifowałem podczas kursów mistrzowskich z Rachel Podger, Alison McGillivray, Markusem Möllenbeckiem, Ageet Zweistrą Jakubem Kościukiewiczem, Teresą Kamińską i in. Obecnie występuje jako solista i kameralista. Jestem założycielem zespołu Ensemble Baroque du Poitou oraz członkiem grup: Das Lausitzer Barockensemble, Oak Brothers, Serenissima Res Publica i Projekt ’93.

Od najmłodszych lat przesiadywałem w warsztacie przyuczając się do lutniczego fachu. Mój tata – Ryszard Dominik Dembiński był uczniem Tibora Ehlersa (1917 – 2001) twórcy instrumentów ludowych oraz historycznych z Betzweiler-Wälde (Schwarzwald). Testując instrumenty wykonane przez ojca, zwróciłem uwagę, że każdy z nich potrzebuje zupełnie innego smyczka. Zaskoczyło mnie, że barwa oraz możliwości techniczne instrumentu tak bardzo zależne są od narzędzia, jakim wydobywa się z nich dźwięk. Po kilku latach bezowocnych poszukiwań smyczków odpowiednich dla moich archaicznych instrumentów postanowiłem samodzielnie nauczyć się je wytwarzać.

zdjęcia Piotr i Dorota Piszczatowscy

Początki były dosyć trudne. Do dziś kilkanaście nieudanych egzemplarzy spoczywa na dnie skrzyni starannie ukrytej przed ludzkimi spojrzeniami. Kolejne modele były coraz lepsze, czytałem też mnóstwo książek i artykułów związanych z tą tematyką. Przełomem okazał się staż u Antoine i Jérôme Lacroix w Poitiers (Francja). Czas spędzony w warsztacie przy Rue de la Cathédrale wspominam z ogromnym sentymentem. Intensywna praca, znakomita kompania, zapach kalafonii i czarnej kawy…

zdjęcia Piotr i Dorota Piszczatowscy

Można u mnie zamówić smyczki do instrumentów średniowiecznych, renesansowych oraz barokowych  tj.: rebec, viola da braccio, viola da gamba,  violone, skrzypiec, altówki, wiolonczeli i kontrabasu. Cały czas poszukuję kolejnych wyzwań. Wykonuję żabki w typie clip in oraz ze śrubką do naciągu włosia. Chętnie podejmę się również zrobienia smyczka nietypowego, na specjalne zamówienie.

zdjęcia Piotr i Dorota Piszczatowscy

 

Kontakt

Szczepan Dembiński

Świeradów-Zdrój
telefon: +48 691 049 589
e-mail: szczepan.dembinski@gmail.com

facebook: szczepandembinskibows

Dariusz Kubicki

Tagi: , , , , , , , ,


Z wykształcenia jestem akordeonistą, kompozytorem i…. astronomem. Ukończyłem Akademię Muzyczną w Bydgoszczy w klasie akordeonu i kompozycji. W tym samym czasie ukończyłem studia astronomiczne na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Instrumentem, na którym skończyłem szkołę muzyczną i studia, jest akordeon. Jeśli człowiek posiada wykształcenie muzyczne, to nauka gry na innych instrumentach przebiega znacznie szybciej – poprzez znajomość nut, jak i przyzwyczajenie do dyscypliny ćwiczenia.

Dudy były bardzo popularnym instrumentem w średniowieczu. Grano na nim także w wiekach późniejszych.  Zawsze chciałem mieć możliwość wcielenia się w średniowiecznego barda. Dudami szkockimi zainteresowałem się głównie za sprawą filmu Braveheart (ciekawostką jest, że muzyka do filmu została nagrana na dudach irlandzkich!). W tym czasie myślałem, że dudy i… kobza to ten sam instrument.

Pierwszą moją fascynacją były dudy szkockie. Kiedy zastanawiamy się nad kupnem Wielkich Dud Szkockich mamy do wyboru dwie drogi: zakup albo tanich dud produkowanych masowo w Pakistanie albo bardzo drogich prosto ze Szkocji. Dudy pakistańskie nadają się głównie na ścianę (za sprawą pięknego wyglądu). Myślę, że to ich główne zastosowanie. Do grania nadają się zwykle po znaczących przeróbkach. Wśród osób grających na dudach jest nawet takie powiedzenie: ,,pakistanów się nie kupuje, pakistanów pada się ofiarą”.

Po długim zastanawianiu się, co zrobić, postanowiłem w końcu zbudować dudy sam.  Ze skórzanego worka i … trzonków od grabi kupionych w markecie narzędziowym. A jak już zacząłem budować instrument dla siebie, to niehonorowo byłoby nie skończyć. I tak, 7-8 lat później, zrobiłem swoje pierwsze dudy! Oczywiście pomagało mi w tym wiele osób, począwszy od mojej żony, która pozwalała lwią część budżetu domowego przeznaczyć na nowe instrumenty, materiały czy narzędzia. Była podróż do Szkocji. Do Alana Wardona – uznanego ,,makera” dud, który chcąc nie chcąc, ujawnił mi sporo sekretów budowy tego instrumentu. Potem odwiedziłem Piotra Szutkę – krakowskiego twórcę, który zaznajomił mnie ze swoim warsztatem. To jest niespotykane w tym fachu. Piotrek, na koniec wizyty, wręczył mi kawał twardej blachy, żebym miał z czego zrobić swój pierwszy rozwiertak. Swoje konstrukcje konsultowałem następnie z dr Lindsayem Davidsonem – Szkotem, pierwszym człowiekiem, który ukończył studia na dudach. U dr. Davidsona bywam dość często, średnio co pół roku, aby pokazać nowości, które wymyśliłem i prosić o recenzję. Według mojej obecnej wiedzy jestem jedyną osobą robiącą szkockie dudy w Polsce. Poza tym wiele satysfakcji daje mi to, że moją pracą mogę pomóc przyszłym dudziarzom w wyborze i zdobyciu instrumentu.

Buduję Wielkie Dudy Szkockie (Great Highland Bagpipes), Małe Dudy Szkockie, dudy niemieckie (Hummelchen), dudy średniowieczne, a ostatnio za sprawą Tomasza ,,Conora” Hałuszkiewicza, także irlandzkie (Uilleann Pipes). Instrumentem podobnym do dud są szałamaje, które również wykonuję. 

Zdjęcia z archiwum Dariusza Kubickiego

W 2019 roku założyłem sklep internetowy copernicusbagpipes.com, w którym można kupić robione przeze mnie instrumenty. W 2020 roku do ekipy copernicusbagpipes dołączył pierwszy według mojej wiedzy student dudziarstwa w Polsce – Patryk Pawluczuk, który odpowiedzialny jest za sklep i część akcesoriów. Muszę podkreślić, że stroiki, jak i instrumenty, które wykonujemy do instrumentów, są standaryzowane w taki sposób, żeby stroik kupiony np. w Szkocji, czy Hiszpanii pasował do naszych dud. Często bowiem zdarzają się instrumenty, do których stroiki trzeba wykonywać osobno i nigdzie nie da się ich kupić. To bardzo kłopotliwe dla początkujących, dlatego staramy się trzymać standardów innych.

Instrument, który niejako sam wymyśliłem, to małe dudy średniowieczne. Uwielbiam je. Dudy te zbudowane są na bazie Małych Dud Szkockich, które dostałem od dr. Davidsona. Małe dudy to niezwykle przydatny instrument. Można na nich grać w domu – a to jest nie do przecenienia. Dudy mogą bowiem zniszczyć najlepsze relacje sąsiedzkie…Miałem kiedyś taką przygodę… Razem z żoną przygotowywaliśmy koncert – w programie świeżo napisany utwór na głos i głośne dudy galicyjskie. Trzeba gdzieś ćwiczyć. Niestety, granie w zamkniętym pomieszczeniu jest bardzo kłopotliwe z powodu wysokiego natężenia dźwięku. Muzykowanie na powietrzu to zupełnie co innego – tembr dźwięku staje się podniosły i elegancki. Zawsze kiedy zbliża się koncert, wykorzystuję każdą nadarzającą się okazję do ćwiczeń i wożę dudy w samochodzie. Tak było i wtedy. Któregoś razu, w drodze do domu, przystanąłem przy polu rzepaku i chwilę pograłem. Po paru dniach okazało się, że byłem słyszany 3 km dalej – usłyszała mnie znajoma ze szkoły muzycznej. A nie grałem na dudach szczególnie głośnych w swojej klasie! 🙂

Budowę instrumentu zaczynam od znalezienia odpowiedniego kawałka drewna. Ten kawałek musi schnąć czasem kilka lat.  Trzeba czekać. Generalnie staram się używać drewna już wysuszonego albo z drzewa ściętego kilka lat wcześniej. Materiał kupuję w sprawdzonym miejscu. Najbardziej lubię drewno egzotyczne – popularnym jest grenadill (African Blackwood). Jest to bardzo twarde drewno, a przez to łatwe do toczenia.Twardego drewna nie trzeba też lakierować, by chronić przed wilgocią. Wystarczy konserwacja olejem lub woskiem. Drewno grenadill jest niestety bardzo drogie i coraz rzadsze. Na szczęście do produkcji instrumentów nadaje się też wiele gatunków drewna krajowego: śliwa, jesion, buk, jawor, grusza czy nawet jarzębina (zbyt często lądują jako opał w piecu). Z drewna krajowego najbardziej lubię jesion. Co ciekawe: dąb, król polskich drzew, jest bardzo niewdzięcznym tworzywem – wymaga specjalnej technologii. Dudy można również wykonać ze specjalnego tworzywa zwanego delrinem albo polioxymetylenem. Instrument wykonany z tego materiału jest niezwykle odporny na wahania temperatury i uszkodzenia mechaniczne. Niestety brzmi gorzej. Ale zawsze można go mieć w samochodzie – czy upał, czy zima jest na czym grać! Od jakiegoś czasu zacząłem drukować dudy na drukarce 3D. To pozwoliło znacząco obniżyć cenę – practice chanter można już kupić od 100 zł! Najdziwniejszymi instrumentami, które zrobiłem były gwizdki naśladujące pohukiwanie sowy. Zamówienie przyszło z Wielkiej Brytanii. Nie było proste w realizacji… Gwizdki miały być wydrążone w jednym kawałku drewna i to z korą oraz zachowaniem naturalnego kształtu gałęzi. 

Można u mnie zamówić: dudy szkockie (małe i wielkie), dudy Hummelchen, dudy średniowieczne, małe dudy średniowieczne, dudy irlandzkie (Uilleann Pipes) oraz wszelkiego rodzaju szałamaje (practice chanter, czyli przebierki ćwiczebne). Można do mnie zadzwonić, porozmawiać. Nie mam oporów, żeby polecić dudy innych producentów albo naprawić dudy (np. zrobione w Pakistanie). Całą gamę instrumentów i akcesoriów można  zobaczyć na stronach www.bagpipes.pl i www.copernicusbagpipes.com .

Zdjęcia z archiwum Dariusza Kubickiego

Kontakt

Dariusz Kubicki
facebook.com/Copernicus-bagpipes

 

 

Krzysztof Strzelecki

tagi: ,

Kiedy sięgam pamięcią wstecz, uświadamiam sobie, jak bardzo od najmłodszych lat interesowała mnie i wciąż interesuje praca z drewnem. Snycerstwo – rzeźba, drobne dzieła meblarstwa artystycznego oraz rysunek techniczny i klasyczny z drewnem związany. Na równi z drewnem pociągała i pociąga mnie muzyka. Od dziecka jestem jej wielkim miłośnikiem. Muzyka jest jak powietrze niezbędne do życia duszy. W sztuce budowania instrumentów muzycznych spotkają się muzyka i praca z drewnem, rzeźba i dźwięk.
Matka i ojciec instrumentu muzycznego.

Czuję się bardziej artystą rzeźbiarzem i stolarzem niż muzykiem. Więź z drewnem zawiązałem we wczesnych latach, rzeźbiąc i budując najróżniejsze figury. Budowanie instrumentów sprawia mi satysfakcję. Myślę jednak, że na tym etapie mojej pracy nad instrumentami jest to jeszcze amatorska i stosunkowo młoda pasja.

Pociągają mnie współczesne poszukiwania w dziedzinie budowy instrumentów: nowoczesne techniki, rozmaite eksperymenty i wykorzystanie nowych materiałów w starych, sprawdzonych projektach. Postęp techniczny daje nam nowe możliwości, dlaczego nie spróbować?

Do budowania instrumentów zainspirował mnie kolega Mark Kudriashov. Przyłączyłem się do budowy pozytywu. Instrument gra po dziś dzień. Jest to nasz pierwszy wspólny projekt.

Nie potrafię odpowiedzieć, jaka grupa instrumentów stanie się moją największą pasją. Z pewnością jednak będą to instrumenty związane z drewnem. Pracując nad jakimś instrumentem, myślę o drewnie, które obrabiam –  gdzie rosło drzewo, z którego pochodzi, jaka była jego historia, co pamięta. Drewniana rzeźba nie jest tylko i wyłącznie dziełem rzeźbiarza, tak jak drewniany instrument nie jest tylko i wyłącznie wynikiem pracy artysty rzemieślnika. Jest również dziełem natury – drzewa stają się współtwórcami instrumentów. Artysta przecenia często własny wysiłek względem zasług natury. Choć tworzy instrument nawet kilka lat, drzewo rośnie stulecia, aby jego drewno stało się odpowiednim materiałem do budowy instrumentów. 

Wielka praca lutnika i natury tworzy wspaniały efekt. Od świata materii w kierunku nieuchwytnej muzyki. Teraz oto serce lasu zaklęte w desce, bije w rytmie taktu, śpiewa poprzez instrument, brzmi struną, dudni słupem powietrza w głębi piszczałki organowej.

fot. z archiwum Krzysztofa Strzeleckiego

Kontakt:
11-500 Giżycko

rmi.instruments@gmail.com
Tel: 501820739

Sylwek Białas

Tagi: , , , , , , , , , , ,    

 Jestem muzykantem i twórcą instrumentów. 

     Kiedyś sąsied podarował mi piscołe jednootworową i zapragnołem samemu zrobić podobną. Tak to się zaczeło… Uczyłem się od Stanisława Piwowarczyka, Zbyszka Wałacha, Drahosa Dalosa, Franciska Skurcaka. Moim własnym wynalazkiem jest okaryna drzewiana o kształcie, który sam wymyśliłem. 

     Staram się budować takie instrumenty, by cieszyły odbiorców. Do tej pory zrobiłem około 500 instrumentów z Żywiecczyzny, Opoczyńskiego i z Bałkanów: fujarki, piscoły, dwojnice, okaryny drzewiane i rogowe, rogi sygnałowe, gwizdki, słomcoki z zyta i szuwara, gajdzice, piscoły i szałasznice. 

     Każdy z tych instrumentów jest osobny. I osobisty. Natura sprawia, że drewno zawsze daje inny, niepowtarzalny dźwięk. Ja staram się pięknie wyrzeźbić, wypalić, ozdobić, co trzeba. Wszystko robię własnoręcznie. Obrabiam myślą. Wsłuchuje się, wpatruję, obmyślam – to już nie jest zwykły przedmiot. Kocham drewno, a kiedy jeszcze pięknie odpowiada mi muzyką – to dla mnie najwspanialszy moment. 

     Cierpliwości nauczyłem się przy instrumentach. Miałem taką przygodę, że instrument, który zrobiłem, najpierw nie grał, potem zaczął grać, potem przestał grać… Odłożyłem go na “jutro”.  Po jakimś czasie zagrał. I to jak!  Pracuję 2-3 godziny dziennie. Instrumenty zamawiają u mnie muzycy, muzykanci i zwykli ludzie. Mam nadzieję, że daję ludziom radość.

Zdjęcia z archiwum Sylwka Białasa

Kontakt

Sylwek Białas
Bielsko-Biała
fb profil –  Sylwek Białas muzyka z patyka

 

Stanisław Bafia

Tagi: , , , , , , , ,

 

Nazywam się Stanisław Bafia i jestem lutnikiem. Chociaż… jako mały chłopiec myślałem, że będę lotnikiem.

Urodziłem się i wychowałem w Gliczarowie Dolnym. Tam też chodziłem do szkoły podstawowej i od małego grałem na akordeonie. Pewnego razu rodzice zapytali mnie, czy chciałbym uczyć się w szkole muzycznej. Chętnie przystałem na ten pomysł i w wieku 9 lat zacząłem uczęszczać do szkoły muzycznej w Poroninie.

Jakoś w tym czasie, w któreś wakacje, kolega pokazał mi swoje książki o lotnictwie.  I niespodziewanie samoloty – ich budowa, rozmaite modele i historie z nimi związane, wciągnęły mnie bez reszty. Zacząłem kolekcjonować zdjęcia, czasopisma, książki – wszystko, co z nimi się wiązało. Za jakiś czas wpadłem na pomysł, żeby robić drewniane modele samolotów. Dlaczego drewniane? Bo nie wiedziałem, że można kupić gotowe części z plastiku, a z drewnem miałem do czynienia od urodzenia. Mój Tata – doskonały cieśla – bez przerwy opowiadał o swojej pracy, o drewnie, o lesie i … o muzyce na skrzypcach, na których gra do dzisiaj. 

Kiedy budowałem modele samolotów, nie byłem świadomy, że stopniowo sama praca z drewnem stawała się ważniejsza od tego, co w końcu powstawało. Coraz częściej też pomagałem Tacie w różnych zadaniach ciesielskich i coraz częściej ściągałem ze ściany jego skrzypce.

Kiedy moja edukacja w szkole podstawowej dobiegła końca, kończyłem też I stopień szkoły muzycznej. Mój nauczyciel akordeonu zaproponował mi kontynuację nauki gry w szkole II stopnia. Jednak mnie ciągnęło gdzie indziej. I tak, w 1997 roku, rozpocząłem naukę w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. A. Kenara w Zakopanem, na kierunku lutnictwo artystyczne. W szkole tej, pod okiem prof. Stanisława Marduły, wykonałem swoje pierwsze instrumenty. Dalej już wszystko zaczęło kręcić się wokół instrumentów smyczkowych.

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

Po szkole średniej przyszedł czas na studia. Kontynuowałem naukę zawodu lutnika na Akademii Muzycznej w Poznaniu (jedynej szkole wyższej w Polsce kształcącej lutników) pod kierunkiem prof. Antoniego Krupy. Podczas studiów zbudowałem 9 instrumentów: skrzypce, altówki oraz violę da gamba. W międzyczasie brałem udział w rozmaitych projektach muzycznych jako skrzypek, sekundzista i kontrabasista. 

Obecnie prowadzę swoją pracownię lutniczą w Ciścu, w Beskidzie Żywieckim. 

Zdjęcia: Piotr i Dorota Piszczatowscy

Tu buduję instrumenty klasyczne (skrzypce, altówki, wiolonczele) oraz ludowe (złóbcoki i piszczałki). Wykonuję również bardzo dużo renowacji instrumentów i smyczków. Gram muzykę góralską. Pomiędzy tymi rozmaitymi aktywnościami wychowuję dzieci – dosłownie z dłutami i instrumentami w rękach. Moja pracownia mieści się w naszym domu. Mam blisko siebie – i dzieci, i instrumenty i narzędzia.  

Zdjęcia z archiwum Stanisława Bafii

Kontakt:

Stanisław Bafia
Cisiec
501437962
lutnik.stbafia@gmail.com
facebook.com/lutnikst.bafia

 

Piotr Majerczyk

Tagi: , , , , , ,

Urodziłem się w 1971 roku w Zakopanem. Wychowałem w rodzinie góralskiej w Poroninie. W latach 30-tych XX w. mój dziadek Franciszek Majerczyk prowadził orkiestrę dętą przy poroniańskim kościele. Poza tym w rodzinie nikt nie grał. Od dziecka do lat młodzieńczych, byłem członkiem zespołów regionalnych, tj. „ Małe Harnasie” w Poroninie, „Budorze” i „Bartusie” (im. Bartusia Obrochty)  w Zakopanem. Pierwszym moim nauczycielem gry na skrzypcach był Andrzej Cudzich „Gondek” z Poronina, następnie Władysław Trebunia – Tutka z Białego Dunajca. Umiejętności gry na dudach przejąłem od Tomasza Skupnia z Kuźnic.

Jestem multiinstrumentalistą. Gram na czym się da, ale głównie na skrzypcach, złóbcokach, dudach podhalańskich, piszczałkach, trombicie, trochę na heligonce. Od dziecka chciałem być lutnikiem, ale nauka mi nie szła😊 Skończyłem szkołę zawodową jako stolarz, co pomogło mi odkryć tajemnice drewna. Dodatkowo jako młody chłopak jeździłem do Jacka Krupy, lutnika z Kościeliska, pod okiem którego wykonałem swoje pierwsze skrzypce i złóbcoki.

fot. Maryna Majerczyk

Buduję dudy podhalańskie – instrumenty, które są dla mnie wyjątkowe, ale i kapryśne. Pierwsze dudy w 1988 r. zamówiłem u Tomasza Skupnia w Kuźnicach. Drugie próbowałem już zrobić sam… Pech chciał, że po jakiejś zakrapianej „baciarce” zgubiłem instrument i zostałem z niczym. Postanowiłem zagłębić się poważnie w tajemnice budowy dud podhalańskich. Na początku nie było łatwo. Dzięki poradom Lubomira Tatarki ze Słowacji, odkrywałem stopniowo etapy strojenia instrumentu. Dzisiaj to moja pasja. W prowadzonym przeze mnie rejestrze wykonanych instrumentów jest ich czterdzieści dwa 😊. Moją dumą są dudy wykonane w 2016 roku na Ogólnopolski Konkurs Budowy Instrumentów Ludowych w Szydłowcu, które nie tylko zajęły I miejsce, ale również wzbogaciły kolekcję muzealną. Zaraziłem „kozim muzykowaniem” całą moją rodzinę. Na dudach mojej roboty grają: moja żona Dorota, dwie córki Katarzyna i Maria oraz dwaj synowie Jan i Franek. Ponadto umiejętności muzykowania przekazuję moim uczniom Adamowi Czyszczoniowi ze Rdzawki oraz dzieciom z zespołu regionalnego „Majeranki” przy którym prowadzę szkółkę ludowego muzykowania.  Udało mi się również przekazać umiejętności budowy instrumentu moim uczniom: Krzysztofowi Siutemu z Zakopanego, Monice Gigier z Warszawy, Klemensowi Słodyczce ze Zębu oraz mojemu synowi Janowi Majerczykowi.

Obecnie buduję razem ze Zbigniewem Wałachem z Istebnej gajdy śląskie.  Generalnie wykonuję dudy podhalańskie tradycyjne, jednak w mojej kolekcji znajdują się instrumenty w różnych tonacjach (F-dur, G-dur, A-dur, E-dur).  Instrumenty mojej roboty zdobione są intarsjami z mosiądzu lub cyny. Formą nawiązują do eksponatów muzealnych z XIX wieku. Zrobienie dud intarsjami z cyny zajmuje mi około jednego miesiąca, natomiast z mosiądzu trzy tygodnie.  Pozostaję w kontakcie z innymi twórcami dud, m.in. z Szymonem Bafią z Olczy oraz ze Zbigniewem Wałachem z Istebnej. Obecnie na wykonanych przeze mnie dudach grają: Adam Gąsienica  Makowski z Murzasichla, Bartłomiej Koszarek Benkowy i jego syn Benedykt z Bukowiny Tatrzańskiej, Paweł Trebunia- Tutka z Poronina, Regina Gąsienica – Giewont z Zakopanego, Jarek Buczek i Dawid Chrobak z Ochotnicy, Marek Traczyk i Adam Czyszczoń  ze Rdzawki, Dariusz Bańka i Wojciech Bańka z Raby Wyżnej, Paulina Andresz-Żok z Nowego Targu, Klemens Pranica z Chabówki, Grzegorz Świder i Aleksandra Bogdał  z Chabówki, Aleksandra Wnękowicz z Rabki- Zdroju, Małgorzata Żmuda z Olszówki, Marcin Bobak z Odrowąża, Andrzej Ostafin z Trzebini, Jakub Rusiecki z Rabki-Zdroju, Andrzej Kalata z Suchego, Tadeusz Lolej-Tomecek  z Wiednia. 

Najtrudniejszym etapem w wyrobie instrumentu jest jego strojenie. Czasem przychodzą trudne momenty, wówczas odkładam robotę na kilka dni.  Do finału podchodzę z wielką pokorą. Uważam, że człowiek uczy się całe życie i zawsze odkrywa coś nowego. Każdy instrument jest inny. Podobnie jak dzieci, mimo że pochodzą od jednych rodziców, różnią się od siebie…. Bardzo chętnie dzielę się swoją wiedzą i umiejętnościami z innymi. Cieszę się sukcesami innych i każdemu życzę jak najlepiej. Uważam, że budowniczym instrumentów staje się ten, który wykonał ich ponad 10 sztuk, grających i strojących😊. Denerwuje mnie to, że często na temat budowy i muzykowania wypowiadają się ludzie, którzy nigdy nie budowali ani nie grali na dudach.

fot. Maryna Majerczyk

 

Pracownia dudziarska:
Piotr   Majerczyk
Chabówka 263
34-720 Chabówka
tel. 507066999

 

Stefan Witek

 tagi:

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Ze Stefanem Witkiem rozmawiał Piotr Piszczatowski
Nie byłoby tej rozmowy gdyby nie Jan Malisz – Janku dziękujemy!

 

Piękny instrument!

– No… jeśli chodzi o te organy, to se umyślałem sam. Nikt mi nie pomagał. Żona była zła, bo siedziałem w szopie całymi dniami. Co ty tam robisz?! – pytała.  Ale w końcu wyszło. Pół roku robiłem – od lutego do lipca.

Kiedy to było?

– W 1997 chyba. A może 1991? Nie pamiętam, popatrz pan, tu jest napisane… tu z boku.

1997 rok. A skąd pomysł?

– Ja tak wymyślił. Oj, com ja wymyślał! Tu, w Rzepienniku, miałem szwagra organistę. Któregoś razu byłem u niego w kościele podczas mszy, na górze. I tak się wpatrywałem w te organy. W końcu powiedziałem: “Poldek, to daj mi jedną trubkę. Spróbuję zrobić organy.”

Aaa… na wzór ta trąbka, tak?

– No… tak. “A to weź se, godo, która ci pasuje”. To i wziąłem. To było akurat fis. Znalazłem na akordeonie ten fis i zacząłem robić trubki i w dół i do góry. Zrobiłem drugą trubkę, trochę krótszą, to wysło F, później długszą, wysło G. Se myślę:” Dobra…to już bedzie…”. No i tych trubek narobiłem: i dłuższych i krótszych. A później stroiłem. Jak mi te trubki już wydawały się, że będą grały, dopiero chwyciłem się robić podstawę, klawisze i całą mechanikę, żeby to funkcjonowało. I w końcu wszystko to na blat. Na tym blacie dopiero popodpinałem wężyki do klawiatury. I tak zrobiłem. 

A deski kupowałem od sąsiada tak po dwie, po trzy. Jakżem wyrobił, to chodziłem po następne. I w końcu dwa klocki porżnietych desek wykupiłem. To muszą być świerkowe deski. Sosna nie będzie. Świerk najbardziej przepuszcza głosy. Ma takie pola jak i w skrzypcach. 

A te dwie… cztery trubki najdługsze to wystawały ponad dach, bo ja to wszystko w szopie robiłem, a szopa nisko. To musiałem dachówkę wyjąć, żeby się te trubki mieściły. I ponad dach te organy wyszły.

A jakieś koncerty pan urządzał?

– Na tych organach? Nie.  Znaczy wtedy, co łodbiór tego instrumentu był, to wtedy tak (śmiech).

W stodole? (śmiech)

– W szopie. Jeden raz my grali. Całą noc my grali. Jak zrobiłem te organy, to se pomyślałem, że dobrze grać na tym nie umiem. I wymyśliłem, że kupię jakiej wódki i zawołam kolegę. Przyjdzie, to mi pogra. Całą noc my tu śpiewali i grali. A tak rycało na całą okolicę! Do rana my wtedy buceli.

I byłem bardzo usatysfakcjonowany, że mi to wyszło i że mi się to łodezwało. Tyle roboty. 

Jeden sąsiad potem mi godo: “Co to u was się wyprawiało? Msza jaka, cy co?” Bo to takie granie, jak w kościele. A nikt we wsi nie wiedział, że ja takie coś robię.  

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

I potem te organy przeniósł Pan do domu?

– No. Łone się dzielą. Tutaj idzie – te listewki dwie trzeba odkręcić i połowę się zdejmie. Oknem my musieli je tu ciągnąć. (śmiech) Jak ja tu wstawił te organy, to tak tu stoją. Już ich nie wyniesie (śmiech). No i jeden tu przyjechał do mnie w gości i godo: “Co ty tu mas taką suchalnicę?” (śmiech) 

No… można by połączyć sprawy: trochę grać, a trochę suszyć. (śmiech) A mógłby pan coś odkręcić, żebyśmy zajrzeli do środka?

– Tu jest dziura. Co tu pajęcyn, co kurzu! To jest tako sprawa. Tu łod każdego klawisza jest drucik i łon ma tam wiatrownicę, całą paczkę. I z tamtej strony łotwiera powietrze. Jak przyciśnie, to ta klapka łotworzy powietrze i tam to powietrze leci. A tam jest register. Do tego registra są podpięte jedne głosy i drugie. No i tu się przesuwa te registry W ten sposób właśnie działa. A… i tu są takie wężyki. Te węże są niedobre. One są dla takich średnich głosów. 

A wężyki skąd?

– Od elektryki.

No właśnie… Myślałem, że ogrodowe. (śmiech)

– Nie, od elektryki, do ścian. Do tych cienkich głosów powinny być cieńsze wężyki, żeby tak nie bucało, że aż..

Niech pan nie zamyka jeszcze! Nie spieszę się. Chyba, że pan się śpieszy na granie z kolegami. (śmiech)

– Nie, ja już przestoł. 

Aaa! Czyli muzykantem też pan był?

– Grołem trochę. Tak jak ja groł, to na tamte czasy było dobrze.

A na czym pan grał?

– Na akordeonie.

Czyli co, wesela pan ogrywał pewnie, co?

– Byłem na paru weselach, ale urżnąłem se palce. Nie mogłem basować dobrze i zrezygnowałem. A tak to byłem murarzem przez 40 lat. Pracowałem i w Tarnowie, i w Gorlicach, i w Jaworznie na Śląsku, i w Mysłowicach. Także trochę światu zjeździłem. Doczekałem się emerytury. I dopiero na emeryturze te organy zrobiłem. 

No, nie znam drugiej takiej osoby, która dokonałaby takiego czynu. Znam  firmy, które produkują organy, ale tam pracuje kilkanaście osób.

– Maszyny, technika i wszystko, kurde. To co, zapalimy?

Tak, trzeba zrobić przerwę.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Był pan murarzem…

– Byłem murarzem. Najpierw w Jaworznie. Z Jaworzna mnie wydelegowali do Gliwic. Tam, w Gliwicach, był kurs. W Gliwicach na kopalni Pole Zachodnie. Na tej kopalni szkolili mnie trzy miesiące. Porządnie szkolili. A my takie osły wtedy byli, co nie wiedzieli, gdzie jest pion, a gdzie poziom. (śmiech) Na waserwadze, na tej poziomicy, nie wiedzieli.

A pan z którego roku jest?

– 1939.

Czyli co, jakoś w połowie lat pięćdziesiątych pan się uczył na murarza? 

– No miałem 17 lat. Pojechałem do roboty. Wie pan… tutaj, w Rzepienniku, nie było nic, żadnej roboty. Ani pieniędzy skąd wziąć. A ja potrzebował się ubrać, bo już kawalerka. Pojechałem do Jaworzna. Tam nie chcieli mnie przyjąć, bo nie miałem 18 lat. Ale mówię, że nie pojadę do domu, bo nie mam za co. Już zrobiłem i sprzedałem trzy pary sonek, żeby mieć na pociąg.

Sonki – co to jest?

– Takie sonki, co z górki dzieci jeżdżą. A tam,  w Jaworznie, to sprzedawałem złom i butelki i tak dożyłem do pierwszej wypłaty. Robiłem w Jaworznie cztery i pół roku. Później się ożeniłem, no to już mi nie pasowało tak daleko robić. Tak ja się przeniósł do Rzepiennika i jeździłem do Gorlic. 

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

I co, tutaj w Rzepienniku nasłuchał się pan muzyki, czy tam, na Śląsku?

– Tam na Śląsku kupiłem harmonię. To była taka – dwanaście basów. To tak dwie oktawy. To jużem wtedy groł. I na świetlicy ja grołem, bo to moja harmonia była. A w moment się nauczyłem, bo chłopaki tak mnie szpanowali, że musiałem wygrać wszystko, co oni chcieli. (śmiech)

W Rzepienniku grałem na weselach. Chodziłem na grania non stop, bo tu nie było grajków. Jak na zgrzebyku zagrał kto, to już kurde było coś. A na harmonii dopiero! To się grało! Sąsiada miałem, co umiał na perkusji grać. To my zrobili bęben i wio! Ale wie pan, nic nie mieliśmy. Wzięliśmy cebrzyk, wybili denko od cebrzyka i na to skóra, którą u jednej baby na stodole wypatrzyłem. I tata mi godo: „Żeby ci kłaki ze skóry zlazły, to musisz ją dać do wopnia”. I zanurzyłem ją we wapnie. Za trzy dni kłaki zlazły. Wyciągnąłem, gwoździami przybiłem, żeby wyschła i potem przybiłem na tym cebrze.  A z drugiej strony tektura, bo już więcej skóry nie mieliśmy. I taka to była perkusja. Stopkę też zrobiliśmy dobrą. Skrzypi trochę, bo wszystko z drzewa.

I jakie kawałki się grało?

– No takie tam, co w telewizji… Bo to był sąsiad, co chodził do szkoły muzycznej w Tarnowie. I stamtąd wlókł te piosenki takie nowoczesne i mnie ich uczył. Tak właśnie było.

A stary repertuar tańców?

– Oberki, polki, tanga, fokstroty i jeszcze… mówili ci starsi, no… jakoś to oni mówili… nie fokstrot, ino… tustep! To ja już wiedział. Jak tustep mi godoł, to ja fokstrota mu zagrał. (śmiech) 

Ma pan jeszcze swoją pracownię?

– Mom. W szopie. W szopie robiłem przez lato, a w zimie tak trochę tu. 

A narzędzia jeszcze jakieś zostały?

– Do tego wszystkiego narzędzia malutkie są. Bo to śrubokręcik, pilniczki, takie różne. No i stroik oczywiście. Stroiki trzeba mieć. I coś nożem wystrugać, to jest ciężka praca. Z tego strugania zacząłem robić takie różne rzeźby, jak tutaj. Miałem wiele więcej innych rzeźbów, ale trochę sprzedałem, trochę rozdałem.

Zrobiłem też i skrzypce, chyba z 10 par. Też tak samo: trochę sprzedałem, trochę rozdałem. No i inne takie różne rzeczy. Fisharmonii jednej takiej rozbitej to mi szkoda było. Wszystko z niej wymontowałem. No i jest obecnie, dobrze gra. Zegary też naprawiam. Obrazy te tutaj, to wszystko ja robiłem ręcznie. To dłubane w desce.  Naprawiałem też guzikówki stare, bo mnie to cieszy. Stare guzikówki Meinel & Herold. Teroz te heligonki czeskie, Hohnery. To wszystko naprawiam. Nie dam zniszczyć nic! Takie stare instrumenty, choćby kto cisnął, ja nie dom, nie zostawię, bo ja to lubię naprawiać, bo to ma duszę w sobie. One są tak zrobione, że chce się na tym grać. Mom na szafie te guzikówki trzy.

A tu takie gęśliki góralskie. O, te skrzypce trzeba pokazać! To są skrzypce zwane cygańskie czy diabelskie, ja nie wiem. Tu jest jaszczurka, a tu wąż. I one się stykają na tych strunach. Takie skrzypce robiłem też, z 10 sztuk. A te z wężem jak zrobiłem, to mi zaraz wydarli z rąk. “Ile chcesz, to ci tyle dom”, żebym tylko sprzedał. A jednak zostawiłem, bo już stary jestem. Nie dam rady zrobić.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Ale właśnie heligonkę czy harmonię?

– Guzikówkę taką, nie heligonkę. Guzikówkę. 

To ile guzikówek pan zrobił? I gdzie pan podpatrzył, jak się je robi?

– Podpatrywałem od oryginalnych. Ilem zrobił? No chyba tak całe, to cztery zrobiłem: i strój, i wszystko. Głosy to są z innych akordeonów, ale idzie przestroić. A to nie jest oryginał, tylko ja starałem się zrobić oryginał. Jest jedna rzecz, której nie zrobię. Tam w środku, w basach, wszystkie heligonki mają takie szerokie basy. A tego nie jesteś w stanie zrobić. Bo to jest odlew i wszystko jest tam takie dokładne, że nie da rady. I ja wszystko starałem się zrobić tak, jak ma być. Są tu trubki, piękne guziczki. Napisane jest: Józef Lawaczek, a tu: heligon.

Tak całe tom nie zrobił więcej jak cztery. A naprawiać, to naprawiałem dużo, aż kolejka była.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

A opowie pan jeszcze o tej fisharmonii co rozbita była? 

 – To była fisharmonia z kościoła na Marciszewskim. Ja tam pojechałem, bo chłopaki coś tam kupowali u organisty. Też pojechałem. I w piwnicy miał te fisharmonie. I godo: “Tu stoi taki gramot”. Ja godom: “To weź to sprzedaj”. “Jakby mi kto na pół litra wódki dał, to dom” – godo. To ja ci dom!” – powiedziałem i tak kupiłem. Jak chłopaki wzięli za te rączki, to wszystko urwali. Pudło się rozlazło. Ale wziąłem to wszystko na wóz. Pomyślałem, że choć podpatrze, jak to jest zrobione. A potem kupiłem w olsztyńskim taki przyrząd: wiertarka, szlifierka, tokarka, czyszczarka, strugarka, grubościówka. To było takie niewielkie, ale robiło robotę pięknie.

I długo zabrało panu naprawienie tej fisharmonii?

– Jakieś dwa tygodnie. Trzeba było deski pofrezować, potem malowanie, no i miechy. Też były zniszczone. Musiałem dać nową skórę i obijać, żeby powietrze trzymało. Dałem radę. Ale jeszcze lepszą fisharmonię dałem synowi. Miałem taką fisharmonię, że jakbyś miał nuty na cztery chóry, tobyś przełożył wajchę i te głosy wyszłyby jeden, drugi, trzeci, czwarty, jakiś bas, tenor, sopran, alt. W tej tonacji, co ci trzeba. Ja jej nie trzymałem, bo mi się druga trafiła, trzecia, to naprawiałem, I pianina też miałem do naprawy dwa. Ale pianina to są… Teraz na tym nie zrobi interesu, a roboty w pierun. Jeszcze jak płyty metalowe, to jeszcze, ale drewniany, to już szkoda roboty. To nie wyda głosu dobrego.

To chyba na całą okolicę był pan sławny z tych instrumentów?

– Byłem, byłem. Zwozili tu do mnie tych harmonii, wszystkiego. Tom robił. Co trzeba było, tom dostrugał. Deski dopasował, wszystko tak domalował, żeby nie było widać, że naprawiane. Taka sprawa.

No to wielkie gratulacje, bo takich osób, jak pan to się trochę w kraju zbierze, ale tak na sto kilometrów to nie tak łatwo znaleźć. I pięknie się pan trzyma! W takim wieku grać, proszę pana!

– No – tak mnie to jeszcze trzyma. Chyba te instrumenty! (śmiech) Żebym nie myślał o głupotach, ino jak wyjść z tego, żeby zrobić i naprawić.

KONTAKT
Stefan Witek
tel: 14 6530083
Rzepiennik Biskupi 22
33-163 Rzepiennik Strzyżewski

 

Agata Mierzejewska-Ficek

Tagi: 

Jestem muzykologiem. Ukończyłam Uniwersytet Warszawski, a wcześniej oba stopnie szkoły muzycznej w klasie skrzypiec. Przez dłuższy czas badałam polskie i wileńskie archiwalia związane z rodziną Karłowiczów. Najciekawsze fakty opublikowałam w prasie branżowej ponad dekadę temu, ale mam jeszcze trochę materiałów w zanadrzu.

W Roku Kolberga byłam kuratorem pięknej wystawy prezentującej instrumenty, które Chopin mógł słyszeć podróżując po kraju. Dostałam wtedy propozycję opracowania koncepcji strony internetowej, na której można by było zaprezentować obiekty muzealne zamknięte wówczas w gablotach. Tak powstał projekt www.instrumenty.edu.pl. Dziś jest to największa cyfrowa kolekcja instrumentów muzycznych w Polsce, polecana na świecie (Digital Resources for Musicology), dzięki której polskie zbiory zostały odnotowane m.in. przez MIMO (Musical Instrument Museums Online). 

Z pracy nad portalem w naturalny sposób wynikła idea powołania do życia Ogólnopolskiej Konferencji Instrumentologicznej. Od samego początku została ona pomyślana jako wydarzenie interdyscyplinarne, tematykę instrumentów muzycznych podejmują bowiem badacze z różnych dziedzin na uniwersytetach, w muzeach, na akademiach muzycznych, politechnikach, a nawet Akademii Górniczo-Hutniczej, nie wspominając o twórcach. Trzy pierwsze edycje Konferencji odbyły się w siedzibie Kolekcji Zabytkowych Fortepianów im. Andrzeja Szwalbego w Ostromecku, czwarta zaplanowana została w Beskidzie Żywieckim [www.konferencja.instrumenty.edu.pl.

Jako żona budowniczego instrumentów wiem, że kiedy Mąż robi dudy, w warsztacie przy obróbce drewna śliwkowego pachnie przedsionkiem nieba, czyli kompotem wigilijnym, a zaraz potem czystym piekłem, kiedy gotują się krowie rogi. Wiem też, jak strasznie zimno jest, kiedy ścina się czarny bez na piszczałki, a na spacerach z psem przez okrągły rok mimowolnie odnotowuję, gdzie rośnie co ładniejszy krzaczek.

 

Zdjęcia z archiwum Agaty Mierzejewskiej-Ficek

 

KONTAKT
Agata Mierzejewska-Ficek (polmic.pl)
Komitet organizacyjny Ogólnopolskiej Konferencji Instrumentologicznej
tel. 513 338 058
instrumenty.edu.pl

blog.instrumenty.edu.pl

 

Madejski Filip

Tagi: , ,

     Urodziłem się w 1987 roku w Warszawie. Tu mieszkam i pracuję. Jestem muzykiem, twórcą i producentem audiowizualnym, perkusistą i kompozytorem eksperymentalnym. W latach 2010-2016 studiowałem na Wydziale Sztuki Mediów ASP w Warszawie. Na studiach istotne było dla mnie spotkanie z teorią Formy Otwartej autorstwa architekta i pedagoga artystycznego Oskara Hansena. Była to swego rodzaju podstawa programowa prowadzonej przez prof. Grzegorza Kowalskiego pracowni Przestrzeni Audiowizualnej, w której robiłem specjalizację. Założenia Formy Otwartej pierwotnie ukształtowane na polu architektury oraz sztuk wizualnych wielokrotnie wplatałem w obszar własnych projektów muzycznych i dźwiękowych. W twórczości muzyczno – instrumentalnej, moim ulubionym doświadczeniem było współtworzenie zespołu How How (https://howhow.bandcamp.com). Brałem także udział w licznych przedsięwzięciach artystycznych na przecięciu dyskursów i dyscyplin sztuki. 

     Od 2019 rozwijam niezależny warsztat talerzy perkusyjnych F. Madejski Cymbals Manufacture. Do tej pory wykonałem około 30 różnego rodzaju talerzy i talerzyków perkusyjnych. Zajmuję się także realizacją i modyfikowaniem talerzy na indywidualne zamówienie. Katalog moich talerzy oraz lista usług znajdują się na stronie: www.fmadejskicymbals.com

fot. z archiwum Filipa Madejskiego

Dlaczego talerze perkusyjne?

     Talerze perkusyjne fascynowały mnie od dawna. W muzyce improwizowanej i eksperymentalnej oraz bardziej konceptualnych działaniach dźwiękowych, jakimi się zajmowałem jako perkusista i kompozytor, często wykorzystywałem talerze. Były dla mnie ważnym narzędziem pozwalającym na spontaniczną i zróżnicowaną ekspresję.

     Zawsze szczególną rolę pełniły dla mnie niuanse oraz możliwość dekonstrukcji znaczeń poprzez eksperymenty ze sposobami użycia instrumentarium. Talerze okazywały się w tym niesłychanie elastyczne. Na podłożu tego doświadczenia w pewnym momencie wykiełkowało u mnie zainteresowanie historią, konstrukcją i sposobem produkcji talerzy perkusyjnych.

     Trudno powiedzieć kiedy konkretnie zacząłem poważniej myśleć o robieniu talerzy… Po prostu w pewnym momencie nagromadzone obserwacje, poszukiwania dostępnych informacji na temat produkcji talerzy, a także konsultacje technologiczne i materiałowe zaprowadziły mnie do punktu, w którym zacząłem gromadzić narzędzia. Po etapie intensywnego rekonesansu i przygotowań, w maju 2019 roku, miałem wreszcie gotowy warsztat. Sprowadziłem z Turcji pierwszych kilka surowych blach i przystąpiłem do pracy.

Z czego robi się talerze perkusyjne?

     Historia talerzy perkusyjnych sięga tysiącleci i na przestrzeni dziejów wykonywano je różnymi technikami, z rozmaitych metali i ich stopów. Za najbardziej szlachetny uznawany jest jest brąz B20 (CuSn20) o zawartości 20% cyny i 80% miedzi. Z takiego stopu wykonuje się także dzwony i dzwonki, misy tybetańskie, gongi, korpusy perkusyjne, etc… Ale talerze robi się także z brązów o innym składzie (np B8, B10, B12), z mosiądzu czy nowego srebra. Eksperymentujący twórcy talerzy pracują nawet z tytanem, aluminium oraz stalą nierdzewną.

fot. z archiwum Filipa Madejskiego

 

Jak się robi talerze?

     Generalnie nie ma czegoś takiego jak podręcznik produkcji talerzy perkusyjnych. Robią to przede wszystkim duże i mniejsze firmy oraz manufaktury. Niektóre mają wielowiekowe inne wielo, lub przynajmniej, kilkupokoleniowe tradycje i doświadczenia. Każdy producent do pewnego stopnia strzeże swoich sekretów i receptur. Pewne informacje są dostępne, ale zazwyczaj rozproszone i niekonkretne. Przełomowym momentem w poznawaniu problematyki produkcji talerzy było dla mnie natrafienie na niewielki, lecz niezwykle inspirujący świat niezależnych kowali talerzy perkusyjnych (cymbal smith), funkcjonujących niejako w opozycji do produkcji wysokonakładowej w dużym stopniu powtarzalnej.

     Niezależne kowalstwo w kreatywny sposób korzysta z dorobku, receptur, tradycji i doświadczeń wiodących producentów, jednocześnie działała na odmiennych zasadach i w odmiennych warunkach. To między innymi działalność tych rzemieślniczych outsiderów o rozmaitym podejściu technicznym i postawach twórczych, dała mi wiarę w sens własnych badań, pomysłów i przedsięwzięć. Co także istotne, środowisko niezależnych kowali jest otwarte na wymianę wiedzy. Dzielenie się doświadczeniem pełni w tym towarzystwie istotną rolę – to właśnie dzięki temu na samym początku nie popełniłem kilku krytycznych błędów oraz rozwiązałem parę nieprzeniknionych zagwozdek…

Co ja właściwie robię?

     Obecnie pracuję nad możliwością produkcji własnego stopu. Nie jest to zadanie ani trywialne ani tanie, więc dojście do tego zajmie mi pewnie jeszcze trochę czasu. Aktualnie materiał do moich talerzy (blachę z brązu B20) zamawiam w tureckich tradycyjnych manufakturach, w których recepturę oraz technologię produkcji odpowiednio przygotowanej blachy rozwija się przez lata.

     Praca nad talerzem perkusyjnym zaczyna się dla mnie w momencie, kiedy blacha (rozwalcowany na gorąco i zahartowany kawałek brązu) jest surowa. Talerz przypomina wtedy tylko tym, że jest wycięta w okrąg. Moje zadanie to zamienić kawałek blachy w instrument muzyczny za pomocą młotków, kowadeł oraz tokarki. Zadanie to jest pozornie banalne – w praktyce okazuje się niezwykle zniuansowane. W dodatku wymaga ciągłej koncentracji, świadomości konsekwencji podejmowanych działań oraz oczywiście pomysłu.

fot. z archiwum Filipa Madejskiego

     Wykonanie talerza perkusyjnego może zająć kilka godzin, dni, tygodni, a czasem nawet kilka miesięcy. Wiele zależy od jego średnicy, grubości oraz oczekiwanego rezultatu. Tak czy inaczej, praca przebiega w pewnym porządku. Pierwszym etapem jest kucie. Wtedy kształtuje się profil talerza: komplikowany jest sposób rozchodzenia się dźwięku w materiale oraz budowane są jego wewnętrzne napięcia. Te parametry będą miały kluczowe znaczenie dla brzmienia i charakteru przyszłego instrumentu. Uformowany talerz przetacza się na tokarce (albo nie poddaje toczeniu, jeśli taki akurat jest projekt). Toczenie polega na zdejmowaniu warstw brązu z góry oraz ze spodu talerza i odbywa się poprzez żłobienie na jego powierzchni rowków o określonym przekroju. Nieprzetoczona blacha pokryta jest warstwą utlenionego brązu, która tłumi wybrzmiewanie talerza, zaś odsłonięcie nieutlenionego metalu „otwiera” jego brzmienie. Dodatkowo sposób toczenia ostatecznie formuje napięcia występujące w talerzu, co znacząco wpływa na jego parametry dynamiczne i tonalne. Toczenie jest także sposobem, w jaki realizując talerz perkusyjny, uzyskuje się jego pożądaną wagę. Grubość talerza perkusyjnego w stosunku do jego średnicy jest jednym z kluczowych czynników kształtujących charakter jego brzmienia.

     Po ukończeniu prac talerz „odpoczywa” i „dojrzewa” przez kilkanaście dni. Jest to konieczne, ponieważ materiał poddany obróbce traci na jakiś czas swoje właściwości i dopiero po pewnym czasie brzmienie talerza stabilizuje się i określa. Wtedy dopiero ujawnia się efekt wykonanej pracy i można ewentualne wprowadzić poprawki. W związku z tym dość długim „czasem leżakowania” pomiędzy jedną sesją pracy a kolejną, proces realizacji talerza perkusyjnego do jego finalnej formy może trwać nawet kilka miesięcy.

fot. z archiwum Filipa Madejskiego

Co mnie w tym kręci?

     Legendarny włoski niezależny kowal talerzy perkusyjnych Roberto Spizzichino w krótkim wywiadzie wideo z 2008 roku (https://vimeo.com/ 2025459) powiedział: „Robię talerze dla ludzi, który nie lubią pięknego dźwięku. […] Wyjątkowe jest dla mnie lepsze niż piękne”. Dla mnie pasjonujące jest to, jak szalenie otwartą na interpretacje formą instrumentu jest talerz perkusyjny. Owszem, istnieje pewien kanon w głównym nurcie rynku talerzy perkusyjnych, jednak możliwości wariacji i eksperymentów są praktycznie nieograniczone. Spektrum dowolności jest bardzo pojemne. Talerz może być mały albo duży, ciężki lub lekki, cienki, gruby, szumiący, brzęczący, dzwoniący, szeleszczący. Może mieć brzmienie brudne lub krystalicznie czyste, głębokie bądź płaskie, otwarte, zamknięte, suche, złamane, brzydkie albo ładne… etc. Żadna z tych cech nie dyskwalifikuje talerza perkusyjnego jako instrumentu. Ponadto pomiędzy każdą opozycją w charakterystyce brzmienia mieści się otwarte na dowolność wyboru pole stanów pośrednich, mieszanych i łączonych. Zarówno na etapie produkcji talerza perkusyjnego, jak i potem jego wyboru przez użytkownika, mamy ogromną swobodę ograniczoną wyłącznie potrzebami oraz wyobraźnią

fot. z archiwum Filipa Madejskiego

Kontakt

Filip Madejski

Warszawa

f.madejski.cymbals@gmail.com
(+48) 668 154 030
www.facebook.com/F.MadejskiCymbalsManufacture
www.instagram.com/f.madejskicymbals
www.fmadejskicymbals.com