Moja przygoda z muzyką zaczęła się z chwilą kiedy tato kupił dziewięcioletniemu synowi akordeon Muza, pulpit i książkę: „Szkoła gry na akordeonie”. Niechętnie aczkolwiek bez problemu dostałem się do Szkoły Muzycznej w Katowicach. Edukowałem się muzycznie kilkanaście lat. Grałem także w górniczej orkiestrze dętej. Muzykowanie zarzuciłem jednak na prawie trzydzieści lat. Będąc na emeryturze przypomniałem sobie słowa taty, który jako zachętę do ćwiczenia,często powtarzał: ?Grej synek grej ,nigdy nie wiesz, co ci się w życiu przydo?. I przydało się. Cztery lata temu ,przypadkiem natrafiłem na filmik pokazujący jak mieszkańcy Apallachów gór U.S.A., jako instrumentu perkusyjnego używają,stepującej, drewnianej lalki. Bardzo rozbawił mnie ten film, zrobiłem podobną lalkę, i tak się zaczęło. Okazało się że taki akompaniament to ciekawa i przyjemna zabawa. Zrobiłem kilka 'Limber Jack-ów’ a to że odkurzyłem zapomniany akordeon zmusiło mnie do wykonania platform napędzanych siłą nóg. Tym samym ,utworzyłem zabawną sekcję rytmiczną do muzyki którą gram na akordeonie. Okazało się że taki wytwór spodobał się nie tylko dzieciom.
Materiały których używam to to co mam pod ręką czyli najczęściej drewno. Narzędzia to: wyrzynarka,ośnik, pilnik i dłuto. Warsztat umieszczam przeważnie nad wanną w łazience lub w plenerze.
Zestaw instrumentów stale się rozrasta. Podstawę stanowią dwie platformy z kilkoma tańczącymi lalkami. Jest tam pies, żaba, orzeł i ludziki.Do tego: dyrusarz korbowy i dzwonkowy, orz waszbrety-tary do prania. Prowadzę także warsztaty na których robimy proste, drewniane zabawki mające pierwowzór w osiemnastym wieku. Moje występy mają charakter pokazów i wspólnej zabawy, zapraszam dorosłych i dzieci.Zdarza się że ktoś bardzo rozochocony zabawą zniszczy jakiś instrument, to nic, zaraz naprawiam i bawimy się dalej. Wszystkiego można dotknąć i wypróbować.
Zapraszają mnie z pokazem do szkół,szpitali pediatrycznych,na jarmarki rękodzielnicze. Cieszę się z tego co robię i widzę że cieszą się ludzie których zachęcam do przygody z muzyką.
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
fot z archiwum Tadeusza Krężela
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
muzyczny świat Tadeusza Krężela fot. Piotr Piszczatowski
Kim jestem: muzykiem, muzykantem, twórcą instrumentów, kolekcjonerem, pasjonatem? Sam nie wiem, jak o sobie myśleć. Chyba wszystkie te postacie gdzieś we mnie tkwią od dziecka. Przygoda z instrumentami zaczęła się od zbudowania pierwszego cajona dla siebie, a właściwie 10-ciu cajonów o różnych wymiarach, kształtach, brzmieniach.
Cajon jest instrumentem znanym od dawna. Ja szukam bardziej współczesnego brzmienia tego instrumentu, przypominającego dzisiejsze brzmienia perkusyjne. Uczę się cały czas. Testuję nowe gatunki drzew i sklejek. Uwielbiam wymyślać nowe przeszkadzajki, cajony i inne instrumenty takie jak, cajonito, cajinto, shakery, bongo cajon. Jest tego sporo.
Wykonanie cajon to dla mnie od 3 do 7 dni. Każdy instrument jest przeze mnie osobno dostrajany, dużo testuję. Inspirację czerpię głównie od muzyków, którzy grają na wykonanych przeze mnie instrumentach i dzielą się cennymii uwagami zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi. Moi klienci to przede wszystkim ludzie szukający nowych brzmień. Daję im możliwość zwrotu, zamiany instrumentu w przypadku, gdyby byli niezadowoleni z efektów mojej pracy.
Chciałbym żeby kiedyś to hobby stało się sposobem na życie.
Z zawodu i z zamiłowania jestem stolarzem. Wykształciłem czterdziestu uczniów. Dodatkową moją pasją jest muzyka ludowa.
Pierwsze kontakty ze skrzypcami miałem jako 6-letnie dziecko: mój wujek był nauczycielem i grał na skrzypcach. Od wielu lat sam gram na skrzypcach w Kapeli Mogilanie i Kapeli Mogilańskie Wierchy. Jest we mnie naturalna ciekawość do tworzenia instrumentów. W latach 60-tych ubiegłego wieku, jako młody chłopak powodowany potrzebą i brakiem dostępu do instrumentów, wykonałem dla siebie gitarę elektryczną (grałem wtedy w zespole Qmotry). Kolejnym instrumentem, który zrobiłem była gitara basowa. Przy jej obmyślaniu wzorowałem się na fotografii zamieszczonej w gazecie. Największym kłopotem było utrzymanie menzury tj. poprawnego rozstawienia progów. Ten problem w końcu rozwiązałem z moim bratem Tadeuszem.
W 1984 roku stałem się współzałożycielem zespołu regionalnego Mogilanie. Na potrzeby naszego muzykowania wykonałem po raz pierwszy 3-strunowe basy. Punktem wyjścia w budowaniu tego instrumentu i inspiracją były dla mnie fragmenty wiekowych basów ludowych odnalezione na strychu. Rekonstruktorską analizę połączyłem z wiedzą stolarską i udało się! Na przestrzeni lat zbudowałem w sumie osiem sztuk basów, w tym cztery nieodpłatnie dla: Kapeli Mogilanie, Kapeli Mogilańskie Wierchy i podopiecznych Konwentu Bonifratrów. Basy to instrument dużo mniejszy od kontrabasu, niezwykle przyjazny w użytkowaniu. Z powodu odkręcanego podnóżka są bardzo łatwe w transporcie (z powodzeniem mieszczą się na przednim siedzeniu małego samochodu osobowego).
Na wykonanie basów potrzebuję około 5 miesięcy. W budowanie wkładam dużo serca i uwagi po to, aby instrument posiadał piękną, głęboką barwę i duszę. Stosownie do okoliczności, w których będą używane basy i potrzeb muzykujących na nich osób, instrumenty posiadają rozmaite unikalne detale i inskrypcje.
Trochę muzyk, trochę stolarz, trochę ślusarz, czasem troszkę prawie lutnik a przede wszystkim pasjonat. Pierwsze próby budowy „przedmiotu wydającego dźwięk” miały miejsce jeszcze w szkole średniej a przyczyną do działania była wakacyjna nuda. A dzisiaj buduję prymitywne instrumenty ogólnie nazywane „cigar box guitars”, których tradycja sięga połowy XIX wieku, kiedy to na południu USA ludzie ubodzy budowali sobie gitary, skrzypce czy podobne instrumenty właśnie z pudełek od cygar oraz innych, znalezionych skrzynek. Budowanie instrumentów z odpadów było popularne również w Europie, podczas I Wojny Światowej. Używano wtedy często skrzynek po winie, mydle czy serze.
Dzisiaj informacje na temat takich instrumentów dostępne są w internecie dzięki całej rzeszy rekonstruktorów i kolekcjonerów. Ale najpiękniejsze jest to, że obowiązuje tylko jedna reguła: Instrument musi stroić i nadawać się do grania, więc zostaje dużo swobody na eksperymenty i frajdę. Zbudowałem już około 40 instrumentów, w tym cigar box guitar, cigar box ukulele, bas, stomp boxy, i instrumenty rezofoniczne. Przerabiam też zdezelowane gitary tradycyjne, w których montuję nietypowe urządzenia np. sitko do gotowania na parze lub wyciskacz do cytrusów jako rezonator co nadaje im unikalne brzmienie. Do budowy często wykorzystuję przedmioty codziennego użytku, elementy mebli czy mechanizmów. Stąd zupełnie nieprzewidywalne brzmienia i brak powtarzalności takich gitar. Być może dlatego moje instrumenty są wykorzystywane przez zawodowych muzyków i coraz częściej słychać je na jakiejś płycie. Ten fakt cieszy tym bardziej, że nie są to tylko płyty z gatunku blues, bo chociaż cigar box guitar jest nierozerwalnie związana z bluesem i towarzyszyła jego powstaniu, to świetnie radzi sobie w muzyce z innych tradycji czy kultur.
Idea cigar box guitar staje się dzisiaj popularna również dzięki filozofii DIY dlatego zawsze podkreślam, że lepiej jest samemu zbudować sobie instrument (a wystarczy wolny weekend) niż kupować już gotowy. Dlatego też prowadzę warsztaty podczas których ludzie przez jeden dzień budują swój własny instrument.
Moja przygoda z instrumentami zaczęła się przypadkiem. Chociaż tak na prawdę nie wierzę w przypadki. W 1982 roku zdawałem do Szkoły Filmowej w Łodzi na wydział operatorski. Wcześniej pojechałem robić zdjęcia do Wólki Krasienieńskiej koło Lublina, gdzie mieszkał Słoma. Słoma to malownicza osoba w malowniczym krajobrazie. Do szkoły filmowej nie dostałem się (tuż po stanie wojennym z pierwszego etapu odpadli wszyscy weterani, do kolejnych egzaminów dopuszczono tylko zdający po raz pierwszy). Kiedy okazało się, że szkoła filmowa nie otworzy jednak dla mnie swoich przestrzeni, zostałem na wsi. I tak się zaczęło.
Zawsze marzyłem o pracy, która łączy w sobie elementy fizyczne, emocjonalne i intelektualne. Wszystko to znalazłem w budowaniu instrumentów. Uczyłem się od Słomy, Kuby Radomskiego i innych, kiedyś licznych tutaj, bębnorobów.
Robię congi, djembe, dunduny i bębny basowe tj. z jednego kawałka drewna dostosowane do określonych wymiarów. Przez kilkanaście lat najpierw rzeźbiłem bębny w typie conga, potem djembe i dunduny, obecnie pełnowymiarowe profesjonalne congi i bębny basowe. Rodowód budowanych przeze mnie instrumentów jest egzotyczny. Ale moja praca nie jest odtwórcza. Inspiruję się oryginałami, na ich bazie wypracowuję własne formy i standardy. Najwięcej inwencji wkładam w bębny basowe. Z mojej pracowni wyszło kilka tysięcy instrumentów – wyszło spod siekiery i dłuta. Nad pojedyńczym bębnem pracuję od kilku do nawet kilkunastu miesięcy, z czego najdłuższy proces to suszenie korpusu.
Ludziom, którzy kupują moje instrumenty, daję w miarę możliwości dobrą energię, która staram się w sobie pielęgnować. Los jest dla mnie łaskawy i na ogół styka mnie z tymi, z którymi bycie w kontakcie to przyjemność. Marzy mi się, żeby jak najwięcej muzyków i muzykantów było zadowolonych z moich instrumentów.
Bardzo ważni są dla mnie inni twórcy – chętnie utrzymuję z nimi kontakt. Dzisiaj jest to dużo łatwiejsze niż kiedyś. Internet umożliwia bieżącą komunikację i obserwowanie, co się dzieje u innych. To dobrze wpływa na rozwój.
Kocham to, co robię. Odnalazłem się w mojej pracy pod każdym względem. Tak, jak w życiu, tak i podczas budowania instrumentów nie ma nieustającej radości. Zdarzają się trudne chwile i czasami ponosi mnie chęć skończenia z tym. Na szczęście bilans jest zdecydowanie pozytywny.
Nazywam się Artur Jachimowicz. Jestem muzykiem, ale również budowniczym instrumentów. Z instrumentami i muzyką mam do czynienia od urodzenia ponieważ jestem trzecim pokoleniem zajmującym się instrumentami. Sztuki budowy i naprawy instrumentów w początkowej fazie uczyłem się od dziadka i ojca, a następnie ?terminowałem? u dwóch zakopiańskich lutników, gdzie uczyłem się budowy kontrabasów, wiolonczeli oraz skrzypiec. Na początku mojej pracy naprawiałem instrumenty lutnicze , pianina i fortepiany, a następnie wyspecjalizowałem się w cymbałach. Dotychczas zbudowałem 75 instrumentów (76, 77 są jeszcze w powijakach).
Cymbały, które buduję nie do końca są wykonane jak tradycyjne instrumenty. Stosuje w nich rozwiązania techniczne, które wykorzystuje się w skrzypcach i fortepianach. Do każdego z moich instrumentów podchodzę indywidualnie, więc są one niepowtarzalne . Czasem są opatrzone potem, jeśli dłuto jest zbyt tępe, a czasem krwią jeśli dłuto jest za ostre, ale zawsze maja swoją ?muzyczną dusze?.
Czas jaki poświęcam na budowę cymbałów, począwszy od przygotowania materiału, a skończywszy na nastrojeniu , kształtuje się około dwóch miesięcy. Moimi cymbałami zainteresowane są osoby prywatne, pozytywnie zakręcone i umiłowane w cymbałach, jak również Ośrodki Kultury, Szkoły Muzyczne, Stowarzyszenia, Muzea.
Ludziom, którzy zamawiają u mnie instrumenty staram się wraz z cymbałami dać cząstkę entuzjazmu oraz pogodnego nastawienia do muzyki. Najpiękniejsze chwile są wówczas, gdy użytkownicy cymbałów, które wyszły spod mojej ręki , kontaktują się ze mną chwaląc sukcesami , przysyłają zdjęcia z koncertów, festiwali czy zwykłego grania na deptaku. Są też chwile zaskakujące takie jak odebranie telefonu z Bangkoku w sprawie zamówienia cymbałów ? pierwsza myśl jaka mi przyszła do głowy – ?moje cymbały na drugim końcu świata?.
Zapraszam do mojej pracowni (cymbałowni) wszystkich, którzy chcą zacząć przygodę z cymbałami.
Pochodzę z południowej części Lubelszczyzny. Moją rodzinną miejscowością jest niezwykle urokliwa i malowniczo położona nad źródłami małej rzeczki roztoczańska wieś Lubycza Królewska. Od dzieciństwa miałem wiele zainteresowań, wśród których była muzyka.
Odkąd sięga moja pamięć, zawsze towarzyszył mi dźwięk fletu. Już od najmłodszych lat próbowałem robić gwizdki z kory wierzbowej, dmuchać w cienkie łodygi niedojrzałych zbóż i traw oraz łodygi arcydzięgla, czy trzciny. To właśnie wtedy (tak sądzę po latach) zaczęła rodzić się fascynacja robienia czegoś z niczego.
Prawdopodobnie zamiłowanie do muzyki i instrumentów przeszło mi w genach. Obaj bracia mojej prababci robili skrzypce, tato w latach młodzieńczych grał na mandolinie i flecie, babcia na bębnie, a mama była solistką w zespole studenckim i od szkoły średniej do dziś śpiewa w chórze.
Moją pierwszą piszczałkę zbudowałem w podstawówce. Był to flet obustronnie otwarty. A jak do tego doszło? Otóż na podwórzu mojej babci, tuż przy źródełku, rozłożyli biwak członkowie zespołu Orkiestry św. Mikołaja z Lublina. Wśród gromadki dzieci, które z ciekawością otoczyły muzykujących studentów, byłem i ja. Młodzi ludzie byli niezwykle przyjaźnie do nas nastawieni. Właśnie wtedy nauczyli mnie robić flety ukośne z łodyg arcydzięgla. No i tak to się zaczęło.
Podstawy muzyki poznałem jeszcze w wieku szkolnym, uczęszczając do Ogniska Muzycznego w Lubyczy Królewskiej. W swojej rodzinnej miejscowości ukończyłem również technikum, w którym otrzymałem podstawową wiedzę stolarską (między innymi w zakresie tokarstwa). Wtedy też pojawiła się fascynacja związana z bębnami – djembe, conga, bongosy, które sam wykonywałem.
Budową instrumentów piszczałkowych bardziej poważnie zająłem się pod koniec szkoły średniej. Zbliżał się wówczas koncert Kwartetu Jorgi w Tomaszowie Lubelskim. Maciej Rychły w poszukiwaniu dzikiej, ?zielonej muzyki? był zawsze inspiracją do poszerzania tematyki związanej z dźwiękami z przeszłości. Sam koncert oraz rozmowa z Panem Maciejem przed Ich występem sprawiły, że większą uwagę skierowałem na ?muzykę korzeni?.
Po maturze wyjechałem na studia do Lublina. Od tamtej pory tutaj właśnie przebywam – jestem projektantem sieci energetycznych. Tutaj też zaczęła się moja ogromna fascynacja muzyką zespołu ?Osjan?, który łączył wszystko to, co było związane z moimi pasjami. Podczas licznych studenckich wyjazdów poznałem wielu ciekawych ludzi, dla których muzyka była czymś niezwykle istotnym. W plecaku, zamiast niekiedy niezbędnych rzeczy, zawsze miałem kilka piszczałek w rożnych tonacjach i małe bongosy, które w czasie długich studenckich wieczorów przy ognisku zawsze towarzyszyły naszej muzyce i śpiewom. Na jednym z takich wyjazdów poznałem Monikę- obecnie moją żonę, która dzielnie wspiera mnie w moich pasjach, pomimo, że często w całym domu są trociny i od czasu do czasu słyszę zdanie ?zobacz, co wbiło mi się w nogę?.
Tak, więc od około 15 lat wykonuję instrumenty. Na początku były to piszczałki sześciootworowe i fletnie pana. Później zacząłem budować fujary wielkopostne, dwojnice, ogromne fujary pasterskie i sałasznikowa, piszczałki dwu i trzyotworowe. Zdobyłem swoją pierwszą przedwojenną, żeliwną tokarkę, która swoją stabilnością przewyższa współczesne. Wtedy też zaczęły pojawiać się pierwsze i instrumenty związane z muzyką irlandzką między innymi whistler i flety poprzeczne. W międzyczasie nabyłem kolejne, bardziej precyzyjne tokarki, dzięki którym mogłem wykonywać instrumenty dwuczęściowe z możliwością dostrajania się do innych instrumentów. Połączenia te zwane z ang. slidy wymagają dokładności rzędu setnej części mm. Wykonywane są głównie z mosiądzu.
Od kilku lat zagłębiam się w tematykę fletów poprzecznych i dud. Przez ostatnie dwa lata wykonywałem rekonstrukcje fletów prostych, średniowiecznych – znalezionych podczas wykopalisk na terenach Polski. Zaszczytem dla mnie było to, że jako pierwszy mogłem usłyszeć dźwięki z przeszłości. Okazało się, że wszystkie flety nieźle stroiły. Mogłem poznać ich skale i możliwości. Flety te brały udział w pokazach na Uniwersytecie w Oxfordzie.
Zdjęcia z archiwum Marka Bzowskiego
Pomimo, że instrumenty buduję od wielu lat, to ciągle się uczę. Instrumenty pasterskie wykonuję tradycyjnymi metodami. Każdy flet pasterski ma swoją duszę, brzmienie i jest niepowtarzalny. Zdobieniem zajmuje się moja żona Monika (ja nie mam do tego cierpliwości). Prace przy wykonaniu jednej piszczałki trwają około 10 dni. W tym okresie drewno jest kilkakrotnie rozwiercane i impregnowane tak, aby nie wypaczało się w późniejszym użytkowaniu. Instrumenty pasterskie wykonuję z drewna bzu czarnego, jak również z drewna czereśni, jaworu, gruszy, jabłoni, czy śliwy, a flety poprzeczne również z twardszego drewna, jak grenadilla, mopane, bukszpan, palisander itp..
Przy wykonywaniu współczesnych instrumentów, jak whistle czy folkowe flety poprzeczne, korzystam z bardziej zaawansowanych urządzeń, jak precyzyjne tokarki, bądź wrzeciona CNC, dzięki którym mogę uzyskać dużą powtarzalność w brzmieniu.
Niestety, większość narzędzi związanych z wykonywaniem instrumentów, począwszy od wierteł, rozwiertaków czy dłut tokarskich, trzeba wykonywać samemu, co jest bardzo pracochłonne. Niejednokrotnie okazywało się, że 2 tygodnie pracy poszły na marne, gdy podczas hartowania, rozwiertak wyginał się w łuk i był do wyrzucenia. Od lat każdą wolną chwilę staram się poświęcać na doskonalenie swojego warsztatu.
Instrumenty wykonuję dla wielu grup, począwszy od zawodowych muzyków, osób rekonstruujących historię, grup terapeutycznych leczenia dźwiękiem, a skończywszy na osobach, które dopiero zaczynają swoją przygodę z muzyką. W tym okresie wykonałem niezliczoną ich ilość i tak naprawdę są już od dawna na każdym kontynencie.
Najwspanialsze dla mnie jest to (i chyba dla każdego twórcy), gdy po paru latach powracają te same osoby z prośbą o wykonanie kolejnych instrumentów, choć poprzednie brzmią tak samo dobrze.
A jakie mam dziś marzenia? Przede wszystkim pragnę zamieszkać z rodziną na wsi i mieć warsztat z prawdziwego zdarzenia, w którym swobodnie i bez żadnych ograniczeń mógłbym rozwijać swoje pasje. Pragnę budzić się rano i nie myśleć o tym, czy Lublin będzie dzisiaj zakorkowany i czy zdążę na czas w określone miejsce, tylko o tym, jak brzmieć będzie wykonany przeze mnie tego dnia instrument.
Chorobą muzyczną zaraziłem się prawdopodobnie od dziadka Kamila, który był wiejskim muzykantem i szczerozłotą rączką. Jego życiorys przypominał historie czarnych bluesmanów z delty Missisipi ? w dzień pracował w kopalnianym warsztacie, a nocą przygrywał na potańcówkach w oparach samogonu? Potrafił też zaklinać drewno i metal ? robił dla nas miecze, narty i proste instrumenty.
Objawy pojawiły się niespodziewanie wiele lat później. Najpierw była harmonijka ustna, i w ogóle, jakoś tak zawsze było mi na skróty do folku i bluesa. Stąd pewnie pomysł na pierwsze dwustrunowe diddley bow, które zbudowałem ze starego garnka, ręcznie wystruganego gryfu i paru drobiazgów z podarowanej gitary elektrycznej. Nie gra do dziś?
***
DaShtick to angielska nazwa celtyckich kijów grających. Legenda mówi, że kiedy Cuchulinn ukatrupił mitycznego ratlerka zwanego Psem z Culinn, użył jego jelit, jako strun do swojego mosiężnego kija do hurlinga (celtyckiej gry). Niestety, Instagram nie był wtedy znany w Irlandii, więc dowodów nie ma?
Współczesny pomysł na celtycki kij grający powstał w? Lidlu. Od jakiegoś czasu chodziła za mną gitara z pudełka po kubańskich cygarach i żeby ją zgubić wdepnąłem do supermarketu gdzie zobaczyłem jesionowy kij (hurl). Reszty można się domyślić?
Kijograje są w rzeczywistości 1, 2 lub 3 strunowymi gitarami slide, budowanymi na bazie oryginalnych kijów używanych do gry (lub edukacji, patrz Blitz z Jasonem Stathamem). Staram się używać tylko naturalnych materiałów, takich jak: kość, drewno szlachetne, skóra, miedź, mosiądz i szczery plastik. Jako że kijograje nie mają pudła rezonansowego musiałem je zelektryfikować. Przetworniki piezoelektryczne używane w gitarach elektro-akustycznych nadają się idealnie. Od niedawna montuję również przetworniki elektro-magnetyczne, ręcznie robione na zamówienie w Wiedniu (flatpups). Kijograj jest wszechstronnym instrumentem, na którym można grać za pomocą slide?u, młoteczka lub smyczka. Drewno jesionowe jest na tyle sprężyste, że można je wyginać podczas gry dla uzyskania rozmaitych efektów dźwiękowych. W połączeniu z kilkoma gadżetami gitarowymi radości nie ma końca? Zdobienie w dużej mierze zależy od zamawiającego, chociaż staram się raczej pozostawać w klimatach celtyckich. W barwionym bejcą spirytusową drewnie dłubię lub wypalam symbole i inicjały, wykorzystując często staro celtyckie pismo ogamiczne. Z resztą kijograj jaki jest, każdy widzi.
Pasjonat ? to chyba najbliższe mi określenie. Piszę też nuty i je gram. Zbieram też instrumenty, bo bez nich nie mógłbym realizować muzycznych planów. Zbiór instrumentów wzbogacam o instrumenty zbudowane własnoręcznie, by mieć możliwie duży wybór.
Około 2005 roku postanowiłem wrócić do wykonywania muzyki. Stworzyłem zespół Małe instrumenty, który wcześniej musiałem wyposażyć w specyficzne instrumentarium. Doposażam go do dziś ? I marzenia w tej sferze mam nieograniczone! Moje niezliczone inspiracje zasłyszanymi zjawiskami dźwiękowymi chciałbym obrócić w muzyczne konstrukcje ? tworzone własnoręcznie lub z udziałem wszystkich chętnych.
W poszukiwaniu ostatecznego kształtu moich fascynacji dźwiękowych, przyglądam się temu, co robią inni konstruktorzy, oglądam prace lutnicze z rozmaitych okresów i analizuję rozwiązania stosowane w instrumentach ludowych z różnych kultur, ale moje instrumenty nie pochodzą z konkretnych regionów. Są oryginalne, eksperymentalne (tak jest lub tak mi się wydaje!) Taki jest moim zdaniem zasadniczy sens budowy instrumentów ? rozwinąć szersze spektrum brzmieniowe, odkryć dźwiękowe nieoczywistości. I choć czasem stosuję rozwiązania znane od lat, w moich konstrukcjach osobiste jest najczęściej wszystko ? pomysł, wykonanie, materiały.
Trudno wymienić wszystkie instrumenty jakie wykonałem… Chyba nie potrafię tego zrobić. Powstało ich około 60 (czasem na jednych warsztatach powstaje 40.) Poza tym nazwy typu ?Tremolinium?, ?Fartofon? czy ?Basedes? niewiele mówią czytelnikowi?
Nad instrumentami pracuję dłużej lub krócej, czasem do kilku miesięcy. Raz przez kilka tygodni budowałem instrument, który ostatecznie nie gra. Jednak porażki traktuję na równi z sukcesem. Obecnie poświęcam instrumentom większą część mojego życia. Fascynuje mnie w nich to, że wydają dźwięki. Dzięki nim mogę tworzyć muzykę. Lubię wymyślać i budować, choć nie zawsze jest to łatwe i przyjemne – tak jak muzyka, które nie zawsze jest przyjemna i łatwa. Jeśli nawet przestaję się instrumentami zajmować, to zawsze tylko na chwilę…
Do tej pory nikt nie zamówił u mnie żadnego instrumentu. Ja również żadnego nie sprzedałem, ale zachęcam do budowy własnych konstrukcji i grania na nich. Jak na razie instrumenty robię dla siebie, ale muzykę dedykuję wszystkim.
———————————-
Paweł Romańczuk (ur.1975) – muzyk, kompozytor, od 2006 roku rozwija poszukiwania w dziedzinie nietypowych źródeł dźwięku. Założyciel wrocławskiej grupy Małe Instrumenty, w ramach której realizuje własne potrzeby artystyczne. Jest autorem muzyki do filmów, spektakli teatralnych. Buduje własne instrumenty, konstrukcje grające, tworzy instalacje dźwiękowe. W 2010 roku opublikował pierwsze opracowanie historii toy piano. W 2013 napisał podręcznik „Domowe eksperymenty z instrumentami muzycznymi” wydany wraz z albumem Małych Instrumentów „Samoróbka”, poświęcony edukacji w zakresie własnoręcznego budowania eksperymentalnych instrumentów muzycznych.
Prowadzi warsztaty, prezentacje, wykłady i wystawy związane z instrumentami i eksperymentami dźwiękowymi.
Przygodę z instrumentami zacząłem w latach 60-tych XX wieku kiedy jako młody chłopak wykonałem swoją pierwszą gitarę basową. Moją największą życiową pasją jest muzyka ludowa oraz rekonstrukcja i budowa tradycyjnych instrumentów muzycznych.
Na początku lat 90-tych za namową redaktora Polskiego Radia Mariana Domańskiego rozpocząłem poszukiwania informacji na temat suki biłgorajskiej, by później podjąć się rekonstrukcji tego unikatowego instrumentu smyczkowego. Przez kolejne lata dzięki swojemu uporowi, samozaparciu i miłości do muzyki, metodą prób i błędów starałem się odtworzyć ten instrument. Pierwszy egzemplarz suki biłgorajskiej zaprezentowałem podczas widowiska obrzędowego ?Wigilia?, zorganizowanego przez Muzeum Etnograficzne w Warszawie, w grudniu 1993 r. W roku 1994 otrzymałem nagrodę specjalną za rekonstrukcję suki na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu, w tym samym roku wystąpiłem również na koncercie ?Pieśń ojczystej ziemi. Idą kolędnicy? w Filharmonii Narodowej.
Przez następne lata jako lutnik-amator doskonaliłem swój warsztat. Kolejnym instrumentem, który zrekonstruowałem były skrzypice płockie (fidel płocka). Później przyszedł czas na basy trzystrunne, mazanki oraz oktawki, gęśle. Wszystkie wspomniane tu instrumenty są dłubane z jednego kawałka drewna. Na bazie swoich kilkunastoletnich doświadczeń stworzyłem Pracownię Instrumentów Ludowych w Janowie Lubelskim. Zbudowałem ich dotychczas kilkadziesiąt. Oprócz wymienionych powyżej instrumentów smyczkowych, wykonuję również bębenki jednostronne z brzękadłami, tzw. ?sitkowe? oraz większe, dwustronne barabany. Należy nadmienić, iż wszystkie, nawet najdrobniejsze elementy instrumentów tworzę sam, łącznie z obręczami, okuciami i brzękadełkami do bębnów, czy kołkami do instrumentów strunowych. Sam robię również smyczki. Wykorzystuje przy tym tradycyjne techniki i narzędzia, takie jak np. falownica do formowania łubów.
Zdjęcia z archiwum Zbigniewa i Krzysztofa Butrynów
Wykonane przeze mnie instrumenty znajdują się m.in. w zbiorach Muzeum Instrumentów Ludowych w Szydłowcu, Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie oraz Fundacji Kresy 2000 Domu Służebnego Polskiej Sztuce Słowa Muzyki i Obrazu. Prezentowane były na różnych wystawach w Polsce jak i za granicą m.in. w Bangkoku. Na instrumentach z mojej pracowni grają także muzycy nurtu folkowego (m.in. Kapela Drewutnia, Kapela ze Wsi Warszawa, Orkiestra św. Mikołaja) i zespoły folklorystyczne (ZTL UMCS w Lublinie, ZPiT Uniwersytetu Gdańskiego).
Przy budowie instrumentów pomaga mi syn Krzysztof, który przejął ode mnie również umiejętność gry na suce. Razem od roku 2007 prowadzimy Szkołę Suki Biłgorajskiej, w ramach której uczymy adeptów gry na instrumentach, jak również organizujemy spotkania ze śpiewakami i muzykantami z regionu Roztocza Zachodniego (m.in. letni Festiwal muzyki tradycyjnej ?Na rozstajnych drogach?). Działalność edukacyjną prowadzimy zarówno ?u siebie? jak i w kraju, przy okazji warsztatów muzyki tradycyjnej, odbywających się w ramach: Taborów Domu Tańca, Festiwalu ?Oj Wiosna, Ty Wiosna?, ?Pograjek?, organizowanych przez ZG STL w Lublinie, czy klubu festiwalowego ?Tyndyryndy? przy Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu. Bierzemy również udział w spotkaniach w szkołach i przedszkolach, na których prezentujemy instrumenty oraz muzykę naszego regionu regionu.