Marek Bzowski – zwany Wilkiem Stepowym

Tagi: , , , , , , ,

 

Pochodzę z południowej części Lubelszczyzny. Moją rodzinną miejscowością jest niezwykle urokliwa i malowniczo położona nad źródłami małej rzeczki roztoczańska wieś Lubycza Królewska. Od dzieciństwa miałem wiele zainteresowań, wśród których była muzyka.

Odkąd sięga moja pamięć, zawsze towarzyszył mi dźwięk fletu. Już od najmłodszych lat próbowałem robić gwizdki z kory wierzbowej, dmuchać w cienkie łodygi niedojrzałych zbóż i traw oraz łodygi arcydzięgla, czy trzciny. To właśnie wtedy (tak sądzę po latach) zaczęła rodzić się fascynacja robienia czegoś z niczego.

Prawdopodobnie zamiłowanie do muzyki i instrumentów przeszło mi w genach. Obaj bracia mojej prababci robili skrzypce, tato w latach młodzieńczych grał na mandolinie i flecie, babcia na bębnie, a mama była solistką w zespole studenckim i od szkoły średniej do dziś śpiewa w chórze.

Moją pierwszą piszczałkę zbudowałem w podstawówce. Był to flet obustronnie otwarty. A jak do tego doszło? Otóż na podwórzu mojej babci, tuż przy źródełku, rozłożyli biwak członkowie zespołu Orkiestry św. Mikołaja z Lublina. Wśród gromadki dzieci, które z ciekawością otoczyły muzykujących studentów, byłem i ja. Młodzi ludzie byli niezwykle przyjaźnie do nas nastawieni. Właśnie wtedy nauczyli mnie robić flety ukośne z łodyg arcydzięgla. No i tak to się zaczęło.

Podstawy muzyki poznałem jeszcze w wieku szkolnym, uczęszczając do Ogniska Muzycznego w Lubyczy Królewskiej. W swojej rodzinnej miejscowości ukończyłem również technikum, w którym otrzymałem podstawową wiedzę stolarską (między innymi w zakresie tokarstwa). Wtedy też pojawiła się fascynacja związana z bębnami – djembe, conga, bongosy, które sam wykonywałem.

Budową instrumentów piszczałkowych bardziej poważnie zająłem się pod koniec szkoły średniej. Zbliżał się wówczas koncert Kwartetu Jorgi w Tomaszowie Lubelskim. Maciej Rychły w poszukiwaniu dzikiej, „zielonej muzyki” był zawsze inspiracją do poszerzania tematyki związanej z dźwiękami z przeszłości. Sam koncert oraz rozmowa z Panem Maciejem przed Ich występem sprawiły, że większą uwagę skierowałem na „muzykę korzeni”.

Po maturze wyjechałem na studia do Lublina. Od tamtej pory tutaj właśnie przebywam – jestem projektantem sieci energetycznych. Tutaj też zaczęła się moja ogromna fascynacja muzyką zespołu „Osjan”, który łączył wszystko to, co było związane z moimi pasjami. Podczas licznych studenckich wyjazdów poznałem wielu ciekawych ludzi, dla których muzyka była czymś niezwykle istotnym. W plecaku, zamiast niekiedy niezbędnych rzeczy, zawsze miałem kilka piszczałek w rożnych tonacjach i małe bongosy, które w czasie  długich studenckich wieczorów przy ognisku zawsze towarzyszyły naszej muzyce i śpiewom. Na jednym z takich wyjazdów poznałem Monikę- obecnie moją żonę, która dzielnie wspiera mnie w moich pasjach, pomimo, że często w całym domu są trociny i od czasu do czasu słyszę zdanie „zobacz, co wbiło mi się w nogę”.

Tak, więc od około 15 lat wykonuję instrumenty. Na początku były to piszczałki sześciootworowe i fletnie pana. Później zacząłem budować fujary wielkopostne, dwojnice, ogromne fujary pasterskie i sałasznikowa, piszczałki dwu i trzyotworowe. Zdobyłem swoją pierwszą przedwojenną, żeliwną tokarkę, która swoją stabilnością przewyższa współczesne. Wtedy też zaczęły pojawiać się pierwsze i instrumenty związane z muzyką irlandzką między innymi whistler i flety poprzeczne. W międzyczasie nabyłem kolejne, bardziej precyzyjne tokarki, dzięki którym mogłem wykonywać instrumenty dwuczęściowe z możliwością dostrajania się do innych instrumentów. Połączenia te zwane z ang. slidy wymagają dokładności rzędu setnej części mm. Wykonywane są głównie z mosiądzu.

Od kilku lat zagłębiam się w tematykę fletów poprzecznych i dud. Przez ostatnie dwa lata wykonywałem rekonstrukcje fletów prostych, średniowiecznych – znalezionych podczas wykopalisk na terenach Polski. Zaszczytem dla mnie było to, że jako pierwszy mogłem usłyszeć dźwięki z przeszłości. Okazało się, że wszystkie flety nieźle stroiły. Mogłem poznać ich skale i możliwości. Flety te brały udział w pokazach na Uniwersytecie w Oxfordzie.

« 1 z 2 »

Zdjęcia z archiwum Marka Bzowskiego

Pomimo, że instrumenty buduję od wielu lat, to ciągle się uczę. Instrumenty pasterskie wykonuję tradycyjnymi metodami. Każdy flet pasterski ma swoją duszę, brzmienie i jest niepowtarzalny. Zdobieniem zajmuje się moja żona Monika (ja nie mam do tego cierpliwości). Prace przy wykonaniu jednej piszczałki trwają około 10 dni. W tym okresie drewno jest kilkakrotnie rozwiercane i impregnowane tak, aby nie wypaczało się w późniejszym użytkowaniu. Instrumenty pasterskie wykonuję z drewna bzu czarnego, jak również z drewna czereśni, jaworu, gruszy, jabłoni, czy śliwy, a flety poprzeczne również z twardszego drewna, jak grenadilla, mopane, bukszpan, palisander itp..

Przy wykonywaniu współczesnych instrumentów, jak whistle czy folkowe flety poprzeczne, korzystam z bardziej zaawansowanych urządzeń, jak precyzyjne tokarki, bądź wrzeciona CNC, dzięki którym mogę uzyskać dużą powtarzalność w brzmieniu.

Niestety, większość narzędzi związanych z wykonywaniem instrumentów, począwszy od wierteł, rozwiertaków czy dłut tokarskich, trzeba wykonywać samemu, co jest bardzo pracochłonne. Niejednokrotnie okazywało się, że 2 tygodnie pracy poszły na marne, gdy podczas hartowania, rozwiertak wyginał się w łuk i był do wyrzucenia. Od lat każdą wolną chwilę staram się poświęcać na doskonalenie swojego warsztatu.

Instrumenty wykonuję dla wielu grup, począwszy od zawodowych muzyków, osób rekonstruujących historię, grup terapeutycznych leczenia dźwiękiem, a skończywszy na osobach, które dopiero zaczynają swoją przygodę z muzyką. W tym okresie wykonałem niezliczoną ich ilość i tak naprawdę są już od dawna na każdym kontynencie.

Najwspanialsze dla mnie jest to (i chyba dla każdego twórcy), gdy po paru latach powracają te same osoby z prośbą o wykonanie kolejnych instrumentów, choć poprzednie brzmią tak samo dobrze.

A jakie mam dziś marzenia? Przede wszystkim pragnę zamieszkać z rodziną na wsi i mieć warsztat z prawdziwego zdarzenia, w którym swobodnie i bez żadnych ograniczeń mógłbym rozwijać swoje pasje. Pragnę budzić się rano i nie myśleć o tym, czy Lublin będzie dzisiaj zakorkowany i czy zdążę na czas w określone miejsce, tylko o tym, jak brzmieć będzie wykonany przeze mnie tego dnia instrument. 

 

Kontakt

Marek Bzowski
e-mail: wilk.stepowy@interia.pl
fujarek.ovh.org
www.flute.pl – w budowie 

Krzysztof Busk

Kim jestem? Jest we mnie wszystkiego po trochu.

Muzykiem, bo mam za sobą etap regularnych studiów z zakresu fortepianu, organów, chorału gregoriańskiego, zasad harmonii itp. W domu Ojciec – perkusista weselny – uczył mnie gry na perkusji i pierwszych akordów na gitarę.

Muzykantem, bo jednak wielu rzeczy nauczyłem się sam, podpatrując innych oraz przeszukując tzw. źródła.

Twórcą instrumentów, ponieważ kiedy wykonuję nawet najprostszą fujarkę, to jest to jednak „moja” fujarka, która jest efektem tylko moich błędów i „patentów”.

Kolekcjonerem. Moja żona Karolina mówi, że mam w domu muzeum instrumentów różnych i jest we mnie trochę „gadżeciarza”.

Pasjonatem, z dużą dozą szewskiej pasji! Pasja niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny i chociaż emocje nie są moją mocną stroną, to nie wyobrażam sobie, by bez pasji można było – po raz setny zacinając się dłutem – wciąż robić swoje.

Przygodę z instrumentami zacząłem od marzeń i lekcji muzyki w szkole podstawowej, na których (poza grą na cymbałkach i śpiewaniem pieśni patriotycznych). Pani Od Muzyki uczyła nas grać na flecie prostym. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, że kiedyś będę robił takie flety. Potem przeszedłem oczywiście zawieruchę wieku dojrzewania, słuchałem punk rocka, reggae itp. Aż wreszcie wziąłem udział w warsztatach z Maciejem Rychłym podczas Festiwalu Skrzyżowanie Kultur. Jest on nietuzinkową i charyzmatyczną postacią. Przyszedł wtedy na zajęcia z wiązką rdestu, z którego zrobiłem swój pierwszy instrument. To Maciej Rychły pokazał mi, jak zrobić prosty instrument z pojedynczym stroikiem. Poza tym nie miałem jednego nauczyciela. Podczas takich wydarzeń, jak Targowisko Instrumentów, spotykam ludzi, z którymi wymieniam się doświadczeniami i którzy mniej lub bardziej chętnie dzielą się ze mną swoją wiedzą. Potem trzeba iść do swojego kącika, żeby zepsuć mnóstwo materiału. Dopiero za którymś razem udaje się zrobić dobry instrument, a potem, robiąc kolejny, doskonali się własne umiejętności.

Oprócz tego źródłem wiedzy może też być internet – zwłaszcza jeśli chodzi o fujarki. Natomiast wiedzę lutniczą i dotyczącą lir korbowych przekazał mi głównie Paweł Kowalcze, lutnik z Chabówki. Pośrednio uczyłem się także od Staszka Nogaja i Lucjana Kościółka.

Robię przede wszystkim fujarki i piszczałki z czarnego bzu, proste instrumenty trzcinowe, pojedynczo stroikowe. Trudno jest precyzyjnie określić region, z jakiego pochodzą, ze względu na ich pewnego rodzaju uniwersalność. Na przykład prosty, trzcinowy instrument w Turcji jest znany jako sipsi, w Europie Wschodniej jako dutka, żalejka, w Egipcie arghul, na Sardynii launeddas. Istnieją między nimi drobne różnice konstrukcyjne, ale zasada działania i źródło dźwięku są takie same. Podejmowałem też próby wykonania chińskiego guanzi, instrumentu z podwójnym stroikiem, a w planach mam albokę. Do tej pory zrobiłem wiele fujarek i piszczałek z czarnego bzu, fujar sześciootworowych, dwojnic, fujar pasterskich i prostych trzcinowych, a także kavale mołdawskie, kilkanaście klarnetów bambusowych i jedną lirę korbową. Nad instrumentem pracuję od kilku do kilkunastu dni.

W tej chwili moim celem jest profesjonalizacja wykonywanych przeze mnie instrumentów i rozszerzenie „oferty” przede wszystkim o liry korbowe i dudy. Można u mnie zamówić fujarki z czarnego bzu, dwojnice, sopiłki, trzcinowe instrumenty pojedynczostroikowe, bambusowe klarnety, kaval mołdawski, fujary bezotworowe. Kilka miesięcy temu (i za sprawą mojego kolegi, Huberta Połoniewicza, który wykonuje przepiękne fidele kolanowe, np. suki biłgorajskie) z zamówieniem na wykonanie kilku „polskich” fujarek zwróciło się do mnie Muzeum Instrumentów Muzycznych w Phoenix, w Arizonie. To dla mnie wielka promocja i powód do dumy, że moje instrumenty znalazły się w Stanach Zjednoczonych. Galeria Zamawiających jest zróżnicowana. Zamawiają u mnie „poważni” muzycy, ale również amatorzy, szukający (pozornie) niewymagającego instrumentu na tzw. dobry początek.

Mam nadzieję, że w każdym wykonanym instrumencie przekazuję jednocześnie kawałek historii, tradycji i ciut mnie samego. Lubię myśleć o sobie jak o „nośniku tradycji”, ale określiłbym siebie przede wszystkim rzemieślnikiem.

 

Kontakt:

Krzysztof Busk

Warszawa

Sulejkowska (Grochów)

e-mail: krzysztof.busk@gmail.com

tel. kom.: 509 232 512

https://www.facebook.com/KarolinaiKrzysztof/photos