Marcin Żekało

Tagi: 

Jestem amatorem, twórcą-pasjonatem, czasem muzykantem? kocham instrumenty wszelakiego rodzaju, gram amatorsko na gitarach, ukulele. Jednak to z japońskim bambusowym fletem shakuhachi jestem związany najsilniej.

Shakuhachi jest instrumentem wciąż bardzo mało znanym w Polsce. Moja przygoda z tym bambusowym fletem zaczęła się od mozolnych poszukiwań? niestety nie było mnie stać na profesjonalne japońskie instrumenty, a w Polsce nie znalazłem nikogo, kto tworzyłby bambusowe flety. Jednak w dobie internetu można znaleźć wiele podpowiedzi, więc zacząłem sam robić shakuhachi. Po drodze spotkałem ludzi zafascynowanych shakuhachi, muzyków i twórców, którzy wspierają nadal mnie swoim doświadczeniem. Odnalazłem także w dalekim Tokio swojego mistrza, który obdarował mnie oryginalnymi fletami i wciąż cierpliwie przekazuje mi tajniki tradycyjnych japońskich utworów honkyoku ?  

Praca nad każdym fletem to długi proces, powolny, prawdziwa manufaktura. Podobnie jest z opanowaniem trudnej sztuki grania  na shakuhachi. Dźwięk fletów bambusowych dojrzewa i zmienia się w czasie, najbardziej jednak zależy od doświadczenia grającego, jego nastroju? myślę, że każdy grający poszukuje własnego brzmienia i dźwięku własnego oddechu. W moim przypadku, zarówno granie jak i tworzenie fletów to swoista medytacja, rozwijanie uważności i odnajdywanie spokoju.

Instrumenty wykonuję prostymi, tradycyjnymi metodami, jednak przenika do nich część mojej słowiańskiej duszy. Każdy instrument traktuję indywidualnie i osobiście, ponieważ każdy bambusowy flet jest niepowtarzalny. Staram się poświęcić temu jak najwięcej wolnego czasu, a moim marzeniem jest własna pracownia bambusa na pełny etat ? i oczywiście podróż do Japonii.

Pracuję głównie z bambusem, materiałem o wydaje się nieskończonej ilości zastosowań. Wciąż je odnajduję i poza tworzeniem shakuhachi próbuję swoich sił z innymi bambusowymi instrumentami, takimi jak indyjskie bansuri i inne flety orientalne, indyjski jednostrunowy gopichand. Pomysłów i inspiracji nie brakuje – robię też bambusowe ramy i osprzęt do roweru, a na inne bambusowe projekty też przyjdzie czas ?

W swojej pracy staram się ciągle mieć na uwadze słowa doświadczonych twórców : przy tworzeniu shakuhachi nie przywiązuj się ani do sukcesów ani do porażek, jedne i drugie przyjmuj z pokorą jako naukę. Za każdym razem przystępuj do tworzenia z umysłem początkującego, na świeżo, z radością i fascynacją. Im szybciej zaczniesz to robić, tym więcej czasu na to poświęcisz ?

Do zobaczenia po drodze,

Marcin

KONTAKT

Marcin Żekało
Żywnego 23/96
02-701 Warszawa

Telefon: +48 604627913
marcinzekalo@gazeta.pl
manufakturabambusa@gmail.com
www.facebook.com/manufakturabambusa
whisperybamboo.blogspot.com
www.facebook.com/marcin.zekalo

 

 

 

 

Andrzej Zembrowski

Tagi: 

Urodziłem się 10 listopada 1965 r w Dzierzbach. Od wczesnego dzieciństwa interesowałem się wyrobem różnego rodzaju gwizdków lub trąb z kory wierzbowej. Około 15 roku życia zacząłem rzeźbić w drewnie lipowym. Zaczynałem od rzeźbienia scyzorykiem , i tak wykonałem kilka małych rzeźb, które mam do dnia dzisiejszego. Pierwsze dłuta rzeźbiarskie kupiłem w Ciechanowcu. Przez wiele lat nie miałem możliwości realizacji swojej pasji, gdyż praca zawodowa i prowadzenie gospodarstwa rolnego pochłaniały zbyt wiele czasu.

Stan zdrowia moich rodziców zmusił mnie do rezygnacji z pracy zawodowej, więc każdą wolną chwilę poświęcałem rzeźbieniu. Za namową mojej żony Doroty zacząłem wyrzynać przy pomocy piły spalinowej rzeźby do ogrodu, materiałem są pnie olszynowe. Rzeźbię postacie i figury zwierząt w desce topolowej lub lipowej, wycinam zwierzęta, ptaki, maski w stylu sztuki afrykańskiej.

W okresie zimowym  postanowiłem spróbować swoich sił i wykonać ligawkę. Pierwsza ligawka była z olchy, kolejne z gałęzi sosnowych i jedna z czarnego bzu. Oglądając film z konkursu gry na ligawkach w Ciechanowcu zainteresowały mnie przywiezione przez górali słowackich fujary pasterskie mierzące ponad 170 cm. Postanowiłem wykonać podobny instrument z drzewa czarnego bzu. Pierwsze próby były nie udane, aż wreszcie powstał grający instrument o długości około 120 cm. Największy problem był z narzędziami, więc musiałem spawać odpowiednie świdry ślimakowe do ręcznego przewiercania otworu w gałęzi czarnego bzu.

Tak rozwija się moja pasja i powstają coraz to nowe rzeźby i instrumenty grające. Ligawki wykonuję od trzech lat. Oglądając zamieszczony na YouTube filmik z 1982r. zrobiłem pierwszą ligawkę .Na początku moich prac miałem problem z odpowiednimi narzędziami najlepsze są kowalskiej roboty, śledząc aukcje internetowe zakupiłem kilka odpowiednich dłut jak również bardzo stare świdry ślimakowe. Okres zimowy jest najlepszy do gromadzenia materiału więc wycinam gałęzie na ligawki które po odpowiednim  wysuszeniu  są przydatne do dalszej pracy.

Czarny bez z którego wyrabiam fujary i fujarki jest ogólnie dostępny w naszym rejonie w starożytności był rośliną magiczną i świętą, teraz jest uważany jako chwast. Gałęzie czarnego bzu po przewierceniu suszę w kotłowni przy piecu,  końce niepokryte korą smaruję smarem do łożysk aby w trakcie suszenia nie popękały.  

No Images found.

Andrzej Zembrowski
Dzierzby Szlacheckie 23
08-304 Jabłonna Lacka
tel. 692 266 754
andrzejzembrowski@gmail.com
Link do profilu na Facebooku

Kuba Miedziarek

Tagi: 

 Moja przygoda z T drum’ami rozpoczęła się w 2011 roku. Zainteresowanie steel tongue drum’ami pojawiło się w momencie kiedy poznałem szwajcarski instrument Hang. Zafascynowało mnie jego brzmienie, kiedy po raz pierwszy usłyszałem solówkę w wykonaniu Manu Delago. Ze względu na wysokie koszty zakupu tego instrumentu zacząłem poszukiwania tańszej alternatywy i tak pojawiły się steel tongue drum’y.

Pierwszy instrument wykonałem z butli po gazie metodą prób i błędów, podpierając się informacjami znalezionymi w sieci. Dzięki pomocy mojego wuja, Artura Ratajczaka udało się rozpocząć produkcję T drum’ów przy wykorzystaniu maszyn, budując je od podstaw. Jest on odpowiedzialny za proces technologiczny, nacięcia wypalane są laserowo, zachowując dużą precyzję wykonania.

Dzięki życzliwości ludzi wspierających mój projekt zrealizowany poprzez portal polakpotrafi.pl udało się sfinansować wykonanie 10 instrumentów, które zostały przekazane na rzecz Domu Pomocy Społecznej w Poznaniu, prowadzonego przez siostry Serafitki. Podopieczni placówki mogą korzystać z instrumentów na zajęciach prowadzonych przez muzykoterapeutę.  

Obecnie udało się wykonać ponad 50 egzemplarzy. Każdy z instrumentów traktowany jest indywidualnie, starając się odpowiedzieć na oczekiwania osoby zainteresowanej, odnośnie brzmienia oraz sposobu wykończenia bębna. To również inna, ciekawa historia oraz radość z tego, że kojące drgania mogą komuś umilać rzeczywistość. Wykonuję grawerowane w blasze motywy graficzne oraz staram się odkrywać różne sposoby zdobienia. Poszukuję różnych form, które mogą posłużyć do budowy instrumentu. Wykonałem egzemplarze
z patelni typu wok, czy klap od śmietników ulicznych. Moim marzeniem jest zrobienie hand pan’a typu Hang i mam nadzieję, że któregoś dnia uda się je zrealizować.

Zdjęcia z archiwum Kuby Miedziarka

Kontakt

Kuba Miedziarek
Leszno

669761987
kuba.miedziarek@gmail.com
tdrum.wordpress.com
www.facebook.com/Tdrum3

Wojciech Wieconkowski

Tagi: , , , , , , ,

Muzyka jest moją pasją odkąd pamiętam.  Jako dziecko grałem na pianinie, lecz nauki tej nie kontynuowałem. Po dłuższej przerwie zainteresowania skierowały mnie ku bębnom. W 2000 roku z pomocą wujka ? mistrza renowatora zrobiłem pierwszy bęben de-jambe.  W 2004 rozpocząłem przygodę z bębnami ramowymi ? tzw. szamańskimi.

Po ukończeniu studiów na etnologii powróciłem do warsztatu, który pozostał po wujku i już sam zgłębiałem budowanie instrumentów. Około 2012 roku z własnej potrzeby zrobiłem mój pierwszy flet północno-amerykański. Rok później pierwszą małą harfę celtycką (metalowo ? strunową).

Kocham grać na instrumentach i budować je. Obecnie jestem zaangażowany w dwa projekty muzyczne (m.in. ?Muzyka Źródła?) i prowadzę regularne zajęcia z użyciem dźwięku, jako jednej z technik wewnętrznego rozwoju. Gdy nie gram, konstruuję instrumenty, ponieważ  wiele z nich służy w muzykoterapii i i pracy rozwojowej. Wytwarzanie każdego instrumentu jest procesem wielopoziomowym. Każdy bęben to inny duch, każdy flet śpiewa własną unikalną pieśń. Dlatego przekazując komuś instrument, tak naprawdę przekazuję towarzysza na dalszą drogę wiodącą tajemnicami życia. Jest to dla mnie wielka radość.

Obecnie w mojej pracowni Metaphoric Tools, która mieści się w Redzie, konstruuję kilka rodzajów instrumentów: bębny szamańskie, flety północno-amerykańskie (tzw. flety miłosne), harfy celtyckie. Budowę każdego z tych instrumentów zgłębiałem sam, posiłkując się literaturą, stosując metodę prób i błędów oraz po prostu podążając za własną intuicją. Każdy instrument wykonywany jest z wielką uwagą dla szczegółów, stosowanego materiału i warstw wykończeniowych.  Flety, tak jak i harfy, wykonywane są z twardego drewna z lokalnych lasów lub drewna odzyskanego, natomiast bębny mają  przeważnie obręcz brzozową.  Rezultatem jest unikalny i niepowtarzalny instrument, który można zamówić w mojej pracowni Metaphoric Tools.

Uwielbiam  ten moment kiedy flet wydaje pierwszy dźwięk ? jeszcze nie nastrojony, ale już ma swoją indywidualną barwę. Moment, gdy mogę usłyszeć pierwszy dźwięk nowego bębna  – to jak pierwsze spotkanie z nową istotą?

Wojciech Wieconkowski

Zdjęcia z archiwum Wojciecha Wieconkowskiego

 

Kontakt

Wojciech Wieconkowski

Pracownia Metaphoric Tools

 Rumia
Tel. +48 662 657 142
www.metaphorictools.co.uk
facebook.com/metaphorictools/
www.youtube.com/metaphorictools

Paweł Wójcik

Tagi: ,

Muzyką i instrumentami zajmuję się od zawsze. Ukończyłem szkołę w specjalizacji monter instrumentów dętych w Warszawie. Rogami sygnałowymi zajmuję się od 1995 roku. Na początku zrobiłem głośno grającą sygnałówkę-piszczałkę z metalowym stroikiem ze zwykłego rogu krowiego. Potem z większego rogu udało mi się zrobić naturalną sygnałówkę z trąbkowym ustnikiem, na której można było wygrać już kilkanaście dźwięków. Obecnie moje rogi sygnałowe są bogato zdobione miedzią, mosiądzem, srebrem, posiadają płaskorzeźby i doskonale grają.

Jestem czynnym muzykiem. Gram na akordeonie oraz flecie w Kapeli Abalienatus muzykę dawną w jazzowo – folkowym brzmieniu. Instrumenty z mojej pracowni brały udział m. in.  w polskiej wersji „Quo vadis” i w serialu „Rodzina statystycznych”.

Zdjęcia z archiwum Pawła Wójcika

 

Kontakt

Pracownia Instrumentów Pawła Wójcika
Częstochowa – Wyczerpy Górne
mail: instrumenty-naprawa@wp.pl
galeria zdjęć – link

Kamil Owczarski

Muzykiem jestem od dziecka. Bawiłem się muzyką, tworzyłem ją na komputerze jak to dzieciak 13/14 lat. Nie powiem każdy miał swoje lata młodości, bycia nastolatkiem. Ah.. trudna młodzież to byłem w 100% ja. Potem nadeszła era rytmu. Pamiętam to jak dziś 🙂 kiedy pierwszy raz uderzyłem w bęben. To było TO. Coś więcej niż elektroniczna muzyka na komputerze. To był czysty rytm który trzeba było opanować. W tedy jeszcze nie wiedziałem jak potoczy się moje życie. Totalny spontan, odejście od barykady systemu i pójście własną okrężną drogą. Podróż przez życie, takie ?Into the wild? w mojej osobie. Grając na bębnach, robiąc Fire Show odkrywałem coraz więcej technik bycia tu na tej ziemi jak i duchowości, podążania drogą inną niż standardowy człowiek. Tak krocząc przez życie spotykałem na swojej drodze ludzi. Od takich normalnych ludzi uzależnionych od tego całego zgiełku systemu, po ludzi wielkich wiar, religii, duchowości, szamanów i wiele wiele innych niesamowitych barwnych postaci w które zwykły szary człowiek nie koniecznie by uwierzył i mógł by stwierdzić że jestem chory psychicznie i powinienem się leczyć :). Tak wierzę że poprzez muzykę możemy się łączyć z istotami z poza naszej planety. Poprzez rytm, dźwięk, WIBRACJĘ.

Grając na bębnie czujemy tętno rytmu. Ale co dalej? Dźwięk wibracyjny. Czysta energia. Tu na mojej drodze ukazał się kolejny instrument. Ah to było to. Anglia, piękna podróż 2013 rok. Lato. Warringhton i ten sklepik. W sumie stragan. Tam właśnie pokazała mi się didgeridoo w prawdziwej postaci! Było tam wiele bambusowych didgeridoo. WSZYSTKIE BYŁY PIĘKNE, ale ten jedna? Wybierając sobie moją pierwszą w życiu didgeridoo nie wiedziałem co robię. Ten dźwięk tak we mnie uderzył jak by ktoś nie huknął i powiedział – Kamil! To jest to czego szukasz! Odrazu na niej zagrałem. Nikt nigdy wcześniej nie mówił mi jak grać na tym instrumencie ja po prostu to wiedziałem. Tak jakbym po prostu musiał sobie to przypomnieć, to było właśnie to uczucie.

I tak w moim życiu nastał dźwięk. Wibracja, modulacja, okrzyki, połączenie na innym poziomie z matką naturą. W pracowni kiedy tworzymy nasze instrumenty, robimy to jak byśmy czarowali. Rozmawiamy z drzewami, pytamy się ich. Jakim instrumentem byś chciał być. A może tak a może inaczej. 100% konwersacja z Matką Naturą. Potem kiedy gramy na tym instrumencie oddajemy cześć Matce Naturze, drzewom, ptakom i zwierzętom w podziękowaniu za to co nam dały. Pracownia jest dla nas czymś więcej niż pracą nad instrumentami. To czasem naprawdę ciężka praca nad samym sobą. Czasem zabawa a czasem tak nas ręce bolą.. hehehe,  że naprawdę jest to bardzo ogromny ból. Pamiętam to jak by to było wczoraj, pomijając to że znowu ręce bolą od podbijaka 🙂 jak robiłem chyba 6 didgeridoo pod rząd. To było coś naprawdę wielkiego. Wszystkie didgeridoo z dębu a ręce tak mnie bolały że łyżeczki nie potrafiłem wziąć do ręki i kawę posłodzić. Ale to był dobry ból. Satysfakcja, spełnienie marzeń. Od małego wiedziałem że będę robił coś więcej niż tylko pracował. Będę artystą. I od tego właśnie jest dla mnie pracownia, jest to moje marzenie. A co nas napędza? Właśnie marzenia. Czasem ludzie piszą do mnie zamawiając swój pierwszy instrument w życiu i mówią to moje marzenie. A ja wiem że dzięki spełnieniu własnego, mogę się im odwdzięczyć spełniając ich własne. Taka jest nasza pracownia didgeridoo Owczar art. Jesteśmy rodziną szamanów (ja i moja narzeczona Paulina). Kochających to co robimy instrumenty które leczą, uzdrawiają, uspokajają i odstresowują was.

Zapraszamy do naszej pracowni tak samo na stoisku jak i do naszego domu. Jeśli masz jakieś pytania. Chcesz się nauczyć grać lub dobrać odpowiedni instrument na swoje potrzeby. Służymy chętnie pomocą.

Kamil Owczarski
Pracownia didgeridoo Owczar art
Tel: 530-304-722
Fan Page na FB

Bartosz Żłobiński

Tagi: ,

Fisharmonia to dziś instrument niemal zapomniany. Nieraz trzeba z nim zapoznawać nawet osoby wykształcone muzycznie. Trudno w to uwierzyć, zważywszy na fakt, iż jeszcze 100 lat temu był to najpopularniejszy instrument do domowego muzykowania, często używany również w mniejszych kościołach i w kaplicach, jako godne zastępstwo dla organów piszczałkowych. W 1909 r. w samym USA używano około 5,3 mln fisharmonii (a więc jedna przypadała na 17 osób).

Zmiany kulturowe ? a właściwie upadek kultury ? w XX w., który wiązał się m.in. z odejściem od tradycji wspólnego grania i śpiewania w rodzinnym gronie (na rzecz bardziej prymitywnej rozrywki, np. gapienia się w telewizor) wraz z rozpowszechnieniem się organów elektronicznych sprawił, że fisharmonia stała się dziś już właściwie instrumentem historycznym.

Również dla mnie długo pozostawała niemal legendarna. Wiedziałem, że mój dziadek posiadał jedną, którą odziedziczył po swoim ojcu, lecz był zmuszony ją sprzedać jeszcze zanim się urodziłem. Tylko z encyklopedii znałem taki instrument, który brzmi podobnie do organów, też ma klawiaturę, miechy i registry, ale dźwięk powstaje dzięki metalowym języczkom jak w akordeonie. No i ma takie charakterystyczne pedały, które się naciska, żeby poruszać miechami.

Dopiero całkiem niedawno ? jakby przypadkowo, choć wiem, że przypadki nie istnieją ? miałem okazję przeprowadzić renowację pierwszego takiego instrumentu. Wszyscy byli zdumieni żywym, czasami wręcz ?mistycznym?, brzmieniem, którego nie podrobi żadna elektronika.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Od zawsze miałem zamiłowanie w naprawianiu wszystkiego. Muzyką i instrumentami również zajmowałem się niemal odkąd pamiętam. Na pewno pomocne było moje wykształcenie ? ukończyłem z wyróżnieniem akustykę na Politechnice Wrocławskiej ? i lubię stale uczyć się czegoś nowego zwłaszcza z literatury, z którą zapoznaję się stale w kilku językach. Kolejne renowacje przeprowadzałem z coraz większą wprawą aż byłem w stanie przywracać stan instrumentu praktycznie taki, jak w  dniu, kiedy opuszczał fabrykę.

Stosuję materiały i metody możliwie zbliżone do tych używanych przez firmy produkujące fisharmonie wiek temu. Za wszystkim stoją solidne podstawy naukowe. Mam w swym dorobku wystąpienie dotyczące fisharmonii na XVI Międzynarodowym Sympozjum Inżynierii i Reżyserii Dźwięku. Obecnie pracuję nad pracą doktorską, której tematyka będzie obejmować, mówiąc najprościej, zagadnienie komputerowej symulacji drgań języczków, jakie występują we fisharmoniach  i w piszczałkach języczkowych.

Mam nadzieję, że moje starania przyczynią się do ponownego spopularyzowania fisharmonii tak, by instrumenty, które obecnie niszczeją na strychach, w garażach i w zakrystiach, ponownie zabrzmiały pełnym głosem zarówno na salonach, zacieśniając więzi rodzinne i towarzyskie, jak i w kościołach, na większą chwałę Bożą.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

zdjęcia z archiwum Bartosza Żłobińskiego

 

KONTAKT

Bartosz Żłobiński
ul. Jaskółcza 42
43-100 Tychy

www.fisharmonie.pl
kom: 663 620 669
mail: bartosz.zlobinski@gmail.com
Fisharmonie na FB

Basso Diviola

Tagi:  Mój pierwszy instrument zrobiłem dosyć późno. Miałem 22 lata i pamiętam, że na jednym z festiwali folkowych zetknąłem się z instrumentami budowanymi ze starych puszek, desek i różnych śmieci. Wtedy bardzo chciałem grać na violi basowej, a że na prawdziwą gambę nie było mnie stać to postanowiłem spróbować swoich sił jako lutnik. Przez całe wakacje siedziałem w piwnicy i ze sklejki, kilkudziesięciu śrubek i różnych śmieci zbudowałem coś, co ważyło 10 kilogramów i wydawało nawet niezłe dźwięki. Dla mnie liczyło się tylko to, że dało się na tym grać. Ten instrument towarzyszył mi przez następne lata domowego grania, osłuchiwania się z repertuarem i zbierania nut. Tak było do czasu kiedy nie zachciało mi się czegoś lżejszego, lepiej brzmiącego i przede wszystkim mającego 7 strun. Teraz jak sobie o tym myślę to dochodzę do wniosku, że gdybym wtedy zbudował 7 strunową violę to być może nie wydarzyłoby się nic z tego co mam teraz. Skoro potrzeby motywują do działania to wygląda na to, że uratowała mnie jedna struna. Kiedy przerabiałem pokój w moim mieszkaniu na pracownię nie myślałem jeszcze o robieniu viol z prawdziwego zdarzenia. Początkowo planowałem jak najmniejszym kosztem zrobić coś pomiędzy moim pierwszym instrumentem a prawdziwą violą. Potem w jakimś dziwnym przypływie odwagi i natchnienia stwierdziłem że przeskoczę ten etap i pójdę na całość. Chyba to był moment kiedy na dobre zaczął się mój proces rozwoju, nabywania doświadczenia i stawania się twórcą viol. Myślę że będzie trwał do końca mojego życia. Nie mam żadnego formalnego wykształcenia w tym kierunku i nie uczyłem się u nikogo. Sam zacząłem stopniowo gromadzić narzędzia, materiały, zdjęcia, nagrania. Odwiedzałem różne muzea i prywatne kolekcje, chodziłem na koncerty i oglądałem z bliska instrumenty. Kupowałem plany i robiłem własne rysunki techniczne. Mam to szczęście że sam nauczyłem się grać na violi i myślę że to także niezwykle ważne narzędzie w warsztacie lutnika. Rodzinę tych zapomnianych na ponad 200 lat instrumentów zacząłem poznawać na długo przed zajęciem się lutnictwem. Stopniowo odkryłem niesamowitą różnorodność form i brzmień. W zależności od okresu historycznego, kraju i panującej w nim mody viole przyjmowały przeróżne kształty i rozmiary. Miały różne skale i były budowane z wielu gatunków drewna. Jedne były zupełnie surowe a inne były, i często są nadal, misternie zdobionymi dziełami sztuki. Dla mnie to ogromna płaszczyzna i bogactwo środków do wyrażania siebie i szukania spełnienia. Mogę się czuć jak stwórca, bo ze starego i martwego kawałka drewna tworzę żywy byt mający swoją osobowość, zdolny do wywoływania emocji i cieszący oko i ucho. Mam bardzo osobisty stosunek do moich viol. Nadaje im imiona, staram się codziennie na nich grać żeby ich brzmienie nie „zasnęło”. W końcu to moje córki.

Zdjęcia z archiwum Basso Diviola

KONTAKT: couchhokku@gmail.com . http://goldenviol.tumblr.com Basso Diviola na FB

   

Dawid Bednarek – El Cajon

Tagi:

Jestem rówieśnikiem „Bohemian Rapsody” i chyba dlatego nie mogę być obojętny na dźwięki. W moim życiu muzyka odgrywa dużą, czasami najważniejszą rolę. Jestem od niej uzależniony. Gitary, bębenki, kazu czy organki zawsze były w moim domu. Choć nie jestem wirtuozem, muzykowanie sprawia mi niesamowitą przyjemność.

Kiedyś Stachu M. pokazał mi swój instrument, który dostał w prezencie. Prostota jego wykonania i możliwości zafascynowały mnie do tego stopnia, że zapragnąłem też sobie coś takiego zrobić. I zaczęło się…  Pierwszy cajon nabyłem w sklepie, taki do samodzielnego montażu. Kiedy go złożyłem, nasze dwa koty były święcie przekonane, że zbudowałem im nowy domek i w nim zamieszkały… Kolejne cajony to już instrumenty zaprojektowane przeze mnie.

W mojej pasji wspierają mnie ludzie, którzy doskonale znają się na tym, co robią. Piotr, który jest świetnym stolarzem udziela mi rad w kwestiach konstrukcyjnych i przygotowuje materiał według moich projektów. Dave pomaga w wykonaniu mechanicznych elementów stroików sprężyn, które później montuję w niektórych cajonach. Asia, artystka z Lublińca oraz Christian, bawarski malarz i grafik, pomagają w zdobieniu, m.in. techniką decoupage i airbrush. Zdjęcia moich instrumentów oraz Muzyków na nich grających w pełni profesjonalnie wykonują Kinga i Jarek z Atelier Fotografii. Oczywiście niewiele bym zrobił bez wsparcia mojej Żony i trzech Synów, którzy cierpliwie (choć zdarza się też, że nie)  znoszą moje stukanie w salonie :-). Oni również pomogli wybrać odpowiednie logo do moich instrumentów. Kuba fotografował mnie przy pracy i przy testach.

Jeżeli chodzi o testy jakości, wytrzymałości i przydatność instrumentów do różnych stylów muzyki mam bardzo ułatwione zadanie, gdyż wraz z małżonką Iwoną prowadzimy muzyczny Klub Kleks, często odwiedzany przez wspaniałych muzyków z Polski i z zagranicy. Oni właśnie, jak również publika i goście koncertów, są najlepszymi testerami mojej pracy. Doświadczenia z koncertów czy jam session są niezwykle cennym materiałem przy kolejnych projektach. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie podpatruję innych twórców i producentów, ale w tej chwili jest to już bardziej szukanie inspiracji i cudzych „błędów”, niż materiału do kopiowania. 

Moje instrumenty są dedykowane zarówno osobom, które swoją przygodę z muzyką zaczynają, jak i dla tych już muzykujących.   Naturalnie każdy perkusista szuka innego brzmienia, czegoś innego oczekuje, to właśnie jest powodem, dla którego ciągle szukam, zmieniam, poprawiam i próbuję.  Budowanie cajona, który zastąpi perkusję podczas akustycznego grania, wymaga jak najdokładniejszego wyselekcjonowania „dołu” i „góry”. Cajony do RNB to znów coś innego. Innym oczekiwaniom muszą też sprostać te dla graczy flamenco.  Przy budowie ściśle określonej już linii bardzo ważnym i niezwykle trudnym do osiągnięcia elementem jest powtarzalność. Tutaj wymagana jest duża dokładność i odpowiedni dobór materiałów. 

Zdjęcia z archiwum Dawida Bednarka

Moje marzenie w tej dziedzinie? Właśnie się spełnia, trwa. Należę do tych szczęśliwców, którym dane jest robić to, co kochają. Jestem wdzięczny za to. Mam plany, których realizacja jest właśnie tym spełniającym się marzeniem, dającym niesamowitą satysfakcję z każdym kolejnym wykonanym instrumentem, z każdym nowym projektem.

Momenty najpiękniejsze i klęski sromotne…

Jakiejś poważnej klęski związanej z cajonami nie przeżyłem, więc chyba jest jeszcze przede mną. Ale jakoś specjalnie mnie to nie martwi. Tym bardziej, że doświadczyłem wielu wzruszających momentów. Najpiękniejszym był ten, kiedy pewien ceniony nie tylko w Polsce i nie tylko przeze mnie perkusista zgodził się na przetestowanie moich instrumentów, po czym wskazał na jeden z nich i stwierdził, że tego szukał. Zrobiliśmy wtedy sesję zdjęciową, a Maciek został twarzą El Cajon. Moją pracę docenił profesjonalista, dla którego niebawem zacznę budować nowy, wymyślony wspólnie cajon.

Moja pracownia mieści się w piwnicach Klubu Kleks w Lublińcu. Tam też odbywają się testy i prezentacje instrumentów.

Kontakt

 Dawid Bednarek – El Cajon
Klub Kleks
 Lubliniec
Tel.  +48 791 768 941
www.elcajon.pl
elcajon na FB

Piotr Matlok

Jestem inżynierem, stolarzem, budowlańcem, tatą czwórki wspaniałych dzieci. Mieszkam w kilku miejscach pomiędzy Polską a Norwegią. Jakiś czas temu zafascynowały mnie flety Indian Ameryki Północnej. Zafascynowały i uwiodły mnie dźwiękiem, bogactwem kształtów, kolorów i znaczeń.

W dzisiejszym świecie trudno się zatrzymać. Cywilizacja przyspieszyła. Człowiek coraz częściej staje się oddanym trybikiem korporacji, kapitalistycznego rynku, wykreowanych konsumenckich potrzeb. Oddala się od natury. Brakuje mu czasu, by na chwilę spojrzeć w głąb siebie, usłyszeć muzykę duszy, niepowtarzalny dźwięk, własną wibrację. Jednak, żeby tego doświadczyć, potrzebujemy wewnętrznego spokoju, w którym możemy usłyszeć odpowiedzi na pytania zadawane światu, a które nosimy w sobie. Sam bywam takim trybikiem zatopionym w problemach codzienności. Na szczęście, kiedy odkryłem flet, przekonałem się, że spotkanie ze sobą jest możliwe. Muzyka daje radość, wycisza i uspokaja, pozwala przywrócić równowagę. Natomiast tworzenie instrumentu daje poczucie sprawczości, autokreacji dobrych zmian. Pobudza do działania. Dlaczego flet indiański? Flet północno-amerykańskich Indian to instrument, który wspiera kontakt z naturą, pozwala na wyrażenie całego spektrum emocji, równoważy energię kobiecą i męską. Związany z żywiołem powietrza jest jednym z najmocniejszych szamańskich instrumentów. Flety tworzę z cedru, drzewa w wielu tradycjach uważanego za potężne źródło energii i mocy.

fot. z archiwum Piotra Matloka

Zdjęcia z archiwum Piotra Matloka

Kontakt
Piotr Matlok
piotr.matlok@yahoo.no