test

[Best_Wordpress_gallery id=”394″ gal_title = „Bafia Staszek – filmy”]

trttrtrtr

Święch Maksymilian

tagi: , , ,

Jestem samoukiem. Chciałem budować organy odkąd pamiętam. Chyba zawsze bardziej pociągała mnie złożoność i podobieństwo do ludzkiego organizmu tego niezwykłego instrumentu niż gra na nim. Pierwsze próby konstruowania prostych drewnianych mechanizmów (klawiatura pedałowa do domowego pianina, na którym uczyłem grać się od wczesnego dzieciństwa) podjąłem w szkole podstawowej. Kiedy miałem trzynaście lat, zapragnąłem samodzielnie zbudować cały instrument z piszczałkami. Przez następne lata podejmowałem kolejne próby, których efekt doprowadzał mnie do frustracji.

No Images found.

fot. z archiwum Maksymiliana Święcha

Iskrą, która rozpaliła płomień świadomej fascynacji organami był kontakt z XIX-wiecznym instrumentem Carla Volkmanna z mysłowickiego Kościoła Ewangelicko-Augsburgskiego ap. Piotra i Pawła. Za pozwoleniem organisty Mirosława Bliwerta siadałem do organów przed niedzielnym nabożeństwem, a kiedy on sam akompaniował już do liturgii, ja zaglądałem do środka instrumentu. Kiedy po raz pierwszy, w wieku 11 lat, wszedłem na drewnianą galerię z dwudziestogłosowym mechanicznym instrumentem o strzelistym prospekcie, z dwumanuałowym kontuarem i opisanymi gotycką czcionką manubriami, poczułem się jak w innym świecie. Po otwarciu bocznych drzwi szafy instrumentu zobaczyłem trakturę organów i blat z wałkami skrętnymi. I oszalałem. Nie rozumiałem wtedy, jak można było skonstruować tak skomplikowany, trójwymiarowy mechanizm, który działał bezawaryjnie ponad sto lat. Kontakt z tą, właściwie nienaruszoną od czasów budowy, zabytkową materią wywarł na mnie ogromny wpływ.

fot. z archiwum Maksymiliana Święcha

W 2007 roku zostałem przyjęty do Salezjańskiej Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej w Lutomiersku. Uczęszczając do liceum muzycznego, skupiłem swoje zainteresowania na muzyce dawnej i wykonawstwie historycznym. Gry na organach uczył mnie mgr Michał Olszewski. Pobierałem również dodatkowo lekcje klawesynu u mgra Łukasza Prajsnara. W 2012 roku skończyłem naukę w Salezjanów w Lutomiersku i rozpocząłem studia w Akademii Muzycznej im. Ignacego Jana Paderewskiego w Poznaniu, dołączając do klasy klawesynu prof. Marii Banaszkiewicz-Bryły. W Poznaniu, posiadając pełną swobodę i przestrzeń twórczą, udało mi się wreszcie skonstruować pierwszy pozytyw. Grając na nim, wziąłem udział w licznych projektach uczelnianych: wokalnych, wokalno-instrumentalnych, kameralnych i orkiestrowych. Czas studiów był dla mnie czasem intensywnych eksperymentów na różnych polach. Budowałem pozytywy, wykonywałem pracę kopisty-edytora, reperowałem klawesyny, realizowałem basso continuo, przygotowałem także i poprowadziłem operę (rekonstrukcja i przygotowanie „Antreprenera w Kłopotach” Wojciecha Bogusławskiego/ Domenico Cimarosy w ramach f. „Opera Know How”). W 2016 uzyskałem tytuł magistra sztuki. Moja praca dyplomowa „Klawiatura XVII-wiecznego klawesynu na przykładzie utworów Girolama Frescobaldiego i Johanna Jacoba Frobergera” opublikowana została na łamach Notesu Muzycznego (Akademia Muzyczna im. Kiejstuta i Grażyny Bacewiczów w Łodzi).

Dylemat wyboru drogi – praktykujący muzyk czy konstruktor historycznych pozytywów – towarzyszył mi przez wiele lat. Kiedy kończyłem studia, nie chciałem wiązać przyszłości z warsztatem i budowaniem instrumentów. Perspektywa samotnej pracy w jednym miejscu napełniała mnie lękiem. Zdecydowałem sprzedać maszyny i narzędzia gromadzone przez ponad pięć lat za pomocą których zbudowałem trzy instrumenty. Zainwestowałem we własny klawesyn i postanowiłem skupić się na muzyce. Stałem się posiadaczem dużego włoskiego instrumentu i skierowałem uwagę na muzykę włoską i polską. Interesowała mnie zwłaszcza ta z przełomu XVI i XVII wieku. Na kopii klawesynu Honforia Guarraciniego nagrałem między innymi cztery albumy: Clavicembalisti XVII (dzięki wsparciu crowfoudingowemu Polak Potrafi); de Lyublyn (wsparty przez Miasto Lublin); Sprezzatura Nuova oraz Adam of Wągrowiec – Ricercatae et Fantasiae (zrealizowany ze Stypendium Artystycznego Marszałka Województwa Wielkopolskiego). Koncertowałem na nim ze stworzonym wspólnie z kolegami ze studiów zespołem Musica Graciana. Guarracino towarzyszył mi także podczas recitalu zrealizowanego przez Telewizję Polską, w ramach „Sceny Klasycznej” TVP Kultura Barbary Schabowskiej.

fot. z archiwum Maksymiliana Święcha

Decyzja o porzuceniu pracy nad budową instrumentów nie dawała mi spokoju. W 2018 roku podświadomie czując, że zrobienie poważnej kariery muzycznej nie jest mi pisane, zapragnąłem zamknąć się ponownie w swojej pracowni. Dokonałem wyboru. Rezygnując z bycia muzykiem, poświęciłem się pracy w charakterze budowniczego. Odnajduję w niej spełnienie i artystyczną samorealizację. Od tego momentu na nowo poszerzam swoje możliwości warsztatowe, dążąc do nieustannego podnoszenia jakości i wartości moich dzieł.

W pracy opieram się na historycznych wzorcach, stosując jednocześnie własne rozwiązania techniczne. Sięgam do literatury specjalistycznej, zbiorów fotograficznych, zasobów muzealnych i badam instrumenty z epoki, a jednocześnie staram się być zorientowanym we współczesnej, wysoce zaawansowanej technologii pracy z drewnem. Dokładam starań, aby każdy robiony przeze mnie instrument był lepszy od poprzedniego. Świadomość tworzenia przedmiotów wprawiających ludzi w zachwyt, daje mi siłę do działania.

Kontakt:

Maksymilian Święch

Poznań
maksymilianswiech[at]gmail.com
+48 723 428 604
open hours
monday: 11:00 – 16:00
tuesday – friday: 8:00 – 15:00
www.maksymilianswiech.com
FB
YouTube
Instagram

Radosław Malisz

tagi: , , , , , , , , , , , ,

Jestem Radosław Malisz, mówią na mnie Radziu i robię instrumenty muzyczne.

Moja przygoda z lutnictwem zaczęła się w 2008 roku, kiedy jako młody kuc chciałem grać heavy-metal i imponować koleżankom. Jak to często bywa w takich sytuacjach: pobudki szlachetne, ale kieszenie puste, a co za tym idzie, brak narzędzia wykonawczego. Rozwiązanie nasunęło się samo. Skoro ni ma piniędzy, żeby kupić, to trzeba zrobić. Tak też się stało. Urodziłem pierwszy instrument – elektryczną gitarę. Ta biała V-kształtna abominacja obecnie wzbogaca kolekcję mojego znajomego i zbiera kurz. 

Wszystkie zdjęcia we wpisie pochodzą z archiwum Radka Malisza

Niewątpliwy i ogromny wpływ na moją twórczość miał i nadal ma mój ojciec Jan, któremu zawdzięczam większość umiejętności i wiedzy o tym, jak nie dać się zabić maszynom stolarskim. 

Na koncie mam przeróżne instrumenty: gitary (elektryczne, klasyczne, basowe), skrzypce, basy ludowe, kontrabas, ukulele, liry korbowe, fujarki. Aktualnie skupiam się głównie na lirach korbowych – są zdecydowanie ciekawsze i bardziej egzotyczne od np. gitarek. 

Wszystkie moje dzieła (no prawie wszystkie) są autorskimi projektami. Nie kopiuję, tylko wymyślam. Nie odnajduję większego sensu w powielaniu już znanych instrumentów. Wolę wypływać na nieznane wody. Ryzykowne, ale jest większa frajda. To trochę tak jak z graniem. Można grać coś, co już ktoś wymyślił, lub tworzyć nowe melodie. Dopóki moja głowa rodzi pomysły, dopóty będę kombinował. Choć niejednokrotnie to, co robię, wykracza poza przyjęty kanon i nie spotyka się z poklaskiem konserwatywnych środowisk. Moją przyszłość w zawodzie wyobrażam sobie w następujący sposób: zasiadam na złotym tronie z akordeonów w blasku wiecznej sławy i chwały, dzierżąc lirę korbową. A i jeszcze chciałbym w kosmos polecieć 🙂 

Jeśli ktoś z Was chciałby pomóc mi w realizacji moich hehe, marzeń, poprzez zakup moich wytworów, to zapraszam do kontaktu. 

Radziu

Kontakt:
tel. 791 156 279
e-mail knys.basses@gmail.com 

facebook/Radoslaw.malisz
facebook/Knys Instruments

Mark Kudriashov

 

, , , , , , , , ,

Jestem muzykiem, tancerzem, wynalazcą. 

Moja przygoda z instrumentami zaczęła się kiedy miałem 3 lata i rodzice postanowili wysłać mnie do szkoły muzycznej na naukę gry na blokflecie. Później, w wieku 7 lat, był saksofon. Równocześnie rozpocząłem naukę gry na fortepianie. Moim marzeniem była wtedy gra na harfie i celeście, ale w szkole, do której zacząłem chodzić, nie było możliwości nauki gry na tych instrumentach. Wraz z nabywaniem umiejętności grania, zaczęły pasjonować mnie mechanika, akustyka i samo działanie instrumentów. 

Poszukiwania artystyczne doprowadziły mnie w końcu do organów i skonstruowanego później ligularionu – instrumentów, dla których rzuciłem grę na saksofonie (mimo że byłem w tym dobry). Z organami spotkałem się tuż po przyjeździe do Polski, w gimnazjum, i na początku nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Wszystko zmieniło się, kiedy rodzice dostali w prezencie płytę z muzyką jazzową graną na organach piszczałkowych. Wprawiła mnie w absolutny zachwyt i zmieniła bieg życia. Bardzo chciałem grać taką właśnie muzykę na organach. Niestety, kiedy uczyłem się w szkole muzycznej, a i później na studiach, nie pozwalano mi jej wykonywać. Zwłaszcza w kościele. No i kościelne instrumenty same w sobie też nie przypadły mi do gustu. Od początku liceum, systematycznie, bo dzień po dniu eksperymentowałem w wolnym czasie z budowaniem piszczałek oraz naprawami i modyfikacjami własnych instrumentów (np. z pianinem). Chciałem stworzyć instrument, który usatysfakcjonuje mnie i będzie inspirować. W tym celu odbywałem też liczne podróże, podczas których poznawałem i badałem rozmaite organy w Polsce i zagranicą. 

Zacząłem tworzyć instrumenty przede wszystkim dla siebie. Byłem niezadowolony z fabrycznych pół jakości i braku różnorodności, który wynikał z nadmiernego przywiązania do tradycji. Uczyłem się sam. Wiedzę zdobywałem z wielu źródeł. Dopytywałem budowniczych, oglądałem instrumenty. Dwukrotnie skończyłem szkołę muzyczną II stopnia, a to pomogło mi ukształtować gust muzyczny. W praktyce twórczej korzystam z odkryć współczesnej nauki (np. chemii i biologii, które studiowałem i fizyki, którą się interesuję). Łamię schematy, staram się spojrzeć z różnych stron. 

Buduję małe organy, pozytywy, czelesty i ligulariony. Wymyśliłem i stworzyłem swój autorski ligularion. Razem z przyjacielem – Krzysztofem Strzeleckim buduję też klawikordy.  

W planach jest także harfa pedałowa. Marzy mi się dokończenie moich jazzowych organów. 

Do tej pory zrobiłem 16 instrumentów: portatyw, pozytyw szkatulny, 5 ligularionów, pozytyw jazzowy, 2 klawikordy (razem z Krzysiem), dzwonki chromatyczne, wind chimes, czelestę. Eksperymentuję też z tworzeniem i strojeniem mis tybetańskich. Można u nas zamawiać klawikordy, struny do nich, pozytywy i czelesty. 

Jak długo pracuję nad instrumentem? Dotąd, dopóki instrument jest u mnie w warsztacie.   W pracy staram się ciągle rozwijać. Kiedy robi się coś artystycznego, zawsze dąży się do doskonałości. Lecz prawdziwa doskonałość nie istnieje. Zawsze można zrobić coś lepiej… Zazwyczaj wracam do swoich instrumentów wielokrotnie – coś poprawiam, udoskonalam. Nie jestem fabryką, dla mnie szybkość pracy się nie liczy. Każdy instrument potrzebuje  swojego czasu, żeby dojrzeć. Są instrumenty, które robię już 8-10 lat i wciąż znajduję coś,   co można poprawić. 

Instrumenty, o ile zrobione są z duszą, mają w sobie niezwykłą moc. Ta moc sprawia, że chce się do nich wracać (pomimo tego, że mnogość prac, których się podejmuję i ich skomplikowanie powodują, że czasem chcę z tym skończyć). Najpiękniejszym dla mnie zdarzeniem, było uruchomienie pozytywu, o którym kilka lat marzyłem, a następnie kilka lat  budowałem.

Instrument nie jest dla mnie zwykłym przedmiotem. To swego rodzaju portal – niezwykły i uduchowiony twór, który pomaga rozwijać się i zharmonizować, wznosić podczas grania ponad codzienne sprawy i odnajdywać w odległych rzeczywistościach własnego umysłu. 

Każdy twórca jest bardzo ważny, potrzeby. Gusta ludzi są różne, więc im nas więcej, tym lepiej, bo każdy tworzy inną jakość.

Kontakt:
facebook.com/mark.kudriashov/
605 594 067

marek.kud@gmail.com

Jacek Krupa

tagi: , ,

Jestem artystą lutnikiem.

Wychowałem się w Zakopanem, 100 metrów od Krupówek. Tam, gdzie dzisiaj są „Równie Krupowe”, moja rodzina miała pole, na którym pasły się owce i krowy. Jako dziecko dorastałem na podwórkach ulicy Piłsudskiego. 

Instrumenty „na poważnie” buduję od 1985. Wykorzystuję głównie jawor i świerk – przede wszystkim z Bieszczad i z Podhala. Do tej pory zrobiłem ponad 100 instrumentów: skrzypce,  altówki, basy i wiolonczele.  W tym ponad 80 skrzypiec. Pracuję przede wszystkim na modelu Stradivariusa np. 1728 Milanolo oraz moim ulubionym: Guarneri del Gesu 1745. Instrumenty zamawiają u mnie profesjonalni muzycy, muzycy z naszego regionu oraz młodsi i starsi uczniowie.

Pojedynczemu instrumentowi poświęcam minimum 2-3 miesiące. W instrumentach zaklinam swoją pasję – energię, wiedzę i 40 letnie doświadczenie lutnicze. Bywam zmęczony, ale to jest takie pozytywne zmęczenie. Jak odetchnę,  przychodzi radość. Radość z tworzenia. Wiadomo, są też niepowodzenia i momenty klęski. Kiedyś miałem prawie gotową wiolonczelę. Klient na dniach miał po nią przyjechać, a ja zabierałem się właśnie do jej uzbrajania. Spadła z haka! Roztrzaskała się… To był moment nieuwagi. W sekundy kilka miesięcy pracy poszło na marne. Wszystko musiałem robić od nowa…

fot. Bartosz Krawczak

Marzę o tym, żeby zrobić kwartet tj. zespół 4 instrumentów z jednego materiału. Materiał już mam. Właśnie zaczynam budowę

Nie jestem jedynym lutnikiem w mojej rodzinie. Jest nas więcej. Jest mój starszy brat Antoni i jego synowie –  Krzysiek i Marcin, z którymi brat prowadzi pracownię lutniczą w Poznaniu. Ważni są dla mnie inni twórcy. Spotykamy się w swoim gronie – poprzez związek, ale również na rozmaitych targach i festiwalach. Bardzo lubię imprezę Targowisko Instrumentów w Warszawie. Byłem też na jesiennej edycji w 2020 roku. Mimo pandemicznych warunków było bardzo fajnie. Uwielbiam wyjazdy do Cremony, mekki dobrych instrumentów i lutników

fot. Bartosz Krawczak

Artysta Lutnik – Jacek Krupa , Zakopane .
Pracownia lutnicza
34-500 Zakopane
Piłsudskiego 2a ( salon pokazowy )
oraz
34-511 Kościelisko , ul Gronik 12 ( pracownia )

Tel : +48 602 446 010
krupajacek@onet.eu
facebook.com/jacekkrupalutnik

Link do słuchowiska na Spotify
„Z wizytą w pracowni lutniczej artysty Jacka Krupy z Zakopanego”

Jan Halicki i Andrzej Ostrowski

Tagi: , , , ,

Cała przygoda z gitarami i ogólnie z instrumentami zaczęła się jeszcze w czasach szkolnych. Graliśmy po różnych zespołach na różnych instrumentach. Zjeździliśmy z różnymi projektami Polskę wzdłuż i wszerz. W połączeniu z pasją do tworzenia w drewnie droga była jasna. 

Pracownię Gitar stworzyliśmy w dobie rozwijającego się w Polsce lockdownu. Budową i naprawą instrumentów zajmowaliśmy się już wcześniej w innych miejscach ale w maju 2020 przyszedł czas na postawienie swojej własnej pracowni gdzie możemy realizować najśmielsze pomysły co do budowy czy renowacji i naprawy instrumentów.

Myśl była jedna – stworzyć przestrzeń, w której muzycy klasyczni, ludowi, rozrywkowi ale i amatorsko grający znajdą pomoc i profesjonalną opiekę nad ich instrumentami. Zależało nam też na tym, żeby miejsce, które tworzymy było otwarte na nieraz szalone i karkołomne pomysły co do modyfikacji i tworzenia instrumentów nie zamykając się w ramach konkretnego zakresu usług serwisowych.

Janek i Andrzej – jesteśmy pasjonatami wszystkiego co ma struny i progi oraz aktywnymi muzykami. Andrzej jest absolwentem Technologii Drewna na SGGW w specjalności Konserwacji Drewna Zabytkowego, szeroko pojętym lutnictwem zajmuje się do czasów pracy dyplomowej, która dotyczyła sezonowania drewna rezonansowego. Janek – założyciel wielu projektów muzycznych, z wykształcenia realizator dźwięku i fotograf.

W naszej pracowni naprawiamy i serwisujemy gitary klasyczne, akustyczne, elektryczne, basowe, ukulele, mandoliny, przeróżne instrumenty ludowe i egzotyczne – ogólnie wszelkie chordofony szarpane. Specjalizujemy się również w renowacjach wiekowych instrumentów oraz w budowie ukulele.

Pracownia Gitar znajduje się na warszawskim Ursynowie – tu spędziliśmy większość życia i tu też postanowiliśmy prowadzić naszą działalność związaną z szeroko pojętym lutnictwem i techniką gitarową.

fot. by Jan Halicki i Tomasz Tołłoczko

Adres:
Pracownia Gitar
ul. Pasaż Stokłosy 11
02-787 Warszawa
tel: 572-831-524
facebook.com/PracowniaGitar
PracowniaGitar@gmail.com

Andrzej Czernik Gracka

Tagi: , , , , , ,

Urodziłem się w 1963 roku na Podhalu. Już jako dziecko interesowałem się artystyczną obróbką drewna, swoje pierwsze kroki stawiałem w pracowni ojca. W 1983 roku ukończyłem Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem na wydziale lutnictwa. W 1987 roku, po zaprezentowaniu zrobionych przeze mnie instrumentów, otrzymałem akredytację od Związku Polskich Artystów Lutników i stałem się tym samym członkiem stowarzyszenia. Od tego momentu nieprzerwanie oddaję się swej pasji – budowie instrumentów.

Buduję instrumenty na zamówienie i dostosowuję się do indywidualnych potrzeb instrumentalistów. Tworzę skrzypce, altówki, wiolonczele oraz góralskie instrumenty ludowe i smyczki. Wykonuję też dzieła historyczne z rzeźbionymi główkami. Moje prace cechują się wyrównanym, ale wyrazistym tonem. Przy kompozycji lakieru posługuję się paletą ciepłych barw. Do tej pory wykonałem około 200 instrumentów.

fot. z archiwum Andrzeja Czernika Gracki

W latach 2004 – 2005 odbyłem praktykę w Stanach Zjednoczonych w renomowanej amerykańskiej firmie prowadzącej sprzedaż instrumentów oraz zajmującej się ich renowacją. Zdobyte tam umiejętności z zakresu konserwacji oraz ich ustawiania (set-up) pozwoliły mi na nowo spojrzeć na konstrukcję instrumentów. Obecnie jestem w trakcie przygotowań mych prac na międzynarodowe konkursy we Włoszech.

Nabyte umiejętności związane z budową nowych instrumentów i naprawą starych, pogłębiałem przez lata, uczestnicząc w licznych seminariach lutniczych. Teraz staram się je przekazywać młodym adeptom lutnictwa. Nie posiadam wykształcenia pedagogicznego, ale organizuję praktyki w dziedzinie lutnictwa, na których w miarę możliwości, udostępniam swoją pracownię i służę posiadaną wiedzą. Dzieje się tak już od kilku lat w okresie wakacji.  Podczas warsztatów można posłuchać muzyki wykonywanej na instrumentach z mojej pracowni, a warunki klimatyczne i przyrodnicze pozwalają na rozmaite aktywności fizyczne. Mogę przyjąć na praktykę maksymalnie 2 osoby. Budowa nowego instrumentu jest procesem długotrwałym, dlatego też praktyki rozłożone są na kilka sezonów (lat ), aż do ostatecznego przygotowania instrumentu do gry

fot. z archiwum Andrzeja Czernika Gracki

Andrzej Czernik-Gracka
ul. Wierch Buńdowy 
34-530 Bukowina Tatrzańska
tel. +48 18 207 81 06
tel. +48 796 539 025
email: andrzej.czernik@hotmail.com

 

Grzegorz Korzeniec

tagi: , , , , , , , , , , , , ,

Jestem twórcą instrumentów, muzykiem. A także informatykiem. Jestem pasjonatem. Głęboko wierzę, że każdy stworzony jest do życia w miłości, harmonii, zdrowiu i dostatku. Oczywiście, w sercu każdego z nas, droga do tego jest zawiła i pełna niespodzianek. Niektórzy budują drogowskazy pomocne w odnalezieniu tych właściwych ścieżek. Takie stawiam sobie teraz wyzwanie. 

Tworzę okaryny. W ciągu ostatnich kilku lat wykonałem ich już ponad tysiąc. Oprócz okaryn buduję gongi, konchy, misy dźwiękowe i rozmaite gwizdki, w tym: meksykańskie gwizdki śmierci (starożytne instrumenty budzące niepokój swoim brzmieniem) oraz peruwiańskie gwizdki wodne (Vassijas Silbadoras) tj. wazy wypełnione wodą, naśladujące dźwiękiem ptaki oraz inne zwierzęta.

Zawsze zastanawiało mnie, jak to się dzieje, że muzyka i dźwięki potrafią budzić emocje? 

Spokój, radość, kreatywność. Dlaczego muzyka wywołuje dobry nastrój? Dlaczego posiadamy takie swoiste, wewnętrzne, nastrajające nas organy? Próbując odpowiedzieć na te pytania, zacząłem prowadzić koncerty relaksacyjne, teatry dźwięku, wyzwalające w ludziach to, co w nich najlepsze. Z moimi poszukiwaniami wiązała się też nauka tworzenia instrumentów. Podczas lepienia z gliny okaryn, cięcia konch, kucia mis i gongów przechodziłem proces stopniowego wtajemniczania. Starałem się, jak najgłębiej rozpoznać specyfikę każdego z instrumentów, zapoznać się z kulturą, w której powstały oraz ludźmi, którzy je tworzyli i tworzą, po to, by w końcu podjąć wyzwanie własnoręcznego wykonania. Dopiero wtedy poznawałem duszę instrumentu. Tylko tak mogłem tworzyć instrumenty niosące spokój, radość i harmonię.

Okaryny wykonuję ręcznie, bez użycia gotowych form czy szablonów. Dzięki temu każda z nich posiada wyjątkową barwę, strój, tonację oraz swoją historię, którą opowiada dźwiękiem. Nauka gry na okarynie jest niezwykle przyjemna – prosta, intuicyjna. Dzięki temu praktycznie każdy może zostać muzykiem, bez względu na doświadczenie. Okaryny, bardziej niż umiejętności gry, wymagają czucia oraz emocji płynących z dźwiękiem. Mają czyste, ciepłe brzmienie, które można wydobyć jedynie poprzez spokojny, delikatny oddech… niczym lekki podmuch. To barometry naszego wewnętrznego spokoju. Muzyka, która płynie z okaryn jest refleksją o nas samych i o chwili, w której się znajdujemy. Okaryny to kolorowe, magiczne, elfie flety.

W świat glinianych instrumentów wprowadził mnie Esteban Valdivia, który już blisko 20 lat bada, odkrywa oraz tworzy repliki glinianych instrumentów. Przestrzenią jego artystycznych poszukiwań jest głównie Ameryka Południowa – tam różnorodność okaryn była zdecydowanie najbogatsza na świecie. Esteban Valdivia to mój pierwszy nauczyciel.

Potem były lata samodzielnej pracy w warsztacie: miesiące bezowocnych prób wykonania okaryny, która będzie pięknie grała, dni systematycznej pracy od świtu do zmierzchu, godziny na czytaniu książek i prac badawczych, no i czas z własnymi myślami nad każdym instrumentem, nad jego najmniejszym detalem. Dzień za dniem…

Każdą okarynę, którą tworzę, tworzę na nowo, od początku. Na bazie mojej wiedzy i zebranych doświadczeń, z poszanowaniem tradycji i historii jednego z najstarszych instrumentów na świecie. Z dumą, radością i ogromną wdzięcznością dzielę się teraz moją twórczością z innymi.

Zdjęcia z archiwum Grzegorza Korzeńca

Kontakt

facebook.com/dzwiekiziemiiprzestrzeni
tel. 511 455 760
dzwiekiziemiiprzestrzeni@gmail.com

 

 

 

Tomek Kiciński

Ze smykałką do grania na dudach chyba się urodziłem. Gdy zaczynałem się dud uczyć, moi rówieśnicy potrzebowali jakiegoś roku, żeby opanować podstawy, a ja, już po pół roku rozgrywałem nawet te trudniejsze kawałki. Miałem też smykałkę do dłubania w drewnie. Jako dziecko śmiało radziłem sobie z kozikiem – takim małym, ostro zakończonym nożykiem. Strugałem ptaszki, zwierzęta, jakieś tam proste fujarki i rozmaite inne rzeczy, których potrzebowaliśmy do zabawy. Pistolety i karabiny też. Byłem sprawny manualnie i mama zapisała mnie do kółka rzeźbiarskiego u Jerzego Sowijaka. U niego nauczyłem się porządnej roboty ręcznej i rzeźbienia twarzy. 

Dudy wpadły mi w oko wtedy, kiedy byłem mały. W Bukówcu, gdzie się urodziłem i gdzie mieszkam, grano na dudach od dawnych czasów. Do naszego domu dudy przyniósł syn mojego dziadka. To wtedy po raz pierwszy miałem okazję z bliska się z nimi zapoznać. Na poważnie grania na dudach zacząłem uczyć się u Edwarda Ignysia, który mieszkał w Śmiglu, w sąsiedniej wsi. W Bukówcu długo grali bracia Ratajczakowie, ale zmarli. Zabrakło wtedy w kapeli dudziarza i dlatego ściągnęli Ignysia. Ignyś nie dość, że był dudziarzem, był też z wykształcenia nauczycielem techniki. Dobrze znał się na ślusarstwie i obróbce drewna, więc oprócz tego, że wprowadził mnie w tajniki grania na dudach, to nauczył mnie też rozmaitych prac przy dudach. 

Z początków nauki grania na dudach mocno zostało we mnie takie wspomnienie. Po pierwszej lekcji wróciłem do domu i popłakałem się. Było nas – dzieciaków chętnych do nauki trzech – a dud tylko dwie pary. Dla mnie zabrakło. Ja się pobeczałem, a mama powiedziała: “Nie martw się, poczekaj chwilę”. I faktycznie, za jakiś czas, ktoś zrezygnował i zacząłem się uczyć. Największym wyzwaniem było dla mnie wtedy trzymanie ciśnienia, ale po jakimś czasie opanowałem technikę. 

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Budowania dud nauczyłem się sam. Było to w czasie, gdy to ja uczyłem grania na dudach innych i często gęsto po prostu zeźliłem się na dudy, na których graliśmy. A to się coś zepsuło, a to rozkleiło, a to urwało, a to nie wiadomo czemu dudy przestawały stroić. W dodatku sam musiałem robić stroiki – nie sposób było ich wtedy kupić. Dlatego zawziąłem się i postanowiłem budować dudy sam. Skonstruowałem domowej roboty tokarkę i tak to się zaczęło… Do wszystkich rozwiązań technicznych, detali, dochodziłem sam. Z całym szacunkiem dla starszego pokolenia mistrzów, muszę powiedzieć, że niechętnie dzielili się wiedzą. Trzymali swoje tajemnice. Wiadomo, przeżyli dużo: dwie wojny i bieda po wojnie. Budowanie dud to był ich fach, dzięki któremu mieli chleb. A dudy budowali z tego, co mieli pod ręką. Prawie z niczego. Więc trzymali swoje sekrety.

Ja miałem swoich uczniów, którzy motywowali mnie do budowy kolejnych dud. Każdy chce się uczyć na własnych dudach, a u mnie mogli kupić za pół ceny. Ponieważ gram na dudach, potrafię praktycznie rozpoznać, jakie mają mankamenty, co w nich nie działa. Przez lata gry człowiek nabiera instynktownego czucia. Tego nie da się opisać w podręczniku ani nikogo wyuczyć. To jest takie czucie, do którego dochodzi się samemu. 

O dudach mówi się, że są kapryśnym instrumentem. Nawet Szkoci mają o nich takie przekonanie. Mój największy sukces z nimi związany? Zacznę od innej strony. Instrumenty kupowały ode mnie różne muzea (m. in. muzeum w Szydłowcu, Warszawie), otrzymałem rozmaite nagrody i wyróżnienia na festiwalach, konkursach, z których jestem bardzo dumny, ale największym sukcesem był pewien ranek. Przyjechałem z zespołem na przegląd kapel dudziarskich i podczas prób wysiadł mi burdon. Mój zespół imprezował całą noc. a ja siedziałem nad dudami, jak ten mnich i naprawiałem je. Nad ranem udało się!

Do tej pory zbudowałem jakieś 50 dud. A może i więcej. Nie mam zapału muzealniczego, nie robię rozpisek i tak dokładnie ich nie liczę, ale wszystkie moje instrumenty mam w pamięci. Najbardziej nietypowe zamówienie miałem niedawno. Zrobiłem kozła całkowicie syntetycznego. Nic w nim nie było naturalnego – ani rogu, ani skóry, ani włosia. Grał. Bardzo dobrze grał. Dudy buduję raz dłużej, raz krócej. Jak przyjdzie wena, zbudować można szybko. Zwłaszcza, jak się jest dobrym spryciarzem i pracuje dzień w dzień, to w 3 tygodnie robotę można okiełznać. Ale dudy potrzebują czasu. Często odkłada się je, tak na tydzień. Potem strojenie idzie łatwiej. 

Spotkania z innymi twórcami są dla mnie bardzo ważne. Każdy z nas czego innego poszukuje, co innego przepracował, w czym innym widzi istotę instrumentu. Inspirujemy się nawzajem.

Jakie mam marzenia? Mam wiele pomysłów. Teraz mam zamówienie na zbudowanie 2 par dud: siermiężnych i klasycznych. Czasu mi potrzeba.

 

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

 

Kontakt

Tomasz Kiciński
Bukowiec Górny
tel. 663963807

 

Dziubiński Tomasz

 

tagi: , , , , , ,

Jestem mechanikiem i twórcą instrumentów. Moja przygoda z instrumentami zaczęła się wtedy, gdy koledzy akordeoniści skarżyli się na brak profesjonalnego serwisu akordeonów, a ja już od pewnego czasu prowadziłem warsztat mechaniczny. Któregoś razu podjąłem się jakiejś naprawy i… poszło – zacząłem serwisować i stroić akordeony. Nie jestem fanem tego instrumentu, ale fascynują mnie zjawiska zachodzące podczas powstawania w nim dźwięku. Szybko zauważyłem też, że akordeoniści tworzą środowisko bardzo dobrych, wszechstronnych muzyków, których muzykalność – mam wrażenie – domaga się rozszerzenia instrumentarium. Dlatego zacząłem zastanawiać się jak temu zaradzić.

Moim mentorem był pan inż. Czesław Rybicki, sprawujący przez wiele lat opiekę nad uczelnianymi akordeonami na UMFC. Jednak generalnie jestem samoukiem i sam musiałem wyposażyć swoją pracownię w specjalistyczny osprzęt. W miarę „wchodzenia w temat” zacząłem interesować się innymi rodzajami piszczałek, m. in. budową piszczałki wykorzystywanej do sygnalizacji dźwiękowej w parowozach, których jestem entuzjastą.  Może jeszcze uda mi się do tego tematu wrócić.

Zbudowałem portatyw guzikowy wyposażony w piszczałki wargowe otwarte, czyli znalazłem techniczne rozwiązanie na to, jak połączyć portatyw z klawiaturą guzikową (jak w akordeonach  guzikowych) trzyrzędową, później wzbogaconą o czwarty rząd pomocniczy, będący powtórzeniem rzędu pierwszego.  Tutaj muszę zaznaczyć, że portatyw guzikowy nie jest moim pomysłem. O rozwiązanie zadania „portatywu w guziku” poprosił mnie pewien wirtuoz akordeonu.

Czym jest portatyw? Krótko mówiąc, jest to najmniejsza forma organów przenośnych. Źródłem dźwięku są piszczałki labialne zasilane sprężonym za pomocą miecha powietrzem, a poszczególne klawisze otwierają dopływ powietrza do przypisanych im piszczałek. Zarówno klawisze, jak i miech obsługuje jeden muzyk. Portatyw znany był już na przełomie XII i XIII wieku i powszechnie używany do XVI wieku. Proste portatywy miały diatoniczną skalę (około 10 dźwięków), większe – chromatyczne miały niewiele ponad dwie oktawy. Piszczałki mogły być drewniane lub metalowe. Klawiatura w większości portatywów była typu organowego, czyli taka, jaką możemy spotkać w klawesynach, fortepianach, akordeonach czy elektronicznych keyboardach. Również obecnie produkowane portatywy wyposażone są głównie w taką klawiaturę, najczęściej w archaizujących stylizacjach.

Przebudowałem też akordeon koncertowy na ćwierćtonowy z dodaną oktawą subbasową w lewej stronie na zlecenie Akademii Muzycznej w Łodzi. Nad tym akordeonem pracowałem wtedy, gdy partytura była już gotowa, wyznaczona data koncertu, a bilety sprzedane. Nie było tylko akordeonu. Poproszono mnie o przyjęcie tego zlecenia, bo zawiedli Włosi z pewnej renomowanej wytwórni akordeonów w Castelfidardo. Musiałem się bardzo spieszyć. Instrument oddałem na trzy dni przed koncertem. Nie zawiodłem!

Dostałem także zadanie poprawienia klawiatury w harmonium. Muzyk, który zlecił mi to zadanie, narzekał na wylatywanie klawiszy podczas glissand. Warto zaznaczyć, że jest to cecha nawet nowych harmoniów. Rzeczywiście, sprawa okazała się mieć korzenie głęboko w konstrukcji. Znowu musieliśmy (współpracuję ze świetnym fachowcem od rzeczy niemożliwych – Arturem Strupiechowskim) „poprawiać fabrykę”, tym razem indyjską. Dodatkowo Artur przebudował dyspozycję tego instrumentu z 8′ – 8′ na 8′ – 16′ i porządnie wystroił.

Można zatem u mnie zamówić portatyw guzikowy, przebudowę akordeonu koncertowego na ćwierćtonowy, a także tuningować harmonium. Jednak otwarty jestem także na prace pionierskie. Na poparcie tego przyznam się do realizacji dość abstrakcyjnego zlecenia, mianowicie zbudowania strunowego instrumentu na bazie bryły kadrona. Tu też musiałem się spieszyć, ale także w tym przypadku nie zawiodłem. Instrument prezentowany był w 2019 roku na łódzkim Festiwalu Czterech Kultur.

Instrumenty zamawiają u mnie głównie profesjonalni muzycy, w każdym razie wszystkie niestandardowe prace, poprawki czy innowacje dokonywane są w oparciu o konsultacje z profesjonalistami. Tam, gdzie to posłuży instrumentowi i pozwoli odnaleźć pożądany dźwięk oraz barwę, modyfikuję utrwalone rozwiązania. Eksperymentuję, poszukuję jak poszerzyć możliwości dźwiękowe i pogłębić brzmienie instrumentu. Pracuję dłużej lub krócej – w zależności od wyzwania. Zrobienie prototypu portatywu zajęło mi 2,5 roku. Osobistym wkładem w każdy instrument jest szeroko pojęta forma, nowe możliwości techniczne, wyrazowe i muzyczne.

Bardzo ważni są dla mnie inni twórcy. Dlatego cenię sobie takie inicjatywy jak Targowisko Instrumentów. Możliwość uczestniczenia w kolejnych edycjach tej wspaniałej imprezy traktuję jako zaszczyt. To właśnie tu mogę spotkać ludzi podobnych do mnie. Ponieważ poświęcam instrumentom kawałek swojego zawodowego życia, kontakt innymi twórcami i ich dziełem jest dla mnie zawsze świeżą inspiracją. 

Dlaczego to robię? Bo lubię muzykę. Za każdym razem cieszę się, jak instrument zadziała tak, jak mi się wymarzyło. No, a jak zagra na nim wirtuoz, który wydobędzie z niego jeszcze więcej i pokaże cały potencjał… Instrumenty dają mi radość, ale taką, której jednak nie osiąga się „lekką rączką”. Na efekt trzeba się naprawdę napracować. Ale chyba warto.

Warszawa
tel. 502 828 304
mail: cyjorob@op.pl
Mój kanał na YT (Tomasz Dziubiński)