Grzegorz Korzeniec

tagi: , , , , , , , , , , , , ,

Jestem twórcą instrumentów, muzykiem. A także informatykiem. Jestem pasjonatem. Głęboko wierzę, że każdy stworzony jest do życia w miłości, harmonii, zdrowiu i dostatku. Oczywiście, w sercu każdego z nas, droga do tego jest zawiła i pełna niespodzianek. Niektórzy budują drogowskazy pomocne w odnalezieniu tych właściwych ścieżek. Takie stawiam sobie teraz wyzwanie. 

Tworzę okaryny. W ciągu ostatnich kilku lat wykonałem ich już ponad tysiąc. Oprócz okaryn buduję gongi, konchy, misy dźwiękowe i rozmaite gwizdki, w tym: meksykańskie gwizdki śmierci (starożytne instrumenty budzące niepokój swoim brzmieniem) oraz peruwiańskie gwizdki wodne (Vassijas Silbadoras) tj. wazy wypełnione wodą, naśladujące dźwiękiem ptaki oraz inne zwierzęta.

Zawsze zastanawiało mnie, jak to się dzieje, że muzyka i dźwięki potrafią budzić emocje? 

Spokój, radość, kreatywność. Dlaczego muzyka wywołuje dobry nastrój? Dlaczego posiadamy takie swoiste, wewnętrzne, nastrajające nas organy? Próbując odpowiedzieć na te pytania, zacząłem prowadzić koncerty relaksacyjne, teatry dźwięku, wyzwalające w ludziach to, co w nich najlepsze. Z moimi poszukiwaniami wiązała się też nauka tworzenia instrumentów. Podczas lepienia z gliny okaryn, cięcia konch, kucia mis i gongów przechodziłem proces stopniowego wtajemniczania. Starałem się, jak najgłębiej rozpoznać specyfikę każdego z instrumentów, zapoznać się z kulturą, w której powstały oraz ludźmi, którzy je tworzyli i tworzą, po to, by w końcu podjąć wyzwanie własnoręcznego wykonania. Dopiero wtedy poznawałem duszę instrumentu. Tylko tak mogłem tworzyć instrumenty niosące spokój, radość i harmonię.

Okaryny wykonuję ręcznie, bez użycia gotowych form czy szablonów. Dzięki temu każda z nich posiada wyjątkową barwę, strój, tonację oraz swoją historię, którą opowiada dźwiękiem. Nauka gry na okarynie jest niezwykle przyjemna – prosta, intuicyjna. Dzięki temu praktycznie każdy może zostać muzykiem, bez względu na doświadczenie. Okaryny, bardziej niż umiejętności gry, wymagają czucia oraz emocji płynących z dźwiękiem. Mają czyste, ciepłe brzmienie, które można wydobyć jedynie poprzez spokojny, delikatny oddech… niczym lekki podmuch. To barometry naszego wewnętrznego spokoju. Muzyka, która płynie z okaryn jest refleksją o nas samych i o chwili, w której się znajdujemy. Okaryny to kolorowe, magiczne, elfie flety.

W świat glinianych instrumentów wprowadził mnie Esteban Valdivia, który już blisko 20 lat bada, odkrywa oraz tworzy repliki glinianych instrumentów. Przestrzenią jego artystycznych poszukiwań jest głównie Ameryka Południowa – tam różnorodność okaryn była zdecydowanie najbogatsza na świecie. Esteban Valdivia to mój pierwszy nauczyciel.

Potem były lata samodzielnej pracy w warsztacie: miesiące bezowocnych prób wykonania okaryny, która będzie pięknie grała, dni systematycznej pracy od świtu do zmierzchu, godziny na czytaniu książek i prac badawczych, no i czas z własnymi myślami nad każdym instrumentem, nad jego najmniejszym detalem. Dzień za dniem…

Każdą okarynę, którą tworzę, tworzę na nowo, od początku. Na bazie mojej wiedzy i zebranych doświadczeń, z poszanowaniem tradycji i historii jednego z najstarszych instrumentów na świecie. Z dumą, radością i ogromną wdzięcznością dzielę się teraz moją twórczością z innymi.

Zdjęcia z archiwum Grzegorza Korzeńca

Kontakt

facebook.com/dzwiekiziemiiprzestrzeni
tel. 511 455 760
dzwiekiziemiiprzestrzeni@gmail.com

 

 

 

Sylwek Białas

Tagi: , , , , , , , , , , ,    

 Jestem muzykantem i twórcą instrumentów. 

     Kiedyś sąsied podarował mi piscołe jednootworową i zapragnołem samemu zrobić podobną. Tak to się zaczeło… Uczyłem się od Stanisława Piwowarczyka, Zbyszka Wałacha, Drahosa Dalosa, Franciska Skurcaka. Moim własnym wynalazkiem jest okaryna drzewiana o kształcie, który sam wymyśliłem. 

     Staram się budować takie instrumenty, by cieszyły odbiorców. Do tej pory zrobiłem około 500 instrumentów z Żywiecczyzny, Opoczyńskiego i z Bałkanów: fujarki, piscoły, dwojnice, okaryny drzewiane i rogowe, rogi sygnałowe, gwizdki, słomcoki z zyta i szuwara, gajdzice, piscoły i szałasznice. 

     Każdy z tych instrumentów jest osobny. I osobisty. Natura sprawia, że drewno zawsze daje inny, niepowtarzalny dźwięk. Ja staram się pięknie wyrzeźbić, wypalić, ozdobić, co trzeba. Wszystko robię własnoręcznie. Obrabiam myślą. Wsłuchuje się, wpatruję, obmyślam – to już nie jest zwykły przedmiot. Kocham drewno, a kiedy jeszcze pięknie odpowiada mi muzyką – to dla mnie najwspanialszy moment. 

     Cierpliwości nauczyłem się przy instrumentach. Miałem taką przygodę, że instrument, który zrobiłem, najpierw nie grał, potem zaczął grać, potem przestał grać… Odłożyłem go na “jutro”.  Po jakimś czasie zagrał. I to jak!  Pracuję 2-3 godziny dziennie. Instrumenty zamawiają u mnie muzycy, muzykanci i zwykli ludzie. Mam nadzieję, że daję ludziom radość.

Zdjęcia z archiwum Sylwka Białasa

Kontakt

Sylwek Białas
Bielsko-Biała
fb profil –  Sylwek Białas muzyka z patyka

 

Andrzej Kozłowski

Tagi: 

Jestem muzykiem, pasjonatem. Nie mogę powiedzieć kolekcjonerem, bo mam znikomą ilość instrumentów. Bardziej pasowałoby do mnie określenie – poszukiwacz tajemniczych brzmień. Uwielbiam sztukę zdobniczą i szeroko pojęte rękodzielnictwo – mają wiele wspólnego z budowaniem instrumentów. Wykonuję różne zadania, w tym zegarmistrzowskie. Dla mnie zegary, to także instrumenty.

Pierwszym moim konstrukcyjnym lutniczym wyzwaniem była dziewiętnastowieczna gitara. Potem lutnia, a następnie gitara elektryczną z własnymi przetwornikami. W związku z pracą zawodową, której musiałem się podjąć, przez kilkanaście lat zapomniałem, że potrafię budować instrumenty muzyczne.

Kiedy narodziły się moje dzieci, zacząłem robić gwizdki wierzbowe. Zostałem nazwany przez dzieci tatą czarodziejem. I stało się.  Moje fascynacje instrumentami obudziły się. Powstały: natiwy, queny, fletnie Pana, fujary słowackie, liry korbowe, instrumenty z marchewek i kawale.

Instrumenty lubię robić, nie spiesząc się. Na kawal przeznaczam trzy dni pracy, bywa że dłużej. Wszystko zależy od stopnia komplikacji. Co do trudności w budowie – wiele jest tajemnic. Czasem do dobrych rozwiązań dochodzi się latami i nie ma kogo zapytać. Ja miałem szczęście poznać Stanisława Wyżykowskiego – twórcę lir korbowych. Ważni byli też dla mnie muzycy: Walery Filipow, Dymitr Here oraz Jacek Grekow. Jacek Grekow bardzo pomógł mi w budowie kawali. Praca przy stwarzaniu instrumentów czy reperacji jest dla mnie niezwykle ważna. Nazywam ją świętą robotą.

Zdjęcia z archiwum Andrzeja Kozłowskiego

 

Kontakt

Andrzej Kozłowski

Białystok
www.muzykaiczas.com

www.facebook.com/KavalFactory/
503 115 369

Klementyna Kot i Tomasz Bilecki

Tagi: 

Moje pierwsze spotkanie z okarynami miało miejsce w pracowni Stanisława Tworzydło, gdzie zdobywałam kolejne stopnie wtajemniczenia ceramicznego. Jednym z zadań było wykonanie glinianej okaryny. Mistrz posiadał formę wykonaną na wzór okaryny miśnieńskiej lecz nie było nikogo kto umiałby nastroić ten instrument.

Mój syn Tomek Bilecki, jeszcze wtedy nastolatek, był miłośnikiem i zbieraczem wszelkich dźwięków. A że słuchem muzycznym został przez naturę obdarzony nie najgorszym, postanowiłam, że spróbujemy nastroić okarynę. Okazało się to drogą przez mękę. Największą trudność sprawiło nam zrobienie ustnika. Znaleźliśmy materiał po francusku, który opisywał całą fizykę okaryny, jednak z naszego punktu widzenia mógł równie dobrze być napisany w Suahili. Dopiero po wypaleniu wielu okaryn, które zamiast melodii emitowały z siebie wyłącznie coś w rodzaju smutnego westchnięcia, stworzyliśmy instrument, na którym w upalne wieczory dało się zagrać „Summer time”.

Od zrobienia  pierwszych okaryn minęło kilkanaście lat i  wykonałam ich wiele. Wszystkie tworzę  ręcznie z gliny garncarskiej lub kamionkowej. Zdobię reliefami i pokrywam kolorowymi szkliwami. Czasami stosuję również japońską technikę wypału zwaną Raku. Zrealizowaliśmy także kilka nietypowych zleceń. Tomek stroił wielką okarynę w kształcie głowy byka, stworzyliśmy okarynę podwójną połączoną jednym ustnikiem.

Zdjęcia z archiwum Klementyny Kot

 

KONTAKT

Klementyna Kot

Pracownia ceramiczna
Warszawa
tel.: 606 105 281
www.terrakot.pl
email: klementynakot@o2.pl

Przemysław Ficek

Tagi: 

Z wykształcenia jestem rysownikiem domów. Z powołania – folklorystą. Z zamiłowania i  szczątkowego wykształcenia muzycznego – dudziarzem, z ciągotami do wszelakich instrumentów  pasterskich. Potrafię też takie instrumenty budować. 

Grać nauczył mnie Czesław Węglarz, budować instrumenty – Zbyszek Wałach. Józef Broda  uświadomił mi, po co to wszystko robię. Ale moim najpierwszym nauczycielem był mój Ojciec  nieboszczyk, Gienek Ficek, Panie łodpuś mu ta grzychy, człowiek jak nikt zakochany w żywieckim  folklorze. On przyniósł do domu pierwszą heligonkę, ponagrywał na kasetę kilku muzykantów z  okolicy i dźwięk po dźwięku próbował nauczyć siebie, a kiedy nic z tego nie wyszło zaczął uczyć  mnie. Muzyka w domu musiała być.  

I tak pogrywałem na tej heligonce przez kilka lat w dziecięcym zespole regionalnym, aż przyszedł  czas na szkołę muzyczną. I tu znowu pasja ojca (moja jeszcze wtedy nie) wygrała – dlatego nie  gram dziś na perkusji. Moim nauczycielem w klasie instrumentów ludowych został Czesław  Węglarz, który do dziś jest dla mnie wielkim autorytetem.  

Przez wiele lat kontakt z folklorem podtrzymywałem poprzez rozmaite konkursy i festiwale, na  których poznałem znakomitych muzyków i śpiewaków z Żywiecczyzny, których od dawna nie ma  już między nami. Grałem też w kapeli ZPiT Ziemia Żywiecka, gdzie poznałem Marcina Pokusę,  znakomitego skrzypka (a obecnie wziętego śpiewaka operowego), z którym w 2003r. założyliśmy  tradycyjną kapelę w składzie dudy + skrzypce. Nazywaliśmy się Fickowo Pokusa i przez długi  czas, obok braci Byrtków z Pewli Wielkiej, byliśmy jedyną taką kapelą na Żywiecczyźnie.  

Parę lat później zbudowałem swoją pierwszą fujarkę, którą trzymam do dzisiaj (całkiem nieźle  stroi). Byłem wtedy jeszcze na studiach w Krakowie i otwory palcowe wypalałem gwoździem  rozgrzanym w piecu centralnym w piwnicy nowohuckiej stancji. W 2011r. na warsztatach u  Zbigniewa Wałacha w Istebnej wykonałem swoje pierwsze gajdy. Rok później, już we własnym  warsztacie, zbudowałem dudy żywieckie. 

zdjęcia z archiwum Przemysława Gerwazego Ficka

Obecnie z przyjacielem Marcinem Blachurą, z którym też wspólnie grywamy, buduję dudy  żywieckie, gajdy, okaryny, piszczałki wielkopostne (końcówki), fujary, fujarki, dwojnice, a także  rozmaite sowy, sówki, gwizdki i gwizdawki.  

W zdobieniu instrumentów staram się być wierny tradycji – podpatruję dawnych mistrzów, wzoruję  się na architekturze beskidzkiej i przedmiotach użytkowych, wymyślam też swoje własne wzory.  Lubię eksperymentować z fakturą i kolorami. Piszczałki buduję z drewna czarnego bzu,  wykańczam olejem lnianym, woskiem lub szelakiem. Do produkcji dud wykorzystuję przeważnie  drewno owocowe (najlepsze z beskidzkich sadów). Bardzo ważne jest dla mnie brzmienie  instrumentu – każdy egzemplarz wykonuję tak, abym sam mógł na nim z przyjemnością zagrać. 

Kupują u mnie zarówno profesjonalni muzycy, szukający dobrego brzmienia, jak i początkujący, dla których ważna jest łatwość wydobycia czystego dźwięku. Moje instrumenty wystąpiły na kilku  ładnych płytach z bardzo różnorodną muzyką. Grają i zdobią kolekcje muzealne w Indonezji,  Kanadzie, Indiach i USA, cieszą też uszy i oczy licznych Europejczyków. Wielka w tym zasługa  wspaniałego warszawskiego targowiska instrumentów, organizowanego przez Piotra  Piszczatowskiego podczas festiwalu Wszystkie Mazurki Świata.

 

34-340 Jeleśnia
tel. 880 386 868
ficekblachura.pl/muzyka/
hyrkawki.wordpress.com
facebook.com/beskidzkie.hyrkawki
instagram.com/beskidzkie_hyrkawki/
dudyzywieckie.pl/

 

Tadeusz i Grażyna Kruczyńscy

Gliniane okaryny i ćwierkające ptaszki na wodę, których twórcami są obecnie moi rodzice – Grażyna i Tadeusz Kruczyńscy, lepili już przeszło sto lat temu moi pradziadowie. Mama przejęła tę umiejętność po ojcu – Marianie Romańczyku. Nie byłoby to zapewne możliwe, gdyby nie zdolności manualne mojego taty – Tadeusza Kruczyńskiego. To on, poprzez obserwację i naśladownictwo, nauczył się podstaw fachu od swojego teścia. Następnie rozwinął i udoskonalił rodzinne ceramiczne twory, nadając im jednocześnie swój własny, autorski kształt. Mama natomiast od początku zajmowała się zdobieniem wyrobów i ich sprzedażą.

Warto wspomnieć więcej o korzeniach naszej rodzinnej twórczości, czyli o pochodzącej z krakowskiego Podgórza rodzinie Romańczyków. To właśnie wywodzący się z niej dziadek Marian oraz jego wuj Piotr, w latach 80 i 90 zeszłego stulecia, udzielali wywiadów etnomuzykologom.  Przedmiotem zainteresowania badaczy były  instrumenty z grupy aerofonów. Rodzina Romańczyków, jak wiele innych rodzin żyjących przed wojną, utrzymywała się ze sprzedaży ceramicznych naczyń, figurek, zabawek. Lepiono wówczas naczynia użytkowe, ale to zabawki i figurki były towarem szczególnie chodliwym – ptaszki, baranki, kukułki, Pan Twardowski na kogucie… – wszystko to można było spotkać na jarmarkach w całym kraju. O tym, kiedy Romańczykowie zaczęli robić okaryny, informacje są niepewne. Posiadamy co prawda dokument z 1960 r. nadany matce Mariana Romańczyka – Wiktorii, który wskazuje na zatwierdzenie przez Ministerstwo Kultury i Sztuki wzorca okaryny jaką wykonujemy do dziś, ale rodzinne przekazy mówią, że wykonywał je już dziadek Mariana Romańczyka.

Kontynuatorami rodzinnej tradycji są obecnie nie tylko moi rodzice, ale również brat dziadka – Józef oraz prawnuk Piotra – Dariusz. Nasze wyroby różnią się formą i zdobnictwem, ale czerpiemy z tego samego źródła.

W każdym regionie Polski ktoś robi ćwierkające koguciki. Czasem można spotkać okaryny innych twórców, ale dotychczas nie spotkałam całkiem dobrze grających. Prócz tych, wykonywanych przez mojego tatę. Piszę „całkiem dobrze grające” nie bez przyczyny. Zawsze podkreślam, że są to okaryny ludowe, nieprofesjonalne i nie można ich porównywać do okaryn fabrycznych. W naszej rodzinie twórcy okaryn byli samoukami, nie posiadali wykształcenia muzycznego. Mieli jedynie nieco lepszy słuch muzyczny i plastyczne zdolności, które pozwalały im metodą prób i błędów skonstruować dobrze brzmiący instrument. Począwszy od ręcznie mielonej gliny, poprzez formy i materiały do obróbki, aż do okaryny strojonej „na ucho”, wszystko robione jest własnoręcznie przez mojego tatę. Bez użycia profesjonalnych środków.

Na naszych okarynach gra wiele kapel i instrumentalistów. Głównie z terenów beskidzkich, gdzie okaryna jako instrument pasterski zadomowiła się na dobre. Zamawiają je ci, którzy chcą się nauczyć grać oraz pasjonaci. Mamy głównie stałych klientów, choć nie lubimy tego słowa, bo daleko nam do bycia zakładem produkcyjnym czy warsztatem ceramicznym. Wykonujemy tylko zabawki i okaryny. Przygotowanie materiału, lepienie, malowanie, to żmudna praca, która nie przynosi obecnie dużych zysków. Szczególnie, jeśli wykonuje się ją tradycyjnymi metodami. A tak to wygląda u nas. Jest to wciąż chałupnicze rękodzieło.

Tworzenie glinianych ptaszków i okaryn przez wiele lat było działalnością dodatkową rodziców. Aktualnie są na emeryturze, ale możliwości mają mniejsze.  Jest to pasja wymagająca fizycznej siły, sprawnych oczu, ciągłej motywacji, mobilności i poświęceń. A bywa niedoceniana. Marzenie mam więc jedno. By w przyszłości, w naszej rodzinie, miał kto tę pasję kontynuować.

Agnieszka Kruczyńska

Instrumenty: gliniane ptaszki, okaryny

 

Kontakt:

Grażyna i Tadeusz Kruczyńscy
Osiedle 700-lecia 6/18
34-300 Żywiec
woj. śląskie

tel. 33 862 00 28
kom. 693 713 281
e-mail: elehaz@wp.pl

http://okaryny.prv.pl/

Zbigniew Wałach

Tagi: , , , , , , , ,

     Jestem przede wszystkim muzykiem, którego fascynuje tradycja – świadectwo mojej tożsamości. Wychowałem się w domu, w którym z wielkim szacunkiem odnoszono się do przodków, zwłaszcza do dziadka Jana, a także do jego przyjaciół, Jana Kawuloka i Jerzego Probosza. Mieli oni duży wpływ na rozwój kultury (nie tylko beskidzkiej) i przekazywali ją kolejnym pokoleniom. Ja również czuję wielki szacunek do tradycji i kultury, do miejsca, w którym się urodziłem, do pobliskich groni i potoków. Dzięki muzyce oraz instrumentom pasterskim mogę przenieść się do minionych czasów.

     Fascynują mnie instrumenty tradycyjne, to moja druga pasja. Mogę również umieścić się w gronie budowniczych instrumentów i kontynuatorów tego fachu. Odtwarzając dawne instrumentarium góralskie, wyrażam swój szacunek do tradycji. W rodzinnym domu były gajdy – własność dziadka Jana Wałacha – i był to jeden z pierwszych instrumentów, który został zbudowany przez Jana Kawuloka właśnie dla niego. Za namową Czesława Węglarza, który już wcześniej zbudował instrument, postanowiłem też spróbować. Pierwsza próba okazała się udana. Potem wykonałem instrument wspólnie z Józefem Kawulokiem, a następne instrumenty realizowałem na zamówienia.

I tak  zbudowałem ponad 30 gajd istebniańskich. Z czasem pojawiły się również piszczałki bezootworowe, sześciootworowe, okaryny, skrzypce, gęśle, rogi pasterskie i trombity. Przy budowie najważniejszego instrumentu, jakim są gajdy, staram się wiernie odtwarzać kształt, nie wprowadzam modyfikacji. Elementy indywidualnej estetycznej wizji ograniczam do zdobienia instrumentów, w przypadku gajd są to „oblewki” cynowe na „hóku” (część burdonowa). Pozostałe instrumenty, które wykonuję, mają minimalne zdobienia, np. na piszczałkach wykorzystuję motywy roślinne.

Tworzenie instrumentów wymaga czasu, przemyśleń i całościowej koncepcji. Gajdy są bardzo czasochłonne, zdarza się, że przez dwa miesiące poszukuję poszczególnych części składowych (skóra kozia, drewno cisowe, śliwkowe, skóra cielęca na budowę „dymloka” – miecha). Mniej wymagające są wszelkiego rodzaju piszczałki; te zdecydowanie wykonuje się szybciej. Skrzypce traktuję jak najwyższą formę sztuki, dlatego staram się tworzyć egzemplarze o wyjątkowych walorach estetycznych i dźwiękowych. Zrobiłem już kilka par skrzypiec, przymierzam się do budowy kolejnych, ale koncepcje ich kształtu dojrzewają znacznie dłużej. Każdy instrument ma własną historię, którą również przekazuję kolejnemu właścicielowi. By poczuć związek z instrumentem, trzeba się z nim dobrze „zapoznać”. Moje instrumenty trafiały i trafiają do różnych odbiorców: są to pasjonaci, muzycy i osoby, które dopiero rozpoczynają przygodę z muzyką.

Zdjęcia z archiwum Zbigniewa Wałacha

Kontakt

Zbigniew Wałach
Istebna

tel. +48 513 043 431
e-mail: zbigniewwalach@wp.pl
www.walasi.pl
www.facebook.com/Wałasi

Anna i Rajmund Kicman

Tagi: , , ,

Ceramiką zajmujemy się z zamiłowania od ponad 25 lat. Jesteśmy samoukami w tej dziedzinie i jest to nasza pasja. Nawiązujemy do dawnych tradycji ludowego garncarstwa, które oprócz niezbędnych w gospodarstwie wyrobów oferowało plastykę figuralną tj. przedstawienia rozmaitych zwierząt, ptaszków a także figurki korespondujące z polskimi świętami i zwyczajami pojawiające się w szopkach i kapliczkach: rozmaici święci, kolędnicy, anioły, baranki.

Ważną częścią naszej pracy jest wykonywanie grających figurek – tradycyjnych gwizdków w kształcie ptaków, koników, postaci ludzkich przedstawiających dawne zawody (np. olejkarza) lub postaci historyczne (Stańczyk) i legendarne (Jan Twardowski, Lajkonik). Robiliśmy też kiedyś kapelę krakowską, kolędników i wiele innych. Figurki te posiadają dwa lub trzy otworki do zmiany wysokości dźwięku. Gwizdawki zainspirowały nas do wykonania instrumentu glinianego z pełną gamą. I tak powstały okaryny i flety – zwykle strojone w tonacji C lub F.

Wszystkie prace wykonujemy ręcznie, od ulepienia do zdobienia szkliwami nakładanymi pędzelkami. Wypalane są dwukrotnie: biskwit 900 stopni C i drugi wypał po poszkliwieniu w temperaturze 1030 stopni C.

Zdjęcia z archiwum Anny i Rajmunda Kicmanów

Kontakt

Anna i Rajmund Kicman
Leokadia blisko Łaskarzewa
tel. 605 966 622

http://www.ceramika-kicman.ovh.org/