
ilustracja: „Taniec chasydów”, Herszel Danielewicz (1882–1941), litografia ze zbiorów ŻIH / SŻIH, depozyt w ŻIH
Wędrówki pieśni, czyli o muzyce chasydów nie tylko w Galicji
Sekretem szczęśliwego życia jest, jak mawiają niektórzy, harmonia i wewnętrzna integracja doświadczeń i celów. Tak dzieje się, gdy wszystko, co robimy, przenika głęboka jedność i poczucie sensu. Nawet – albo zwłaszcza! – muzyka, którą gramy, której słuchamy, jest częścią duchowego wglądu, relacji ze światem, zarówno w codzienności, jak i w jego wymiarze transcendentnym.
Tak właśnie swoją muzykę traktują chasydzi. Każdy aspekt ich życia, także zwykła codzienność, ma wymiar religijny. Wszystko ma znaczenie, każdy dźwięk, wszystko jest odwołaniem do rzeczywistości niewidzialnej. U podstaw takiego wglądu leży nauka chasydów, oparta w dużej mierze na mistycyzmie kabały luriańskiej, twórczo interpretowanej i rozwijanej przez twórcę ruchu, Izraela ben Eliezera, zwanego Baal Szem Tow (co znaczy po hebrajsku: mąż dobrego imienia) oraz jego następców. Baal Szem Tow żył na Podolu w latach 1678-1760 i rozwinął tam nową drogę dla wyznawców judaizmu, kierując swe nauki szczególnie do ludzi biednych, prostych i nieuczonych. Dobra nowina, którą głosił, zakładała, że nie potrzeba być mędrcem, by prawdziwie oddawać chwałę Bogu. Objawienie transcendencji jest blisko, wystarczy religijna intencja (po hebrajsku kawana), by doznać wglądu, by znikło poczucie odłączenia, by człowiek był szczęśliwy.
Muzyka grała w tym wszystkim niepoślednią rolę. „Są pałace w niebie, które otwiera tylko pieśń” – mawiali cadycy (cadyk po hebrajsku znaczy: sprawiedliwy), czyli duchowych przywódców społeczności chasydzkich. Pieśń, zwana nigunem (słowo to obejmuje także szersze, niezwykle ciekawe pole znaczeniowe), jest modlitwą, ale trochę tak, jak modlitwą może być wszystko, co robimy. Jest natychmiastowym i bezwarunkowym połączeniem z Najwyższym, o ile towarzyszy temu wspomniana intencja. Może służyć samotnej kontemplacji w języku bez słów, jaki oferuje muzyka. Może też być okazją do wspólnotowego zjednoczenia z innymi ludźmi, prowadzić wręcz do ekstazy wyrażanej w tańcu. Bo nigun jest także i przede wszystkim wyrazem radości płynącej z zaufania, poczucia, że się jest w dobrych rękach, że wszystko dzieje się tak, jak powinno.
Jest wiele rodzajów nigunów, jak również wiele stylów chasydzkiej muzyki. Każdy lokalny ośrodek, zwany dworem, miał nie tylko swojego charyzmatycznego przywódcę, lecz także często – swoją własną muzykę. Jej twórcami byli sami cadycy lub inne, obdarzone talentem osoby. Przez długi czas melodie te nie były zapisywane, lecz przechowywane w ludzkiej pamięci. A powstawało ich bardzo wiele, w niektórych dworach na każde święta komponowane były nowe niguny, towarzyszące momentom liturgii oraz śpiewane podczas uroczystych, celebrowanych posiłków na dworze cadyka. Ceremonia ta, zwana tisz (od słowa w jidysz, oznaczającego, pro prostu, stół), przyciągała chasydów nawet z dalekich miejscowości. Każdy z nich chciał chociażby z daleka zobaczyć rebego, posłuchać jego nauk, wspólnie się modlić i wreszcie, nauczyć się nowych nigunów. Wspomninał o tym m.in. folklorysta Abraham Rechtman, uczestnik etnograficznej wyprawy do Strefy Osiedlenia, podjętej jeszcze przed pierwszą wojną:
Kiedy chasyd jechał do rebego na święto, najpiękniejszym prezentem, jaki mógł przywieźć od niego dla swoich przyjaciół, był nowy nigun. W sztyblu natychmiast podchwytywano melodię i śpiewano z wielką radością, w boskim natchnieniu. Przy śpiewie bogaci i biedni zdawali się równi.
Niguny zatem miały naturę wędrowną – rodziły się na chasydzkim dworze, a potem docierały w dalekie strony wraz ze zwolennikami cadyka. Niektóre tych wędrówek miały za sobą tyle, że ich tożsamość ulegała zatarciu i zapomnieniu, należały zatem do wszystkich i bywały często śpiewane tam, gdzie chasydzi nie mieli szczęścia do muzykalnego przywódcy i nie znalazł się nikt inny, kto mógł pełnić jego rolę. Zwane były weltsnigunim, czyli dosłownie „niguny świata”. Jednak duża liczba pieśni kojarzona jest wciąż z konkretnymi ośrodkami, tworząc swoisty mikrofolklor miejsca, jego unikalny genius loci.
W Galicji obecność chasydów była mocno zaznaczona niemal od początków chasydyzmu, którego pełny rozkwit nastąpił tam w drugiej połowie XIX wieku. Na obecnym terenie Polski mieściło się kilka bardzo ważnych ośrodków, wśród których szczególną sławę zdobyły m.in. Leżajsk, Ropczyce, Rymanów, Nowy Sącz i Bobowa. Z tym ostatnim miejscem wiąże się niezwykle ciekawa tradycja muzyczna i wiele ciekawych melodii. Założycielem chasydzkiej dynastii z Bobowej był charyzmatyczny Szlomo Halberstam, wnuk Chaima, słynnego cadyka z Nowego Sącza. Jego potomkowie kultywowali muzykę na dworze w Bobowej, tworząc setki nigunów. Najbardziej chyba spektakularnym momentem, gdy można było wiele z nich usłyszeć (szczególnie tych tanecznych, radosnych) było wesele córki Benziona Halberstama, Nechamy Goldy, które odbyło się w 1931 roku. Przybyło na nie, głównie z Krakowa, miasta pana młodego, blisko pięć tysięcy gości. Wielu z nich przebranych było w historyczne stroje, ceremonii towarzyszyła orkiestra (w skład której wchodziły m.in. smyczki, blacha oraz wielki bęben). Wesele to zapisało się w lokalnej ( i nie tylko) pamięci na tyle, że w 2013 roku zorganizowano historyczną rekonstrukcję tego wydarzenia.
Najbardziej interesujące sprawy mają miejsce na stylu, w spotkaniu, w relacji. Chasydzka muzyka nie funkcjonowała w próżni, ulegała wpływom miejscowym. Czasem zmieniała tożsamość, chociażby wtedy, gdy była zapożyczana, jak głosi wiele legend, z pasterskich melodii granych na fujarkach, zasłyszanych gdzieś po drodze. Chasydzi mawiali wówczas, że zostały one odnalezione, ich fałszywa tożsamość odrzucona jak niepotrzebna skorupka, a rozproszona iskra boża, zawarta w pieśni – przywrócona do jej boskiego źródła. Jednak te niguny, choć zmienione i funkcjonujące w innym już zupełnie muzycznym uniwersum, do dziś noszą ślady swego dawnego wcielenia: a to starej ludowej piosenki, „kawałka” zasłyszanego w teatrze (tak!), a to mazurka, a może i krakowiaka, którego przecież tak często grano w tych okolicach… Bo muzyka granic nie ma, a sama potrafi przekraczać niemal wszystkie, które postawi jej człowiek.
O tym wszystkim (i jeszcze innych sprawach) opowiem Państwu podczas Galicyjskiego Targowiska Instrumentów w Szymbarku, 31 maja 2025 roku. Serdecznie wszystkich zapraszam na spotkanie!
dr Agnieszka Jeż, Żydowski Instytut Historyczny im E. Ringelbluma w Warszawie
Wędrówki Pieśni czyli o muzyce chasydów nie tylko w Galicji