Mark Kudriashov

 

, , , , , , , , ,

Jestem muzykiem, tancerzem, wynalazcą. 

Moja przygoda z instrumentami zaczęła się kiedy miałem 3 lata i rodzice postanowili wysłać mnie do szkoły muzycznej na naukę gry na blokflecie. Później, w wieku 7 lat, był saksofon. Równocześnie rozpocząłem naukę gry na fortepianie. Moim marzeniem była wtedy gra na harfie i celeście, ale w szkole, do której zacząłem chodzić, nie było możliwości nauki gry na tych instrumentach. Wraz z nabywaniem umiejętności grania, zaczęły pasjonować mnie mechanika, akustyka i samo działanie instrumentów. 

Poszukiwania artystyczne doprowadziły mnie w końcu do organów i skonstruowanego później ligularionu – instrumentów, dla których rzuciłem grę na saksofonie (mimo że byłem w tym dobry). Z organami spotkałem się tuż po przyjeździe do Polski, w gimnazjum, i na początku nie zrobiły na mnie żadnego wrażenia. Wszystko zmieniło się, kiedy rodzice dostali w prezencie płytę z muzyką jazzową graną na organach piszczałkowych. Wprawiła mnie w absolutny zachwyt i zmieniła bieg życia. Bardzo chciałem grać taką właśnie muzykę na organach. Niestety, kiedy uczyłem się w szkole muzycznej, a i później na studiach, nie pozwalano mi jej wykonywać. Zwłaszcza w kościele. No i kościelne instrumenty same w sobie też nie przypadły mi do gustu. Od początku liceum, systematycznie, bo dzień po dniu eksperymentowałem w wolnym czasie z budowaniem piszczałek oraz naprawami i modyfikacjami własnych instrumentów (np. z pianinem). Chciałem stworzyć instrument, który usatysfakcjonuje mnie i będzie inspirować. W tym celu odbywałem też liczne podróże, podczas których poznawałem i badałem rozmaite organy w Polsce i zagranicą. 

Zacząłem tworzyć instrumenty przede wszystkim dla siebie. Byłem niezadowolony z fabrycznych pół jakości i braku różnorodności, który wynikał z nadmiernego przywiązania do tradycji. Uczyłem się sam. Wiedzę zdobywałem z wielu źródeł. Dopytywałem budowniczych, oglądałem instrumenty. Dwukrotnie skończyłem szkołę muzyczną II stopnia, a to pomogło mi ukształtować gust muzyczny. W praktyce twórczej korzystam z odkryć współczesnej nauki (np. chemii i biologii, które studiowałem i fizyki, którą się interesuję). Łamię schematy, staram się spojrzeć z różnych stron. 

Buduję małe organy, pozytywy, czelesty i ligulariony. Wymyśliłem i stworzyłem swój autorski ligularion. Razem z przyjacielem – Krzysztofem Strzeleckim buduję też klawikordy.  

W planach jest także harfa pedałowa. Marzy mi się dokończenie moich jazzowych organów. 

Do tej pory zrobiłem 16 instrumentów: portatyw, pozytyw szkatulny, 5 ligularionów, pozytyw jazzowy, 2 klawikordy (razem z Krzysiem), dzwonki chromatyczne, wind chimes, czelestę. Eksperymentuję też z tworzeniem i strojeniem mis tybetańskich. Można u nas zamawiać klawikordy, struny do nich, pozytywy i czelesty. 

Jak długo pracuję nad instrumentem? Dotąd, dopóki instrument jest u mnie w warsztacie.   W pracy staram się ciągle rozwijać. Kiedy robi się coś artystycznego, zawsze dąży się do doskonałości. Lecz prawdziwa doskonałość nie istnieje. Zawsze można zrobić coś lepiej… Zazwyczaj wracam do swoich instrumentów wielokrotnie – coś poprawiam, udoskonalam. Nie jestem fabryką, dla mnie szybkość pracy się nie liczy. Każdy instrument potrzebuje  swojego czasu, żeby dojrzeć. Są instrumenty, które robię już 8-10 lat i wciąż znajduję coś,   co można poprawić. 

Instrumenty, o ile zrobione są z duszą, mają w sobie niezwykłą moc. Ta moc sprawia, że chce się do nich wracać (pomimo tego, że mnogość prac, których się podejmuję i ich skomplikowanie powodują, że czasem chcę z tym skończyć). Najpiękniejszym dla mnie zdarzeniem, było uruchomienie pozytywu, o którym kilka lat marzyłem, a następnie kilka lat  budowałem.

Instrument nie jest dla mnie zwykłym przedmiotem. To swego rodzaju portal – niezwykły i uduchowiony twór, który pomaga rozwijać się i zharmonizować, wznosić podczas grania ponad codzienne sprawy i odnajdywać w odległych rzeczywistościach własnego umysłu. 

Każdy twórca jest bardzo ważny, potrzeby. Gusta ludzi są różne, więc im nas więcej, tym lepiej, bo każdy tworzy inną jakość.

Kontakt:
facebook.com/mark.kudriashov/
605 594 067

marek.kud@gmail.com

Dziubiński Tomasz

 

tagi: , , , , , ,

Jestem mechanikiem i twórcą instrumentów. Moja przygoda z instrumentami zaczęła się wtedy, gdy koledzy akordeoniści skarżyli się na brak profesjonalnego serwisu akordeonów, a ja już od pewnego czasu prowadziłem warsztat mechaniczny. Któregoś razu podjąłem się jakiejś naprawy i… poszło – zacząłem serwisować i stroić akordeony. Nie jestem fanem tego instrumentu, ale fascynują mnie zjawiska zachodzące podczas powstawania w nim dźwięku. Szybko zauważyłem też, że akordeoniści tworzą środowisko bardzo dobrych, wszechstronnych muzyków, których muzykalność – mam wrażenie – domaga się rozszerzenia instrumentarium. Dlatego zacząłem zastanawiać się jak temu zaradzić.

Moim mentorem był pan inż. Czesław Rybicki, sprawujący przez wiele lat opiekę nad uczelnianymi akordeonami na UMFC. Jednak generalnie jestem samoukiem i sam musiałem wyposażyć swoją pracownię w specjalistyczny osprzęt. W miarę „wchodzenia w temat” zacząłem interesować się innymi rodzajami piszczałek, m. in. budową piszczałki wykorzystywanej do sygnalizacji dźwiękowej w parowozach, których jestem entuzjastą.  Może jeszcze uda mi się do tego tematu wrócić.

Zbudowałem portatyw guzikowy wyposażony w piszczałki wargowe otwarte, czyli znalazłem techniczne rozwiązanie na to, jak połączyć portatyw z klawiaturą guzikową (jak w akordeonach  guzikowych) trzyrzędową, później wzbogaconą o czwarty rząd pomocniczy, będący powtórzeniem rzędu pierwszego.  Tutaj muszę zaznaczyć, że portatyw guzikowy nie jest moim pomysłem. O rozwiązanie zadania „portatywu w guziku” poprosił mnie pewien wirtuoz akordeonu.

Czym jest portatyw? Krótko mówiąc, jest to najmniejsza forma organów przenośnych. Źródłem dźwięku są piszczałki labialne zasilane sprężonym za pomocą miecha powietrzem, a poszczególne klawisze otwierają dopływ powietrza do przypisanych im piszczałek. Zarówno klawisze, jak i miech obsługuje jeden muzyk. Portatyw znany był już na przełomie XII i XIII wieku i powszechnie używany do XVI wieku. Proste portatywy miały diatoniczną skalę (około 10 dźwięków), większe – chromatyczne miały niewiele ponad dwie oktawy. Piszczałki mogły być drewniane lub metalowe. Klawiatura w większości portatywów była typu organowego, czyli taka, jaką możemy spotkać w klawesynach, fortepianach, akordeonach czy elektronicznych keyboardach. Również obecnie produkowane portatywy wyposażone są głównie w taką klawiaturę, najczęściej w archaizujących stylizacjach.

Przebudowałem też akordeon koncertowy na ćwierćtonowy z dodaną oktawą subbasową w lewej stronie na zlecenie Akademii Muzycznej w Łodzi. Nad tym akordeonem pracowałem wtedy, gdy partytura była już gotowa, wyznaczona data koncertu, a bilety sprzedane. Nie było tylko akordeonu. Poproszono mnie o przyjęcie tego zlecenia, bo zawiedli Włosi z pewnej renomowanej wytwórni akordeonów w Castelfidardo. Musiałem się bardzo spieszyć. Instrument oddałem na trzy dni przed koncertem. Nie zawiodłem!

Dostałem także zadanie poprawienia klawiatury w harmonium. Muzyk, który zlecił mi to zadanie, narzekał na wylatywanie klawiszy podczas glissand. Warto zaznaczyć, że jest to cecha nawet nowych harmoniów. Rzeczywiście, sprawa okazała się mieć korzenie głęboko w konstrukcji. Znowu musieliśmy (współpracuję ze świetnym fachowcem od rzeczy niemożliwych – Arturem Strupiechowskim) „poprawiać fabrykę”, tym razem indyjską. Dodatkowo Artur przebudował dyspozycję tego instrumentu z 8′ – 8′ na 8′ – 16′ i porządnie wystroił.

Można zatem u mnie zamówić portatyw guzikowy, przebudowę akordeonu koncertowego na ćwierćtonowy, a także tuningować harmonium. Jednak otwarty jestem także na prace pionierskie. Na poparcie tego przyznam się do realizacji dość abstrakcyjnego zlecenia, mianowicie zbudowania strunowego instrumentu na bazie bryły kadrona. Tu też musiałem się spieszyć, ale także w tym przypadku nie zawiodłem. Instrument prezentowany był w 2019 roku na łódzkim Festiwalu Czterech Kultur.

Instrumenty zamawiają u mnie głównie profesjonalni muzycy, w każdym razie wszystkie niestandardowe prace, poprawki czy innowacje dokonywane są w oparciu o konsultacje z profesjonalistami. Tam, gdzie to posłuży instrumentowi i pozwoli odnaleźć pożądany dźwięk oraz barwę, modyfikuję utrwalone rozwiązania. Eksperymentuję, poszukuję jak poszerzyć możliwości dźwiękowe i pogłębić brzmienie instrumentu. Pracuję dłużej lub krócej – w zależności od wyzwania. Zrobienie prototypu portatywu zajęło mi 2,5 roku. Osobistym wkładem w każdy instrument jest szeroko pojęta forma, nowe możliwości techniczne, wyrazowe i muzyczne.

Bardzo ważni są dla mnie inni twórcy. Dlatego cenię sobie takie inicjatywy jak Targowisko Instrumentów. Możliwość uczestniczenia w kolejnych edycjach tej wspaniałej imprezy traktuję jako zaszczyt. To właśnie tu mogę spotkać ludzi podobnych do mnie. Ponieważ poświęcam instrumentom kawałek swojego zawodowego życia, kontakt innymi twórcami i ich dziełem jest dla mnie zawsze świeżą inspiracją. 

Dlaczego to robię? Bo lubię muzykę. Za każdym razem cieszę się, jak instrument zadziała tak, jak mi się wymarzyło. No, a jak zagra na nim wirtuoz, który wydobędzie z niego jeszcze więcej i pokaże cały potencjał… Instrumenty dają mi radość, ale taką, której jednak nie osiąga się „lekką rączką”. Na efekt trzeba się naprawdę napracować. Ale chyba warto.

Warszawa
tel. 502 828 304
mail: cyjorob@op.pl
Mój kanał na YT (Tomasz Dziubiński)

Bartosz Żłobiński

Tagi: ,

Fisharmonia to dziś instrument niemal zapomniany. Nieraz trzeba z nim zapoznawać nawet osoby wykształcone muzycznie. Trudno w to uwierzyć, zważywszy na fakt, iż jeszcze 100 lat temu był to najpopularniejszy instrument do domowego muzykowania, często używany również w mniejszych kościołach i w kaplicach, jako godne zastępstwo dla organów piszczałkowych. W 1909 r. w samym USA używano około 5,3 mln fisharmonii (a więc jedna przypadała na 17 osób).

Zmiany kulturowe – a właściwie upadek kultury – w XX w., który wiązał się m.in. z odejściem od tradycji wspólnego grania i śpiewania w rodzinnym gronie (na rzecz bardziej prymitywnej rozrywki, np. gapienia się w telewizor) wraz z rozpowszechnieniem się organów elektronicznych sprawił, że fisharmonia stała się dziś już właściwie instrumentem historycznym.

Również dla mnie długo pozostawała niemal legendarna. Wiedziałem, że mój dziadek posiadał jedną, którą odziedziczył po swoim ojcu, lecz był zmuszony ją sprzedać jeszcze zanim się urodziłem. Tylko z encyklopedii znałem taki instrument, który brzmi podobnie do organów, też ma klawiaturę, miechy i registry, ale dźwięk powstaje dzięki metalowym języczkom jak w akordeonie. No i ma takie charakterystyczne pedały, które się naciska, żeby poruszać miechami.

Dopiero całkiem niedawno – jakby przypadkowo, choć wiem, że przypadki nie istnieją – miałem okazję przeprowadzić renowację pierwszego takiego instrumentu. Wszyscy byli zdumieni żywym, czasami wręcz „mistycznym”, brzmieniem, którego nie podrobi żadna elektronika.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

Od zawsze miałem zamiłowanie w naprawianiu wszystkiego. Muzyką i instrumentami również zajmowałem się niemal odkąd pamiętam. Na pewno pomocne było moje wykształcenie – ukończyłem z wyróżnieniem akustykę na Politechnice Wrocławskiej – i lubię stale uczyć się czegoś nowego zwłaszcza z literatury, z którą zapoznaję się stale w kilku językach. Kolejne renowacje przeprowadzałem z coraz większą wprawą aż byłem w stanie przywracać stan instrumentu praktycznie taki, jak w  dniu, kiedy opuszczał fabrykę.

Stosuję materiały i metody możliwie zbliżone do tych używanych przez firmy produkujące fisharmonie wiek temu. Za wszystkim stoją solidne podstawy naukowe. Mam w swym dorobku wystąpienie dotyczące fisharmonii na XVI Międzynarodowym Sympozjum Inżynierii i Reżyserii Dźwięku. Obecnie pracuję nad pracą doktorską, której tematyka będzie obejmować, mówiąc najprościej, zagadnienie komputerowej symulacji drgań języczków, jakie występują we fisharmoniach  i w piszczałkach języczkowych.

Mam nadzieję, że moje starania przyczynią się do ponownego spopularyzowania fisharmonii tak, by instrumenty, które obecnie niszczeją na strychach, w garażach i w zakrystiach, ponownie zabrzmiały pełnym głosem zarówno na salonach, zacieśniając więzi rodzinne i towarzyskie, jak i w kościołach, na większą chwałę Bożą.

fot. Piotr i Dorota Piszczatowscy

zdjęcia z archiwum Bartosza Żłobińskiego

 

KONTAKT

Bartosz Żłobiński
ul. Jaskółcza 42
43-100 Tychy

www.fisharmonie.pl
kom: 663 620 669
mail: bartosz.zlobinski@gmail.com
Fisharmonie na FB

Mariusz Syller

Tagi: , , , , ,

Początkiem mojej działalności w zakresie napraw i budowy instrumentów muzycznych było dokonywanie drobnych napraw akordeonu, na którym uczyłem się grać jako kilkunastoletni chłopiec. Był to również początek mojej edukacji muzycznej. Po dwóch latach nauki grałem już „Marsza tureckiego” Mozarta i uwerturę „Lekka kawaleria” Franza von Suppégo. W tym czasie zbudowałem prymitywną perkusję, która służyła do celów chałturniczych.

Po maturze zdałem egzamin do Studium Nauczycielskiego nr 2 w Warszawie, gdzie kontynuowałem naukę gry na akordeonie, a nauka gry na fortepianie i wiolonczeli dała początek moim zainteresowaniom z zakresu budowy i strojenia tych instrumentów. Studiując później w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Warszawie (obecnie Uniwersytet Warszawski) posiadałem już znaczną wiedzę o budowie instrumentów muzycznych.

Po ukończeniu PWSM, pracując już jako nauczyciel w szkolnictwie podstawowym i średnim, poszerzyłem swą wiedzę z zakresu budownictwa organowego i samodzielnie, korzystając z wydawnictw „Instrumentoznawstwo i akustyka” Mieczysława Drobnera oraz „Akustyka muzyczna”, wyprodukowałem pierwsze piszczałki organowe z drewna i z metalu. Piszczałki drewniane grały możliwie, ale metalowe, wykonane z blachy puszek od konserw – niezbyt ciekawie. Postanowiłem więc skorzystać z wiedzy i umiejętności znajomego organmistrza i pobierałem u niego lekcje prywatne (oczywiście odpłatnie). Wspólnie odlewaliśmy blachę cynowo-ołowianą na wykonanej przeze mnie gisladzie (mam ją do dziś). Zakupioną cynę i ołów topiliśmy na piecu węglowym w specjalnie zamówionym u ślusarza tyglu.

Gdy już osiągnąłem pewne umiejętności, przerwałem pracę w szkolnictwie i zatrudniłem się w znanej firmie organmistrzowskiej Kamińskich w Warszawie, gdzie pracowałem pod okiem Zygmunta Kamińskiego (seniora) w dziale produkcji piszczałek metalowych. Po roku pracy w firmie postanowiłem sam zbudować małe organy dla siebie. Wróciłem do szkolnictwa, by mieć więcej czasu na budowę instrumentu. Wykonałem sporo piszczałek metalowych (z cynku), ale prace musiałem przerwać z powodu braku kasy. Kontynuując pracę w szkolnictwie i posiadając znaczną wiedzę w zakresie strojenia instrumentów, przyjmowałem zamówienia na strojenie fortepianów i pianin. W końcu stwierdziłem, że budowa i naprawa instrumentów muzycznych są moją pasją.

Zrezygnowałem ze szkolnictwa i zatrudniłem się w Spółdzielni Pracy „Tron” w Warszawie, gdzie pracowałem w dziale napraw fortepianów, a po pewnym czasie rozpocząłem budowę pozytywu dla Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy. Prace trwały półtora roku i pięciogłosowy pozytyw o neorokokowym wystroju odjechał do Bydgoszczy, a ja razem z nim, by stroić przed koncertami Pasji wg św. Jana Bacha w Bydgoszczy i w kilku miastach Polski oraz Pasji wg św. Mateusza w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Takie były początki. Od tamtego czasu zbudowałem kilka pozytywów, w tym dwu-, trzy- i czterogłosowe z wiatrownicami klapowymi, stosując tradycyjne rozwiązania z pewnymi własnymi modyfikacjami.

Praca nad instrumentem trwa wiele miesięcy, bo wykonanie każdego elementu wymaga wielkiej precyzji. Niewątpliwie wzorcem dla mnie są pozytywy twórców XVI, XVII i XVIII wieku. Zasada działania tamtych i obecnie budowanych pozytywów jest niezmienna. Obecnie buduje się instrumenty o mniej bogatym wystroju zewnętrznym. Oczywiście można wykonać rekonstrukcje dawnych pozytywów, ale tylko na specjalne życzenie zamawiającego. Dawne pozytywy wyposażone były w miechy uruchamiane ręcznie, obecnie stosuje się dmuchawy elektryczne niewielkich rozmiarów mieszczące się w obudowie instrumentu.

Budowane przeze mnie pozytywy zamawiane były zarówno przez instytucje, jak i osoby prywatne. Czas trwania budowy instrumentu zależy od jego wielkości i ilości głosów. Przyjmuję również zamówienia na wykonanie portatywów, czyli jednogłosowych instrumentów o trzyoktawowej skali.

Zakres mojej działalności to nie tylko budowa pozytywów. Remontuję, naprawiam i stroję również fortepiany, pianina, klawesyny i inne klasyczne instrumenty klawiszowe. Specjalizuję się w remontach zabytkowych fortepianów i pianin. Za przykład może posłużyć wyremontowany przeze mnie zabytkowy fortepian (to raczej pianoforte) firmy Buchholte z ok. 1845 roku dla Warszawskiej Opery Kameralnej, a znajdujący się dzisiaj w muzeum w Sannikach.

 

 Kontakt:

Mariusz Syller
Brwinów pod Warszawą
Tel. 504 197 086

Tomasz Czypul

Urodził się 18 grudnia 1983 roku. Muzyka jest jego pasją od najmłodszych lat. W wieku 7 lat zaczął występować z Zespołem Muzyki Dawnej „EUTERPE” Młodzieżowego Domu Kultury w Gdyni pod kierownictwem swojej matki, Barbary Czypul. Jako nastolatek podglądał pracę swojego ojca, Jerzego Czypula, który zapoczątkował budowę replik instrumentów dawnych w Polsce, zaczynając od budowy chrotty. W wieku 19 lat, po śmierci ojca przejął rekonstrukcje instrumentów dawnych, zaczynając od budowy rebecu, który zdobył uznanie za wykonanie i walory brzmieniowe. Tym samym Tomasz Czypul stał się najmłodszym budowniczym replik instrumentów w Polsce. Przez wiele lat, uczestnicząc w zespołach muzyki dawnej, warsztatach i festiwalach, rozwijał swoją wiedzę na temat instrumentarium historycznego. Jego instrumenty znajdują się na wyposażeniu zespołów amatorskich i profesjonalnych w całej Polsce.

W 2007 roku zespół Muzyki Średniowiecznej „EUTERPE”, dla którego wykonał blisko 12 instrumentów, otrzymał nagrodę za instrumentarium historyczne, przyznaną przez Jury powołane przez Zarząd Kaliskiego Stowarzyszenia Edukacji Kulturalnej Dzieci i Młodzieży „Schola Cantorum” w porozumieniu z Ministerstwem Edukacji Narodowej. W 2009 roku jego instrumenty zostały wystawione w Muzeum Ziemi Kaliskiej. W 2012 roku zespół jego matki, dla którego wykonał instrumentarium, otrzymał dwie Złote Harfy Eola i Grand Prix na XXXIV OGÓLNOPOLSKIM FESTIWALU ZESPOŁÓW MUZYKI DAWNEJ „SCHOLA CANTORUM” Kalisz 2012.

Oprócz rekonstrukcji Tomasz Czypul zajmuje się również naprawą i serwisowaniem fletów prostych. Stawia sobie za cel budowę jak najwierniejszych kopii dawnych instrumentów z zachowaniem ówczesnych technik. Obecnie pracuje nad instrumentem lira organizzata.

Instrumenty, jakie dotąd wykonał, to: portatyw, liry korbowe, średniowieczne liry korbowe – model „symphonie”, tubmaryny, citole, rebeki, fidele altowe i sopranowe, strakharpa, cymbały, moraharpy, viole, dudy średniowieczne, harfy, organistrum

Akcesoria: pulpity barokowe, statywy fletowe, statywy do cymbałów, futerały, smyczki

Kontakt:

Tomasz Czypul
Medira Instrumenty Historyczne
Podlaska 7/3
81-325 Gdynia
tel.796786936
e-mail: brovarius@gmail.com
Facebook: https://www.facebook.com/MEDIRAinstruments